[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale jak go zobaczymy jeszcze raz, damy mu jakiś prezent.— No dobrze, zróbcie z tym coś teraz, bo niedługo ojciec przyjedzie.Szaszłyki mam już gotowe.Prześliczna ta lampa… Boję się, że to jest coś drogiego, i naprawdę nie wiem, co zrobić… Czy opału wystarczy?— Dobra, potem się zajmiemy prezentami i tak dalej — zadecydował z nagłą energią Pawełek.— Opału zaraz dorobię i powinno wystarczyć.Zabierzcie ją do pokoju, a ja tu jeszcze trochę utnę…Piknik oceniono by jako nadzwyczajnie udany, gdyby nie drobny mankament, a mianowicie ze trzy tuziny arabskich dzieci, zgromadzonych dookoła i nie odrywających oczu od parasola, ogniska, turystycznego stolika i pożywiających się wokół niego osób.Łodygi ostów paliły się wspaniale, chociaż krótko, ale cierniowe drzewka pomogły i pozwoliły upiec się szaszłykom.Łagodny wietrzyk nieco chłodził.Herbatę i deser w postaci placka z morelami pani Krystyna przyniosła na tacy, obracając zaledwie dwukrotnie.Sprawa tajemniczej lampy wałkowana była od początku do końca posiłku.Dopiero przy placku pan Chabrowicz oderwał się od niej na chwilę.— Czekajcie no, wszystko bardzo pięknie, ten kameralny piknik bardzo mi się podoba, ale nie jestem pewien, czy z Sęczykowskimi wyjdzie nam to samo.Po pierwsze, dziś jest wyjątkowo mało wiatru.Obawiam się, że przy wietrze puścilibyśmy z dymem całe osiedle, te osty palą się aż za dobrze…— A po drugie, ta widownia mnie niepokoi — przerwała pani Krystyna, czyniąc gest brodą dookoła.— Nie wiem, czy Sęczykowscy lubią jadać na scenie.— No więc właśnie.Mam wątpliwości.A po trzecie, przy tym stoliku już we czworo jest nam ciasno.Nie wspominam już o tym, że ten ogień jakoś dziwnie grzeje.Chyba trzeba to jeszcze rozważyć…— Możecie nie rozważać — przerwał Pawełek z rozgoryczeniem.— Koniec pieśni, poszło całe drewno i ja więcej nie urodzę.Drugiego pikniku nie będzie, chyba że pojedziecie do sklepu i kupicie całą wywrotkę desek.Pani Krystyna popatrzyła na syna, na popiół, na krąg arabskich dzieci i westchnęła.— To znaczy, że było tak, jak z tą ostatnią zapałką, którą się zapala dla sprawdzenia, czy jest dobra? Trudno, sprawa rozstrzygnięta.Pikniku musimy się wyrzec.Sęczykowscy będą się nudzić i nic na to nie poradzę.— Zawieziemy ich na sawanny — zaproponowała pocieszająco Janeczka.— Potem na pewno będzie im bardzo przyjemnie, jak wrócimy do domu.Pół godziny było jeszcze potrzebne na posprzątanie i likwidację sali jadalnej na ugorze.Pawełek dla pewności wylał na popiół wiadro wody.Arabskie dzieci rozeszły się z ociąganiem i wyraźnym żalem.Państwo Chabrowiczowie zamierzali wrócić do kwestii tajemniczej lampy, która intrygowała ich niezmiernie, ale okazało się to niemożliwe.Jako pierwsza zapukała Węgierka, zaraz po niej pan Kawałkiewicz, potem przyleciał pan Zajączkowski, mieszkający po drugiej stronie ugoru, po nim nadjechali pan Krzak z panem Rogalińskim, państwo Zwijkowie i państwo Ostrowscy.Wszyscy chcieli wiedzieć, co oznaczał niezwykły wybryk państwa Chabrowiczów, którzy wynieśli się z domu w szczere pole.Wieść o rozpoczęciu przez nich koczowniczego trybu życia zdążyła dotrzeć do wszystkich osiedli na wszystkich krańcach miasta.Ocaleni dzięki temu przed indagacjami Janeczka i Pawełek zyskali chwilę spokoju.Podparłszy się łokciem na stole, Pawełek melancholijnie wpatrywał się w dwie lampy.Janeczka rozsiadła się wygodnie na jego łóżku, opierając plecy o ścianę.— Że on jest nam wdzięczny, to ja doskonale rozumiem — oznajmiła cierpko.— Od nas dowiedział się o tym z okiem, a o nim nie dowiedział się nikt.Ale poza tym nie rozumiem nic.— Przez nas zamknęli całą szajkę — rozważał Pawełek w zadumie.— Przedsiębiorstwo mu się rozleciało, też mi powód do wdzięczności…— Ale on z tego wyszedł nietknięty.— A przecież doskonale wie, że to właśnie my możemy o nim powiedzieć.Powinien nas pozabijać, a zamiast tego przysyła nam prezenty…Janeczka spojrzała na niego, na moment znieruchomiała, a potem usiadła prosto.— Aaaa…! Czekaj! Zaczynam rozumieć!Pawełek łypnął na nią okiem.— No?— No przecież teraz, kiedy dostaliśmy od niego prezent, nie będziemy mogli powiedzieć ani słowa!Pawełek oderwał łokcie od pudła.— Znaczy, co to ma być? Łapówka?— Nie.Czekaj.Zaczynam rozumieć, ale nie umiem ci tego powiedzieć.To nie jest łapówka, bo on przecież niczego od nas nie chciał.To jest… to jest takie coś, że on dziękuje za przysługę i doskonale wie, że to już koniec i nic więcej nie będzie.No, czy ja wiem, zaprzyjaźnił się z nami.Proponuje, żebyśmy się też z nim zaprzyjaźnili…— Mam się przyjaźnić ze złodziejem?! — oburzył się Pawełek.Janeczka znów rozmyślała przez chwilę, kręcąc głową.— Nie, jeszcze nie tak.To jest jakieś takie… No, był jeden etap i już się skończył.W tym etapie wyświadczyliśmy mu przysługę.Kropka.Teraz możemy robić, co chcemy, to już będzie drugi etap i w tym drugim etapie on może być z nami zaprzyjaźniony albo może być naszym wrogiem.Do niczego nas nie namawia, ale proponuje zaprzyjaźnienie.Rozumiesz, to jest trochę skomplikowane, ale tak to czuję.To nie jest łapówka na przyszłość, tylko podziękowanie do tyłu.— Znaczy, teraz możemy gadać albo nie, a on da nam drugi prezent albo nam łeb ukręci…?— Nie — rzekła stanowczo Janeczka po kolejnym namyśle.— Ani nam nie da więcej prezentu, ani nam łba nie ukręci.Dlatego wysłał żonę…W głębokim skupieniu Pawełek rozważał słowa siostry.Niezwykły takt arabskiego herszta szajki, który do pertraktacji z nimi wysłał osobę łagodną i neutralną, przemawiał jakoś i do niego.Czuł, że Janeczka ma rację.Zarazem zaczęły mu chodzić po głowie jakieś niejasne wrażenia i przypuszczenia, których nie umiał sprecyzować.Spojrzał nagle na.lampę, sięgnął po nią przez pudło i uniósł ją wysoko w górę.— Spojrzyj na to dno — polecił.— Poświeć latarką.Janeczka ześlizgnęła się z łóżka i przykucnęła z latarką w dłoni.Przez chwilę przyglądała się pilnie.— Jest! Takie samo…!— W takim razie trudno, będziesz trzymać.Przerysuję i to.Wiedziałem, że w tym coś powinno być!— No, ale przecież skarby już rozwaliłeś…?— A kto ich tam wie, czy tych skarbów nie ma tu więcej.I niekoniecznie takie mineralne, mogą być różne…Państwo Chabrowiczowie pozbyli się gości, kiedy dzieci już spały, omówili zatem sprawę lampy we własnym zakresie.Pan Roman poznał już nieco arabskie obyczaje, ale niewiele mu ta znajomość pomogła.— Arab daje prezent albo wtedy, kiedy się musi za coś zrewanżować, albo kiedy oczekuje czegoś w zamian — rzekł w zadumie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl