[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy pani siostrabyła szczególnie rozpieszczona? Czy bardzo jej pilnowano?- Rozpieszczona? Nie, raczej nie.Często kłócili się zJamesem.Jeśli chodzi o opiekę, przypuszczam, że miałazastęp niań i tak dalej.James był, ma się rozumieć, dośćsurowy.I jak mówiłam, był trochę szowinistą.Oczywiście,Vivian odchorowała ten wypadek.Sądzę nawet, że mógłon.- Przerwała i podniosła tlącego się papierosa, któryzmienił się częściowo w popiół w szklanej popielniczce.- Mógł.?Isabel wypuściła wąską smużkę dymu.- Sprawić, że stała się trochę niezrównoważona psychicznie.Dziwne, że powtórzyła dokładnie słowa lady Ardry.98- Uważa pani, że siostra jest psychotyczką?- Nie, nie to miałam na myśli.Ale na pewno jestodludkiem.Dziwił się pan, że opuściłyśmy Londyn.Niechmi pan wierzy, że to nie był mój pomysł.Ona nic nie robi,tylko siedzi i pisze wiersze.- To jeszcze nie powód, żeby nazywać ją niezrów-noważoną.- Dlaczego ludzie uważają, że muszą bronić Vivian,jeszcze zanim ją poznają? - Jej uśmiech był pełen napięcia.Jury nie odpowiedział.- Czy testament ojczyma jest korzystny dla pani?Jakiś cień przemknął jej przez twarz, jakby obokprzeleciał kruk.- Chodzi panu o to, co się stanie ze mną, gdy Viviandostanie swoje pieniądze, prawda? Jeśli sądzi pan, żemnie wyrzuci na bruk, bardzo się pan myli.Jury przyglądał jej się przez chwilę, schował notatnikdo kieszeni i wstał.- Dziękuję, panno Rivington, pójdę już.Idąc za nią do drzwi frontowych, rozmyślał nad geo-grafią Szkocji i nad czymś, co powiedział pewien jegoznajomy, artysta malarz, o właściwości światła w tej częściWysp.W relacji Isabel o śmierci Jamesa Rivingtona byłocoś, co brzmiało bardzo podejrzanie.Jury zaczerpnął głęboko powietrza i przyglądał sięśladom swoich butów na delikatnej skorupce świeżegośniegu; patrzył tęsknie na skrzący się bezmiar bieli, jakistanowił główny plac miasteczka.Kiedy przechodził przezulicę, zobaczył na moście dwoje dzieci.Mogły mieć poosiem, może dziewięć lat.Toczyły kule ze śniegu wzdłuższarej kamiennej balustrady.Był to dziwny mały mostek zdwoma półkolistymi łukami.Jury, przechodząc99nim, z powagą pozdrowił dzieci i zastanawiał się, jak by tobyło znowu mieć tyle lat, policzki różowe od mrozu, awłosy mokre i sterczące na wszystkie strony.Dopiero gdyuszedł kolejne pięćdziesiąt stóp i odwrócił się, by spojrzećza siebie, zorientował się, że dzieci idą za nim.Zatrzymałysię nagle i zaczęły udawać, że oglądają jedną zestrzyżonych lip przy głównej ulicy.Ruszył znów w ich stronę, a gdy je zawołał, gotowebyły dać drapaka.Bez wątpienia wiedziały, kim jest.Próbując zachować powagę, wyciągnął swoją odznakę wwytartym skórzanym etui i pokazał im.- Hej! Zledziliście mnie?Ich oczy zrobiły się wielkie jak spodki, dziewczynkazacisnęła usta i oboje pokręcili energicznie głowami.Jury chrząknął i bardzo oficjalnym tonem powiedział:- Właśnie idę do tamtej herbaciarni - pokazał nadrugą stronę ulicy - na poranną kawę.Prawdopodobniepodają tam też czekoladę, a ja chciałbym wam zadaćparę pytań, jeśli nie macie nic przeciwko temu, by mitowarzyszyć.Chłopiec i dziewczynka spojrzeli po sobie, próbującodczytać ze swoich twarzy wzajemne przyzwolenie,następnie z powrotem na Jury'ego.Ich miny wyrażałystrach, zdziwienie i pokusę.Pokusa, oczywiście, zwy-ciężyła.Kiwnęli głowami, po czym we trójkę (inspektor wśrodku) pomaszerowali w stronę placyku.Herbaciarnia i piekarnia Gate House mieściła się wkamiennym budynku, niegdyś służącym celowi, odktórego wziął swoją nazwę: był to mały domek, obudo-wujący zadaszoną bramę cmentarną, przez której wąskiłuk można było dojść ścieżką do kościoła Zwiętego Re-gulusa.Gate House stał na końcu krótkiej ścieżki, któraodchodziła bezpośrednio w bok od skweru.Herbaciar-100nia znajdowała się na górze, ponad wąskim'przejściem, apiekarnia niżej.Wokół jednej połowy placyku stały domki z muru pru-skiego, kryte dachówką.Ich górne piętra wystawały nadwąską ścieżkę, która okrążała plac.Po zachodniej stroniebyły inne domki, wciśnięte między sklep ze słodyczami,wąską małą pasmanterię i pocztę.Większość sklepówznajdowała się z tyłu za mostem, ale tym jakoś się udałowniknąć w to spokojniejsze otoczenie.Wszystkie budynkibyły przemieszane bez ładu i składu, jakby skleiło jechaotycznie jakieś dziecko.Jury wyobraził sobie ten skwer w lecie, zielony i pełenlistowia.Na środku królował staw z kaczkami i z tejodległości widać było ptactwo zgromadzone po jednejstronie, kołyszące się wśród sitowia jak boje.Znieg padałteraz trochę gęściej i plac stanowił najbardziej kuszącąpołać lśniącej, chrupkiej, nieskazitelnej bieli, jaką Jurykiedykolwiek widział.Ani jednego, choćby najmniejszegośladu.Przystanął, gdy doszli do skraju placyku, i zreflek-tował się, że może to nie najlepszy przykład dla dzieci,gdy ich przewodnik ze Scotland Yardu, tego bastionu pra-wa i porządku, idzie na skróty przez skwer, skoro istniejąwygodne ścieżki, przeznaczone do tego, by go obejść.Kątem oka widział, że oboje patrzą na niego, czekając, ażzrobi jakiś ruch.Obyczaje Scotland Yardu były i zawszebędą nieodgadnione.Jury zakaszlał, wytarł nos, a potem zapytał surowo:- Co wiecie o tropieniu śladów? Zladów stóp? Czyprzypadkiem nie widzieliście jakichś koło Jacka i Młota"?Obcych, nieznanych? Mniej więcej takiej wielkości? - Jurystąpnął mocno swoim za dużym kaloszem na świeży śniegleżący na trawniku.Rozległ się rozkoszny chrzęst.Dzieci spojrzały na wielki ślad, na niego, i znówzgodnie pokręciły głowami.Pomyślał, że przy okazji możeim udzielić małej lekcji.101- Wiecie, jaka jest różnica między śladami człowiekauciekającego a człowieka idącego?Małe, zdumione główki obróciły się energicznie z lewana prawo.- A chcecie pomóc Scotland Yardowi?Teraz główki podskakiwały równie gorliwie w górę iw dół.- Zwietnie.Jak ci na imię? - zapytał Jury chłopca.- James - wypalił mały, a potem zacisnął mocno usta,jakby zdradził jakąś tajną informację.- Dobrze.A tobie?Ale dziewczynka tylko spuściła głowę i skubała rąbekpłaszcza.- Hm.To pewnie także James.Bardzo dobrze, James iJames.- Czekał, aż zostanie poprawiony, ałe mała niepodnosiła głowy, choć wydawało mu się, że widzinieśmiały uśmiech, wypływający na wygięte ku dołowiusteczka.- Posłuchajcie mnie uważnie.To może być bardzoważne dla naszego śledztwa.Ty, James, p o b i e g n i j ,jak najszybciej potrafisz, do tamtego stawu z kaczkami itam zaczekaj.A ty, James - położył rękę na ramieniudziewczynki - p o d e j d z do stawu, robiąc po drodzekółka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]