[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Józefiak skłonił się, wyciągnęła doń rękę. Liczę tedy na pana  rzekła.Nic nie odpowiedział, obejrzał się, czy Tomaszowa300 nie patrzy, i pocałował jej rękę.Poszli na strych.Facjatka to była pełna zakamarków z oknami jakwyloty olbrzymich armat.I tu było pełno ludzkiego mrowia i tu ciasno odsprzętów bez żadnej wartości.Ambrozik, kaleka o jednej nodze, siedział uwarsztatu stolarskiego i rzezbił w dębinie.Stary jegoojciec mieścił się w kącie ze swą introligatorską prasąi narzędziami.Na ziemi siedział chłopak z ogromnągłową, miną idioty i bawił się skrawkami papieru, ana łóżku leżała dziewczyna woskowo blada,suchotnica widocznie.Ambrozikowa, matka, żona i opiekunka całej tejrodziny, powitała Kazię uśmiechem prawie wesołym. Paniusiu złocista, a toć nam się zdały wieki,żeście do nas nie zajrzeli.Myśleliśmy, nieszczęściejakie.Cośmy się z Julka namodliły!  Ociec, paniprzyszła!  krzyknęła trącając na drugim łóżkuleżącego mężczyznę.Ten ociemniały był i głuchy zapewne, bo podniósłgłowę i odparł kaszląc: Coś, by kwiecie czuć. Gorzej mu?  rzekła Kazia podając chorejdziewczynie wazonik kwitnący.Podeszła do warsztatu, przywitała rzezbiarza,spytała starego introligatora o robotę, spytała oWieka, czy nie spsocił co u majstra, o Kazika, czy mu301 się ręka zgoiła, dała jabłko idiocie i wreszcie zawołałaAndrzeja, by obejrzał rzezbę. Zliczna robota  zdecydował szczerze. Udała mi się  uśmiechnął się uradowanyAmbrozik. To do ołtarza, proszę pana, doKapucynów, cały dębowy będzie, to słupek okołocyborium.Odpryskuje mi tylko, psiakrew, dębina. A nie klnij, poganinie  upominała żona. Ajeszcze o ołtarzu mówiąc.Podała zydelek Andrzejowi, spojrzał nań uważnie.Był cały ślicznie, artystycznie rzezbiony. I to wasza robota? A moja.To z tych czasów, kiedy tu jeszcze panido nas nie wstąpiła.Nie było chleba, ledwiem zeszpitala wyszedł, nuda i nędza żarła.Chłopcy cośniecoś zarabiali, ale nas tyle tu kalek.Ani się najeść,ani z głodu zdechnąć, a najgorzej nuda.Ja, panie, bezroboty  trup.Chory, słaby, kaleka, takiego ludziezdrowe popchną, podepcą i tyle.Aż tu raz Kazik miprzynosi kawałek olszyny, drugi raz kawałek, trzy inodłutka miałem, ni warsztatu, ni żadnego narzędzia, bowszystko szpital zjadł.Ani nie myśleli, że żywzostanę.Nie śmiem pytać chłopca, skąd masz drzewo,rozumiem, ze ukradł, jak przyzna się, trzeba go będziesprać i kazać odnieść, a tu do tego drzewa ręce mi siętrzęsą.Zacząłem robić,  jakby.mi zdrowie i życiewróciło, ten ci zydelek jest.%7łona mówi, że trzeba godo kościoła dać, bo grzeszny, ale jak na niego patrzę,302 to mi się zda, że prędzej rękę dam sobie uciąć. Ręki waszej szkoda ucinać, śliczne te waszeroboty, nie rzemieślnicze. Jeszcze ja nie tak umiem.Matko  pokażciepanu skrzynkę.Kobieta dobyła z kuferka mały przedmiot i przezfartuch podała go szepcąc: Ino by pani nie dojrzała, bo to dla niej on todłubie nocami.Dla pani, co ją nam Bóg dał jakoswego Anioła Stróża.To pańska żona.Oj, łaskę panma u Pana Jezusa, musiała panu taką żonę matkawymodlić, wypościć.Musi ją też pan miłować,miłować jak duszę.Dajże wam, Boże, jasną dolę izdrowie, i dziatki piękne i jako ona złociste! Józef,opowiedz panu, jako to było z nami. Ano, jak pan widzi, tylko ja nie miał warsztatu,ojciec prasy, Julka i teść łóżek, Wicek butów, żeby narobotę iść, i co dzień ,,pykawy kwakał i kukał, a ziąbbył, a głód! Ot, co było, a ot, temu trzy miesiące.Wicek bosy poszedł żebrać, co było robić, no ipatrzajcie: Wicek wrócił karetą z panią.Obejrzała nas,pogadała mało wiele i w mig postawiła nas na nogi.Za czym od nas do innych poszła.Tak ci Wicek dlacałej posesji Opatrzność przywiózł.Karetą, bestia,przywiózł!I zaśmiał się serdecznie Ambrozik i ze śmiechutego oczy mu zwilgotniały, że je rękawem musiałobetrzeć.303 Andrzej obejrzał się na Kazię.Siedziała na łóżkusuchotnicy i rozmawiała z nią.Poczuła jego wzrok ipowstała, zaczęła się żegnać.Tomaszowa zabrałaksiążki oprawione i wyszli, żegnanibłogosławieństwem. Nieprawda, że to niepospolity artysta i zdrowe,dobre dusze mają wszyscy  rzekła schodząc na dół. Mój Boże, bogaci czuliby sięnajnieszczęśliwszymi, obarczeni tylu chorobami ikalectwami, bluzniliby i wyrzekali.Ja Ambrozikówtak lubię serdecznie. Im się zdaje, że ich wspieram,a to oni mnie krzepią i są mi dobroczyńcami.I szli dalej, z piętra na piętro, od nędzy do nędzy,od starości bezsilnej do młodości bez opieki ikierunku, od choroby bez środków leczenia donałogów nabranych w rozpaczy, wśród bezrobocia izłych instynktów, zrodzonych z głodu i brudu, i buntubiedy, ocierającej się co chwila o zbytek, i apatii, izezwierzęcenia, i cynizmu.Gdy obeszli całą prawie posesję, Andrzejowi sięzdało, że jak Dante piekło i czyściec zwiedził.U Tomaszowej, żony dorożkarza, zakończyli.Tamteż Wierzbicki otrzymał swą listę z notatkami Kazi ipieniądze.Wytrząsnęła całą sakiewkę, zliczyła, zmieszała się irzekła do męża po francusku: Pożyczy mi pan piętnaście rubli do jutra? Prenez tout  rzekł wysypując garść złota.304  Olaboga  ile tego  splasnęła rękamiTomaszowa.  Cóż? Teraz uwierzycie, żem mąż pani zaśmiał się. A właśnie, że nie.Dałby ci ta mąż żonie takzaraz! Oho, prawda, obziera się to o każdy grosz, a nahulankę to go zawsze stać!Kazia porachowała złoto, schowała je i pożegnałaWierzbickiego. Pa, pa padam!  goniło za nimi.Wsiedli do karety, torba była pusta, konie ruszyłyostro, znudzone czekaniem. Przeklina pan w duchu swoją ofiarność.Niebyło ani szczególnej przykrości, ani przyjemności,nuda, zaduch, brud, przymus. I to w ten sposób spędza pani dnie całe? Mniej więcej.W tej mojej kamienicy bywamraz na tydzień, resztę pracuję z Ramszycową.Ona maszwalnię, ochronę, lecznicę, przytułek dla dziewczątupadłych i rekonwalescentów, co dzień rano zgłaszasię do niej rzesza biedaków, których potrzeby należysprawdzać.Jest co robić. A wczoraj wieczór omal ci biedacy iprotegowani nie zostali bez opieki.Chciała paniwszystko rzucić. Nie rzuciłabym ich dla fantazji lubzniechęcenia.Mój Boże, żeby nie oni, czy byłabym tudotychczas? Dali mi cel, pracę, myśl, zajęcie,305 wszystko co zdrowe i silne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl