[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oryż już szedł na ulicę, już kupiłcygaro, już szedł do knajpy.W brudnej, okopconej salcemiał swoje miejsce w kącie i dawną znajomość zusługującą dziewczyną.Miał u niej kredyt i łaski, ratowałago nieraz od głodu, żywiła dla niego wielki, cichysentyment.Pochodzili z jednej okolicy i ona nigdy domiasta nie mogła nawyknąć; brzydka była jak on i jak onponiewierana.Gdy wszedł, koleżanki chichocąc wypchnęłyją na salę: był to przedmiot drwin zwykły.Dziewczynaprzyjmowała to spokojnie, z pewną nawet dumą.Starłaprzed Oryżem stolik, a gdy usiadł i milczał, oczu niepodnosząc, spytała: Dać panu kapusty czy flaków? Drgnął, jakby sięprzebudził. Nie będę nic jadł.Daj mi mocnego piwa.Gdy podałakufel, wyjął banknot z kieszeni i rzekł: Masz tu dziesięć reńskich.Prowadz rachunek sama.Będę pił i pił.Tu się pośpię.Rano, jeśli nie pójdę, to mniekaż dorożką odwiezć do redakcji pana Finka.Zapamiętasz?156  Jak pacierz  potwierdziła z całym przejęciem. No, to dolewaj bez komendy.Nie chce mi się gadać.Dziewczyna spełniła rozkaz dosłownie.Kufel nie byłminuty pusty.Oryż łokciami na stole się wsparł, anispojrzał w stronę.Pił, wzdrygał się ze wstrętem i znowupił.W głowie jego było jednak zupełnie trzezwo i todoprowadzało go do wściekłości.Chciał być pijanym, a niemógł.Chciał myśleć  a tylko cierpiał.Nie starał sięrezonować ani opamiętywać: chciał nie czuć i koniec.Z początku, po przymusie całodziennym, był jakmartwy.Bolały go nawet członki, w głowie bezładnietłoczyły się wrażenia.Potem zaciął nagle zęby i nieco zbielał, i przez oczymignął mu rozdzierający duszę żal.Nie próbował już szydzić z siebie ani się okłamywać, jakczłowiek śmiertelnie chory nie łudził się nadzieją.Zmierćszła po niego: więc patrzył jej w oczy, dziwił się, że żałujenawet takiego życia, nawet takiej doli.Więc śmierćprzecież jest czymś bardzo złym i strasznym, gdy go takbolało.On się nigdy niczego nie spodziewał, nie żądał, oniczym nie marzył, a teraz nagle chwyciła go żałośćokrutna i bezmierny smutek.Dlaczego? Tak niedawnopracował nad tym, by takie rozwiązanie sprowadzić&Podniósł głowę i spostrzegł dziewczynę czatującą napusty kufel. Macie dzisiejszą gazetę?  spytał.Podała natychmiast.Odszukał notatki z karnawału iwlepił oczy w parę linij:  Filip Osiecki i MagdalenaDomontówna.Dwa nazwiska, dwa imiona, dwoje rąk w uścisku, dwiegłowy pochylone ku sobie, dwoje ust w pocałunku i dwie157 ślubne obrączki.Oczy Oryża mgłą zaszły, pałały mu powieki i czuł, jakból skręcał go i miażdżył.Machinalnie wyszeptał: Z mojej świątyni relikwie ten sobie bierze za sprzętdomowy czy na zabawkę.Wolno mi cierpieć przecież, a zeświątyni co zrobić? Koszary, piwiarnie czy tancsalę?Wszystko jedno!  Wypróżnił kufel, głowę na rękach oparł ipowtórzył z uczuciem, jakby nóż w ranie obracał: Mnie wolno cierpieć przecież.I cierpiał.Powoli, jak wstążka, te dwa lata cnoty i statkuprzesuwały mu się przed oczyma.Dzień po dniu jepamiętał z najdrobniejszymi szczegółami.Nikt jej nie znałtak jak on: znał jej pogodę i czystość, jej jasność i siłę, ibogactwo myśli, i uczuć delikatność.Dwa lata i tyleż życia! Przedtem był zwierzem, terazbędzie umarłym, może znów bydlęciem, jeśli przeżyje.Dwa lata.Chciał się jej za dobre odpłacić, ułatwić jejszczęście.Może ona, tak jak on teraz, cierpiała, gdy tenbałamucił się z baronową, i jej kochanie gorzkie było iłzawe.Teraz będzie szczęśliwa.Znowu wypił kufel i krzyknął na dziewczynę: Co ty mi za lurę dajesz? Mówiłem, że chcę mocnego!Daj wina!Przyniosła mu butelkę i lampkę.Pił dalej&Wreszcie zaczął tracić trzezwość.Rojenie napełniało mugłowę, nabierał uczucia nietożsamości.Zdało mu się, że nie jest biednym artystą bez sławy,chleba i dachu, ale młodym chłopakiem o gładkiej twarzy,do którego się fortuna uśmiecha.Kocha go Magda i on jąubóstwia, a świat cały przychylnie na nich patrzy jak na158 dwoje szczęśliwych i pięknych, i dobrych.Zdawało mu się,że spacerują gdzieś w górach wczesną wiosną, tarninykwitną i skowronki śpiewają i idą tak pod rękę, i czasemspotykają się rozkochanymi oczyma, bez słowa, wiedząc,co myślą.Ona go prosi, aby jej zaśpiewał, więc onzaczyna&Wtem się ocknął i aż się przeraził, i obejrzał wokoło.Zpiewał naprawdę, ale wcale nie wesołą piosenkęszczęścia, jeno smutną ludową dumkę:Przyszedł Wojtek do tatusiów i wziąłdziewczynę,A ja bez niej nieszczęśliwy chyba już zginę.Matulu! chyba już zginę!W sali nie było już nikogo  nikt na niego nie zwracałuwagi, ale on się oburzył sam na siebie za takie głupiemarzenie i zamruczał: Bestio, kto ci pozwolił! Cierpieć wolno  ale niemarzyć jak student.Ty, słyszysz, ostrożnie, bo cię w takimbłocie za karę utopię, że ci się odechce śpiewów i spacerówna zawsze!I tak z sobą się rozmówiwszy, chwilę był mocniejszym,ale wnet go znowu opadła tęsknota. %7łeby ją zobaczyć, choć światło w oknie, choćprzechodzącą na ulicy, choć głos posłyszeć.Więc znów zakrzyknął: Jeszcze się odzywasz! Będziesz milczał! Mało cipijaństwa, chcesz może rozpusty? Chcesz?Wzrok miał dziki i dyszał, wściekły już na siebie zasłabość.Marzenie umilkło.Z dna dobywały się złeinstynkty i ogarniały go wraz z oparami trunku.Już szydził159 z siebie: Zakochał się pies w księżycu i wyje! To ciosobliwość! Jest nad czym rozmyślać! Księżyc nie dla psa!Nie wiedziałeś o tym? to szkoda.Ale zresztą każdy to wie.Pies zostanie psem.Znajdzie kość, czasem flaki i nocleg wśmieciu.To jego los i życie.Jak zdechnie, to go sprzątną,by nie zapowietrzał ulicy& Cała historia!Wyprostował się, a że mu głowa ciężyła, więc ją oparł ościanę i patrząc mgławo przed siebie zaśpiewał ochrypłymgłosem:Za Maćkowym, za przelazkiemZmawiała się Basia z Jaśkiem,Matula to zobaczyli,Baśkę kijem wystudzili!A potem już Oryż nie pamiętał, co się z nim działo.Ocknął się, bo go ktoś trząsł za ramię.Była to usługującadziewczyna, a on na pół leżał na stole. Panie, panie! Czy pan sam pójdzie, czy zawołaćfiakra?  pytała sumiennie.Zerwał się, prędko opamiętał. Pójdę.Daj mi kieliszek wódki!Wypił i poszedł.Mróz był silny, a jego z niewczasu,głodu i przepicia wstrząsały dreszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl