[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja.hm. No dalej, Alf, powiedz coś, tylko nie zrób z siebie głupca.- Ja bym może powiedział parę słów.Nie podzieliłem się jeszcze moimi odczuciami.Cóż, Hank Busche, jest jakby za młody.Pewien hydraulik w średnim wieku, siedzący po stronie za zawołał:- Ej, ty, jeśli masz zamiar zaprezentować tu negatywną opinię, to musimy dostać tylesamo czasu na pozytywną!Wszyscy za zamruczeli zgodne potwierdzenie, przeciw natomiast siedzieli bezruchu, w milczeniu.- Nie, posłuchajcie - wyjąkał Brummel, a jego twarz zrobiła się czerwona jak burak -nie chodziło mi o to, żeby przeważyć szalę, ja tylko.- Głosujmy! - powiedział ktoś.- Tak, głosujcie, i to szybko! - wyszeptał Mota.I wtedy właśnie otworzyły się drzwi. O nie - pomyślał Brummel - kto będzienastępny?Nad całym zgromadzeniem zaległa głucha cisza, jakby zebranych okrył całun śmierci.Właśnie wszedł Lou Stanley.Z ponurą miną skinął wszystkim głową na przywitanie i usiadłna samym końcu.Wyglądał wyjątkowo staro.- Głosujmy! - krzyknął Gordon Mayer.Rozdano karteczki.Brummel usiłował wymyślić jakąś dogodną drogę ewakuacyjną,gdyby musiał zwymiotować.Jego nerwy nie wytrzymywały.Sprowokował Lou, dospojrzenia w jego kierunku.Lou popatrzył na niego i jak gdyby zaśmiał się nerwowo.- Nie zapomnij o Lou tam z tyłu - powiedział Brummel jednemu z rozdających.Kartkadotarła do Stanleya.- Jesteśmy chyba przygotowani na wszelkie sztuczki, jakie Lucjusz mógłbyzastosować - szepnął Chimon do Guila.- Chcesz powiedzieć: na wszystko, co może przeważyć szalę? - odparł Guilo.- Być może czeka nas długa noc - powiedział Mota.Zebrano głosy.Lucjusz rozstawił swoje demony tuż przy każdej z tac.Uważnie obserwował każdego wojownika niebieskiego.Liczyli znów Mayer i Coleman.Napięcie rosło.Demony obserwowały.Aniołowieobserwowali.Ludzie obserwowali.Mayer i Coleman nie spuszczali wzroku z siebie nawzajem, bezgłośnie poruszającustami przy liczeniu.Mayer skończył i czekał teraz, aż skończy Coleman.Coleman skończył,popatrzył na Mayera i zapytał, czy chce policzyć jeszcze raz.Następnie Mayer wyjął długopis, napisał wynik na kawałku papieru i zaniósł go doBrummela.Mayer i Coleman zajęli miejsca, a Brummel rozwinął kartkę.Był wyraznie wstrząśnięty i dobrą chwilę zajął mu powrót do zwykłego,zrelaksowanego, urzędowego wyglądu.- Cóż - zaczął, próbując opanować drżenie głosu - no więc.Pastor.Pastor zostaje.Jedna strona pomieszczenia odetchnęła z ulgą, uśmiechała się i śmiała, wciąż niecoskrępowana.Druga strona zabrała płaszcze, rzeczy i zaczęła wychodzić.- Alf, jaki był wynik? - ktoś koniecznie chciał się dowiedzieć.- Hm.Tu nie jest napisane.- Dwadzieścia osiem do dwudziestu sześciu! - powiedział Gordon Mayeroskarżycielskim tonem, spoglądając do tyłu, w stronę Lou Stanleya.Ale Lou Stanley już wyszedł.Rozdział 11Tal, Signa i pozostali wartownicy, z miejca, gdzie stali, mogli dokładnie widzieć tęeksplozję.Krzycząc i jęcząc z wściekłości, demony rozproszyły się na wszystkie strony,wyskakując poprzez dach i ściany kościoła niczym odłamki jakiejś bomby i rozlatując się nawszystkie strony ponad miastem.Ich krzyki brzmiały teraz jak głośne, odbijające się echem,buczenie wściekłej furii.Rozchodziło się ponad całym miastem dzwiękiem tysiąca ponurychgwizdków, syren i sygnałów fabrycznych.- Będą szaleć dziś w nocy - powiedział Tal.Pojawili się Mota, Chimon i Guilo, żebyzdać sprawę.- Dwoma głosami - powiedział Mota.- Bardzo dobrze - uśmiechnął się Tal.- Ale przecież Lou Stanley! - wykrzyknął Chimon.- Czy to był naprawdę LouStanley?Tal zrozumiał znaczenie pytania.- Tak, to był Lou Stanley.Odkąd doprowadziłem tu Edytę Duster, nie ruszałem się ztego miejsca.- Widzę, że Duch działa! - zaśmiał się Guilo.- Niech Edyta bezpiecznie wróci do domu.Pójdzie z obstawą.Idzcie z powrotem naswoje stanowiska.Dziś w nocy miasto pełne będzie rozsierdzonych duchów.Tej nocy policja miała pełne ręce roboty.W miejscowych knajpach dochodziło dobójek, na gmachu sądu wymalowano sprayem wulgarne napisy, skradziono kilkasamochodów i dla zabawy stratowano nimi wszystkie trawniki i klomby w parku miejskim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]