[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jechaliśmy do wczesnego wieczoru.W połowie drogi urwała się raptownie ciemnobrązowastrefa wypalonej ziemi.Zielone kiście traw z charakterystycznym szelestem znów poczęłychłostać nogi koni.O zmierzchu trafiliśmy na potężną nieckę gruntu, z płytkim rozlewiskiem nadnie.Przez pewien czas posuwaliśmy się wśród rozbryzgów wody, a osiągnąwszy przeciwległybrzeg, wjechaliśmy na pagórek, z którego szczytu dojrzałem czarną linię lasu.W kilka minutpózniej skryły nas gałęzie potężnych świerków.Miejsce na obóz było znakomite, bo ścianadrzew zasłaniała od południa, a od północy przebyte rozlewisko.Kiedy zapłonął ogień, siadłem przy nim i nabijając fajkę rzekłem: Czy my naprawdę jesteśmy już w Oklahomie? Indian ani śladu, za to gromady białych.Aze zwierzyną zupełnie kiepsko. Nieobecność czerwonoskórych wcale mnie nie martwi odparł Karol przystawiającgarnek do płomienia, a jeśli chodzi o zwierzęta. urwał w połowie zdania tam do licha!Zerwałem się, a Carr upuścił trzymany w ręku kubek.Brzęknął na jakimś kamieniu.Ten nikłydzwięk ucichł szybko, znacznie szybciej niż grzmiący głos strzelby, który napłynął do nas zgłębi nocy.Na tropach wozuPrzez całą noc czuwaliśmy przy wygaszonym ognisku.Głos strzału nie powtórzył się.Odjechaliśmy o świcie kierując się skrajem lasu, skryci w jego cieniu, pilnie obserwując prerię.Posuwaliśmy się jeden za drugim, indiańskim zwyczajem.Po kilku godzinach otworzyła się przed nami szeroka przerywka boru, wiodąca dokładnie napołudnie.Po przebyciu dobrej mili Karol, jadący na czele, raptownie wstrzymał konia.O powódnie potrzebowałem pytać.Wystarczyło jedno spojrzenie na zielony dywan murawy, z bardzowyraznie odciśniętym śladem w kształcie dwu równoległych pasm, jakie pozostawiają po sobiekoła ciężkiego wozu. A to coś nowego! zdumiałem się.Karol pierwszy zeskoczył z siodła i począł krążyć to tu, to tam, pilnie badającniespodziewany trop.Piotr natychmiast ruszył w jego ślady.Ja zostałem na koniu, ale zesztucerem gotowym do strzału, rozglądając się na wszystkie strony. No i jak tam? zapytałem. Jadą w tym samym kierunku, co my odparł Karol i wyprzedzają o dobrychkilkanaście godzin. Kto? Zbyt wiele chciałbyś wiedzieć. To są dwa wozy, doktorze pochwalił się Carr przykucnąwszy nad jedną z kolein.Bardzo ciężkie wozy.Znam się coś na tym. I każdy zaprzęgnięty w czwórkę koni dodał Karol. Oprócz tego jezdzcy. Pięciu! wykrzyknął Piotr. To oni mogli strzelać. Ale do kogo czy do czego? zapytałem.Rozłożył bezradnie ręce: Tego, doktorze, nie potrafię odczytać. Doskonale stawiasz pytania, Janie odezwał się Karol. Spróbuj sam znalezć na nieodpowiedz.Bardziej z przekory niż w nadziei odszukania czegokolwiek zeskoczyłem z siodła.Tropównie było przecież po co oglądać, skoro zbadali je już tacy dwaj znawcy jak Karol i Piotr.Powędrowałem więc tam, gdzie murawa była świeża, nie splamiona żadnym odciskiem buta czypodkowy.I w pewnej chwili wzrok mój napotkał kształt cienki a prosty, przypominającyoskrobany z kory patyk.Schyliłem się, wyprostowałem i.schyliłem po raz drugi.Znalazłem nietylko patyk. No i jak tam, Janie? zagadnął Karol nieco ironicznym tonem. Wiesz już, do kogostrzelano? Wiem, czym były załadowane wozy.Wiozły między innymi takie właśnie przedmioty.Podałem na otwartej dłoni długą i grubą śrubę z nakrętką. To chyba nie rośnie na prerii. Gdzieżeś to znalazł?Wskazałem niedbałym ruchem.Stropił się nieco. Tam nie szukałem odparł, jakby się usprawiedliwiając. Do czego potrzebne tu śruby?Do montowania jakichś większych całości odpowiedział sam sobie.Może będą budować linię kolejową? wyraził przypuszczenie Carr. Nic o tym nie słyszałem.Mam jednak nadzieję, że Indianie powiedzą nam coś więcej naten temat. Tymczasem przesłali specjalną korespondencję przybyszom i pokazałem znalezionąprzed chwilą złamaną indiańską strzałę.Do jej końca umocowano pęczek czerwonegoptasiego puchu.Ten puch na czerwono chyba krwią zafarbowany, miał specjalneznaczenie.Stary, ciągle jeszcze przestrzegany zwyczaj wielu plemion czerwonoskórych.Takawłaśnie strzała, nie wymierzona w nikogo, wypuszczona z łuku tak, aby ją znalazł adresat,oznaczała wojnę.Wypowiedzenie wojny!Karol do spółki z Piotrem obracali ją na wszystkie strony.Była złamana w połowie swejdługości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]