[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaniechałem oglądania skórek.Należało cierpliwie czekać na powrót towarzyszy.Księżyc nadal błyszczał, chociaż przesunął się spory kawałek po niebie.Mój jeniec coś tammruknął, a pózniej odezwał się nieco przytłumionym głosem.Trudno mu było mówić leżąctwarzą na ziemi. Słuchaj, czerwona kurto.Mam dla ciebie propozycję.Wiesz, ile są warte moje skórki?Odgadłem do czego zmierza, ale co mi szkodziło pogadać. Na pewno bardzo dużo odparłem. Dam ci połowę, jak mnie puścisz. Kradzione skórki zauważyłem.Kradzione czy nie kradzione, będą twoje.Przez rok nie zarobisz tyle na służbie.Bardzo miprzykro, że musiałem cię kopnąć.Chyba nie masz do mnie żalu? Roześmiałem się, chociażczułem tego kopniaka. Jesteś bezczelny stwierdziłem. Ukradłeś futra, napadłeś na policjanta, a terazusiłujesz go przekupić. yle mnie osądzasz. Sądzić będzie cię ława przysięgłych.To stwierdzenie musiało go bardzo zdenerwować, bo krzyknął: Jesteś głupi jak but z lewej nogi! Co mi dowiodą? Nic.Gdzie są właściciele tych skórek?Nigdzie.Najwyżej odsiedzę kilka miesięcy za tego kopniaka, ale przecież działałem w obroniewłasnej.To już był szczyt kłamstwa! Złość mnie ogarnęła, gdy słuchałem jego bredni, lecz nie dałemtego poznać po sobie.Spokój, opanowanie to cechy, którymi musi się legitymować każdydobry policjant.Tak mnie uczono w Reginie. Właściciele tych skórek odparłem spokojnie znajdują się niedaleko stąd.Ciekawjestem, czy ukradłeś w porozumieniu ze swymi kumplami, czy też, okradłszy Indian, z koleiokradłeś swych wspólników. Nie mam żadnych wspólników. Zgoda, niech będzie i tak, ale zapamiętaj sobie, że tylko szczere przyznanie się do winymoże złagodzić twoją karę.Przysięgli lubią pokornych grzeszników.Nic na to nie odpowiedział, więc przestałem go pouczać Teraz już byłem pewien, że mójjeniec należy do trójki diabłów z Krzywego Rogu.Dlaczego uciekał? Czyżby zauważyłDarnleya? Czy też jak sądziłem okradł wspólników? Dopiero powrót porucznika mógł daćodpowiedz na te pytania.Czekałem na jego powrót z trudną do opisania niecierpliwością.I doczekałem się.Nastąpiło to, gdy już szarawy blask odchodzącej nocy począł się mieszać z blaskiemprzedświtu.A mogło być gorzej! Moi towarzysze mogli spędzić resztę nocy, a nawet poranek wnamiotach Czipewejów.Zrezygnowali z tego odpoczynku jak mnie pózniej poinformowałKnox na widok okropnego brudu i wstrętnych wyziewów, jakie biły z wnętrz tipi.Usłyszałem szelest gałęzi i trzaskanie chrustu.Pierwszy wyjrzał spomiędzy drzew porucznikDarnley.Natychmiast mnie zauważył i zapytał surowym głosem: Co tu robisz, Hove? Dlaczego nie poszedłeś z nami? Pilnuję jeńca zameldowałem, wskazując na leżącego. Kto to?W paru słowach streściłem swoją przygodę, a na zakończenie dodałem: To chyba któryś z rabusiów? Nie mylisz się, Hove głos porucznika stracił swą ostrość. Schwytaliśmy tylko dwu.Przysięgali, że nie wiedzą, co się stało z ich towarzyszem.Widać mówili prawdę.A co w tymworku? Futerka. Zwietnie! Przyznam, że niezbyt dobrze się spisałeś i w zasadzie zasłużyłeś na naganę, aleskoro schwytałeś tego gagatka. rnachnął ręką.Dopiero teraz mogłem spojrzeć na towarzyszy.Leahy i Knox wyprowadzili z lasu dwuobcych, odzianych w traperskie stroje.Obaj mieli skrępowane ręce, a twarze ponure,powiedziałbym zbójeckie.Musieli zobaczyć mego jeńca, lecz nie odezwali się ani słowem.Nie odezwał się i on, dotąd tak rozmowny.Chyba poczuwał się do winy wobec swychwspólników, a targowanie się o wolność nie miało teraz żadnego sensu.Mieliśmy spory kłopot z rozlokowaniem w łodziach dodatkowych pasażerów.Zkonieczności musieliśmy pożyczyć kanoe Psiego Ucha, o czym zawiadomił czarownika sierżantLeahy, a przy okazji zwrócił worek zrabowanych futerek.Wynikła z tego pewna zwłoka wodjezdzie.Osiągnęliśmy przystań Fort Chipewyan, nim zapadła noc.Na tym zakończył się mój udział w wyprawie, lecz historia byłaby niepełna, gdyby pominąćw niej rolę sierżanta Leahy oraz akcję Darnleya i Knoxa.Sierżant Leahy, jak już poprzednio wspomniałem, popłynął ku cyplowi Krzywego Rogutrzymając się prowizorycznej tratwy dłońmi i pracując nogami, bo inaczej poszedłby pod wodęwraz z lichą tratewką.Płynął bardzo powoli jak sam opowiadał aby przypadkowyobserwator sądził, że wiązkę chrustu popycha prąd wody.Widoczność miał dobrą, w blaskuksiężyca dostrzegał coraz lepiej zarysy półwyspu.Skierował się ku krańcowi.Jeszcze bardziejzwolnił.W odległości kilku zaledwie jardów od spłachcia cypla poczuł grunt pod nogami.Zatrzymał się.Dostrzegł porośnięte krzaczkami brzegi, a poza nimi zupełnie nagą przestrzeń.Mógł więc ukryć się jedynie w zaroślach.Tymczasem wytężał wzrok, by wypatrzeć wartownika jednego z trzech diabłów Krzywego Rogu.Nie zauważył.Cypel był pusty.Leahy podszedłpod sam brzeg.Ostatnie kroki przebył na kolanach, tak było płytko.Nie wysuwając głowy nad tratwę patrzył raz w prawo, raz w lewo.Wtedy zauważyłwyciągnięte na brzeg łodzie.Podsunął się w ich stronę.Wówczas stwierdził, że w jednej z nichśpi człowiek.Twarz ma zakrytą lisią czapeczką.Strzelba o długiej lufie spoczywa również włodzi, pod jego prawicą.Leahy nie odważył się wyjść z wody.Odepchnął tylko tratwę i czołgając się w przybrzeżnymmule dotarł do nabrzeżnych zarośli.Ukląkł i obserwował śpiącego, a wówczas śpiący obudziłsię.Leahy jak pózniej opowiadał przeklął samego siebie za zbytnią ostrożność.Straciłświetną okazję do obezwładnienia przeciwnika bez walki.Człowiek z łodzi usiadł, a jednocześnie chwycił za broń.Wydało się sierżantowi, żenadsłuchuje.Pózniej okropnie głośno ziewnął i wygramolił się z czółna.Przeciągając się iziewając gapił się sennym wzrokiem na wodę.Widać jego uwagę zwróciła tratewka, któraniezbyt daleko odpłynęła, ale trwało to bardzo krótko.Wartownik przeszedł kilka kroków tam inazad, usiadł na ziemi zaledwie o dwa kroki od ukrytego sierżanta.Gdyby był mniej senny, napewno dostrzegłby intruza.Wyciągnął z kieszeni kurty fajkę i kapciuch.Bardzo go zajęłonabijanie fajki i ten moment wykorzystał Leahy.Poderwał się, w dwu susach dopadł siedzącego, chwycił go za nogi i mocnym szarpnięciemściągnął do wody.Zaatakowany nawet nie zdążył krzyknąć.Ponieważ znalazł się w pozycjileżącej, woda zalała mu twarz.Usiłował się odwrócić, lecz sierżant chwycił jego głowę itrzykrotnie zanurzył pod wodę.Krztuszącego się przeciwnika wyciągnął na brzeg, zabrał mustrzelbę i skierował lufę w jego piersi.Nie miał zamiaru strzelać jak pózniej opowiadał.Gdyby tamten stawiał opór, chciał jej użyć jako maczugi.Ale zbój, ciągle jeszcze oszołomiony,nawet się nie poruszył.W tejże chwili rozległ się huk trzech strzałów Darnleya.Leahy nie mógłodejść od jeńca.Pilnował go aż do chwili, w której pojawił się Knox z wiadomością o ujęciudrugiego diabła.Tak to wyglądało.Przypuszczam, że relacja sierżanta nie jest ścisłym odtworzeniem faktów.Nie wiem, co munagadał jeniec, bo na pewno coś mówił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]