[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógł tracić tych chwil na zazdrość o tego, który będzierozkoszował się nią po nim.Nie mógł dręczyć się myślami o tym,jakie przyjemności będzie dawała innemu.Było to poza ichczasem, który dział się te-90raz.Ich usta się spotkały, rozniecając ogień, który płonął w nichobojgu.Roza głaskała sprężyste ramiona, twarde, kościste plecy.Stałsię jeszcze chudszy od kiedy ostatni raz trzymała go w swychramionach.Nie dbał o siebie i pracował ponad siły.Czuła, że ichciała stają się jednością i było to cudowne.W tej chwili było tojedyne, czego chciała.Wszystko - cała wieczność była tą chwilą iRoza nie była w stanie myśleć o niczym innym.Teraz wszystkobyło pełne ekstazy.Objęła jedną nogą jego długie nogi.Czułatwardą męskość, którą przyciskał do jej brzucha.Chciała poczućgo tak blisko, jak tylko mógł się do niej zbliżyć.Chciała poczućgo w sobie.Chciała poddać się rozkoszy, która ogarniała ichoboje.-Jesteś ogniem, Roz - wyszeptał i pociągnął ją w stronęniskiego łoża, które stało przy jednej ze ścian.%7ładne z nich niemiało czasu, by zdjąć grubo tkany koc i skryć się pod nim.Niemarzli.Nie potrzebowali okrycia.Ogrzewali się nawzajempieszczotami, a ich skóra parowała w małym pokoju na poddaszustajni, gdzie konie stały w swych boksach.To szybkie,gwałtowne i dzikie doznanie ukoiło pierwszy, dojmujący głód.Najbardziej palące pragnienie.Ale to nie było wystarczające.Popierwszym razie weszli pod szary, wełniany koc i przylgnęli dosiebie rozgrzanymi ciałami.Pieścili się nawzajem w ciasnymokryciu koca, i gdy już nie mogli dłużej czekać, Jeremy zrzucił znich koc i zatonął w niej z większą cierpliwością i spokojem, niżza pierwszym razem.Ciepło sprawiło, że stali się leniwi i milczący.Leżał za nią,trzymając jedną dłoń pod jej piersiami,91a drugą na jej biodrach.Jego palce jak wachlarz dotykały jejkrągłości.Tego, za czym tęsknił, nie nazywając tego uczucia poimieniu.- Czy nadal chcesz ode mnie odejść? - wyszeptał.Jego oddechbył gorący, gdy dotykał jej szyi.Zaczesał palcami jej włosy nalewą stronę i pozwolił, by opadły jak gęsta pajęczyna nad nimi imiędzy nimi.-Gdzie zamierzasz się udać, skoro nie jedziesz do Coromandel?- zapytała.To nie był czas na kłamstwa.Nigdy ich między nimi nie było.Szczerość, jaką okazywali sobie nawzajem, była niespotykana.Nie wierzył, że jego brat Jared był tak blisko ze swoją żonąColleen.Nie wierzył w to, że jakikolwiek inny mężczyzna byłnajlepszym przyjacielem swej żony, tak jak on.%7łony byłyistotami, które się czciło i pożądało, i które pozostawały w swymświecie kobiecych spraw i tajemnic.Nie było mężczyzny, którymógłby wtargnąć w ten świat.Jeremy był pewien, że tylko onmiał taką żonę jak Roz.Z drugiej strony mieli dość niezwykłemałżeństwo.Takie, które nie miało potrwać zbyt długo.- Słyszałem, że można znalezć złoto na Wyspie Południowej -wyznał, z ustami przy jej uchu.Całował ją po każdym słowie,które wypowiadał.-Całkiem na zachodzie, w górach, kawałek odwybrzeża.Słyszałem, że łatwiej je tam wydobywać.Nie kosztujeto tyle krwi, co w Coromandel.- Zawsze złoto! - westchnęła.- A co z owcami, o których takmarzyłeś?- Nie wiem, czy jest dla nich miejsce w tym życiu - wyznał iprzesunął dłonie po jej cudownym ciele.Czuł, że odpowiada najego pieszczotę.Usły-92szał, jak wciąga powietrze i rozkoszował się tym, coodnajdywał na jej ciele.Jeśli będzie szczęściarzem, ona rozpaligo w ten sam sposób pózniej, zanim nastanie ranek i będziemusiała go opuścić.Był czuły i delikatny, i szukał jej ciepła, gdyleżeli blisko siebie, jak łyżeczki w szufladzie ze sztućcami.To w świetle poranka, gdy lampa już dawno wygasła, gdywczesne słońce wypełniło mały pokoik bladym światłem, Jeremyzrozumiał to, o czym ona nie zamierzała wspomnieć anisłówkiem.Wzdychała, szepcząc z twarzą zwróconą w kierunkusufitu.Była pięknym, dzikim i niesamowitym stworzeniem,którego Jeremy nigdy nie będzie posiadał.W środku ekstazy Jeremy zauważył w niej coś nowego inieznanego.Uderzyło go to jak kamień, ale nie mógł sięzatrzymać.Spadał i spadał, i na koniec poddał się całkowicietemu, co było ciemne i niesamowite, i co należało tylko do nich.Potem podniósł się i mocno ją objął.Zadrżeli, jakby ich zmroziłchłód.Roza się rozpłakała.A Jeremy ją przytulił i wypowiedział słowa, którym nie możnabyło zaprzeczyć:- Nosisz w sobie dziecko, prawda? Roza pokiwała głową.- Czy to jego?-Twoje - odpowiedziała i Jeremy jej uwierzył, ale w tej chwilimógł jej dać ten dar, o który nigdy nie śmiałaby go prosić.Mógłpuścić wolno tego ptaka, którego kochał, zamiast zacisnąć go naśmierć w dłoni.- Nie wierzę ci - powiedział krótko i przycisnął ją do swegospoconego ciała.93Nie powiedzieli nic więcej i usnęli w swych objęciach.Rozaobudziła się pierwsza.Wymknęła się z jego ramion, wciągnęła nasiebie ubranie i wróciła do domu Adama.Rozdział 8- Uważam, że popełniacie błąd - powiedział Saul Prescott,który był przewodniczącym stacji misyjnej w Manukau, nazachód od Auckland.Miał w zwyczaju patrzeć z góry na tych, zktórymi rozmawiał, traktować ich jak natrętnych nudziarzy.Byłmłody jak na swoje stanowisko.Adam przypuszczał, że nie mógłmieć więcej niż trzydzieści parę lat.Jego skóra była jasna, włosyzaczynały rzednąć nad czołem, ale broda na policzkach byłastarannie przycięta i sięgała prawie kącików ust.Chustka na szyimisjonarza była z jedwabiu, a pod jasnobrązową, dwurzędowąkurtką, miał białą, lnianą koszulę.Choć sam rzadko myślał o tym,jakie sprawia wrażenie, Adam uznał, że jako osoba duchowna,pan Prescott wygląda na dosyć próżnego.-Z całym szacunkiem, panie Prescott: proszę nam pozwolićdecydować za siebie! - rzucił Adam, zmęczony próbaminieporuszania delikatnych tematów.Już dawno przestał dbać ouczucia obcych94ludzi.- Nie pytam pana, co myśli pan o sprawie, tylko czy znapan mężczyznę, który jest Maorysem i ma na imię Jay
[ Pobierz całość w formacie PDF ]