[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nad tym wszystkim miotały się stada morskich ptaków, wrzeszczącprzerazliwie, a w głębszych wodach za rafami obramowującymi zatokę kłębiły się innedrapieżne ryby, niektóre dłuższe od łodzi, o zębatych paszczach, które ściągnął smród krwi.- Jeśli to według ciebie ma być miasto cudów, których nie znajdziesz nigdzie naświecie - powiedziałem Psiemu Cieniowi - to powinieneś częściej podróżować.Zaśmiał się na to i nazwał mnie głupcem.- Lodowy Ogród to coś zupełnie innego.Przecież to zwykła przystań łowców płaskud.Ogród jest zaś cały z lśniącego kamienia, ma sto wież i zębate mury, które wznoszą się wyżej,niż zadrzesz głowę.Tylko że niełatwo znalezć go wśród tych dzikich wód, wysp i raf.Dlatego przypłynęliśmy tu po przewodnika.Powiadają nawet, że wyspa, na której wznosi sięOgród, pływa, dlatego nie można jej odnalezć.Naszym przewodnikiem okazał się posępny jednooki żeglarz, który dobijał targu zmieszkańcami osady, zabierając cały ładunek beczek przetopionego tłuszczu oraz wielkiepłaty biało-czerwonego mięsa.Cieszył się tam wielkim poważaniem, bo płacił żywym srebrem, monetami z wybitymsymbolem drzewa o rozłożystych gałęziach, a jego obwieszeni bronią ludzie najwyrazniejbudzili respekt.Długi korowód tragarzy wędrował pomostem na jego okręt, podobny donaszego, ale porządniej wykonany, tocząc beczki oleju i dzwigając olbrzymie połcie mięsa.Arvin Psi Cień rozmówił się z nim, po czym jednooki mąż z dwoma zbrojnymi wsiadłna nasz okręt i obejrzał wszystko bardzo uważnie.Zszedł do ładowni, obejrzał walce woskuoraz buły żelaza ułożone zamiast balastu, a na koniec zapytał o ludzi.- Tamten młody mąż ma na ręku znak wolności - rzekł, wskazując na mnie.- Lepiejnie sprowadzaj ludzi przemocą.Pamiętaj, że w Ogrodzie niewolenie ludzi na handel karze sięśmiercią.Dostaniesz zwrot kosztów za przywiezienie ochotników do miasta, tylko jeśli płynąz dobrej woli.- A potem oznajmił gromkim głosem: - Kto chce, może teraz zejść z tej łodzi.Otrzyma pieniądze, żeby opłacić sobie miejsce na jednym ze statków, które przypływają tu pomorski olej, i wrócić na Wybrzeże, a ja odbiję to sobie na tobie, Arvinie, jeśli chcesz dalejhandlować z Lodowym Ogrodem.Wiesz bowiem, jakie rządzą tym handlem zasady.Nikt jednak nie skorzystał z tej możliwości, bowiem wszyscy, których Arvin zwabiłna swój pokład, byli samotnymi wędrowcami ze szlaku i jeżeli nawet mieli przed sobą jakiścel, to najwyrazniej nie był pilny.Wszyscy uznali też, że warto odwiedzić miasto o stuwieżach, które zapłaci im srebrem za to tylko, że się tam pojawią.Na koniec kupiec oznajmił, że mamy płynąć za nim, wypatrując jego żagla zsymbolem drzewa, i w taki sposób trafiliśmy do Lodowego Ogrodu.Kiedy ujrzałem go z pokładu trzeciego dnia o świcie, który malował różowy blask nalśniących od bazaltu dachach i sterczących w niebo wieżach, patrzyłem jak urzeczony.Twierdza wyglądała zupełnie inaczej niż miasta i warowne grody, które zostawiłem za sobą wAmitraju.Inne były dachy, hełmy wież, korony murów, kształty budynków.Lodowy Ogródwidziany z morza wydawał się bardziej zwarty, kolczasty i twardy niż jakiekolwiek miasta wmoim kraju.Był jak zwinięty w kłębek, gotowy do ataku smok albo zakuty w żelazo oddziałciężkiej piechoty, zastawiony ze wszystkich stron tarczami, osłonięty kopułami hełmów inajeżony ostrzami włóczni.U nas wszystko było niższe, szersze i bardziej masywne.Sprawiało wrażenieulepionego z gliny i w gruncie rzeczy właśnie tak było.Miało kolor piasku i ochry bądzoślepiającą biel wapna.Dachy były płaskie, bo toczyło się na nich życie.Ulice wąskie, byzawsze tonęły w cieniu, a reprezentacyjne aleje obramowane kolumnadami, by chronićprzechodniów przed słońcem.Tam, w Maranaharze, Jarmakandzie czy Kangabadzie, miastabyły budowane z powodu słońca.Miały dawać cień.Na płaskim dachu można było liczyć naorzezwiający powiew wiatru.W cieniu ulicy skryć się przed skwarem.W ciemnym domu, zagrubymi glinianymi murami o niewielu wąskich oknach, znalezć odrobinę zachowanegonocnego chłodu.Mury naszych miast były znacznie niższe, ale grube i masywne, podobniejak donżony i barbakany.Okładano je wzorami z barwnych ceramicznych płytek odpornychna ogień i kamiennymi płytami, budowano z wielu warstw - ciężkich i luznych oraz twardychi sztywnych, by wytrzymywały impet pocisków z bojowych machin, wieńczono wymyślnymiblankami o kształcie półksiężyców lub obłych garbów, ale od wieków nikt tych ścian nieszturmował.Nasze miasta chełpiły się murami, lecz ich nie potrzebowały.Były chronioneprzez niewidzialny mur cesarskiej armii, ciągnący się pomiędzy kwadratowymi twierdzamigarnizonowymi rozsianymi po całym ogromnym kraju.Przez tymeny piechoty, jazdy iwozów bojowych, które mogły na jedno skinienie wznieść żelazną ścianę z tarcz, machin iostrzy, gdziekolwiek było trzeba.Dachy państwowych budynków wieńczyły kalenice zostrych bawolich rogów na pamiątkę koczowniczych namiotów, wszędzie też powiewałyzębate proporce przypominające o istnieniu władzy.Nasze miasto rozsiadało się na dużejpołaci, ciężko i nieruchomo, jak odpoczywający w kucki stepowy koczownik ani na chwilęnieodkładający broni.Zajmowało cały teren i mówiło: Ja tu rządzę.Patrzyło się na nie imyślało: Władza.Lodowy Ogród zapierał się plecami o górę, najeżał setką grotów, osłaniał lśniącympancerzem i mówił: Nie przejdziesz.Kiedy na niego spojrzałem, pomyślałem: Schronienie.Inni, z którymi podróżowałem, najwyrazniej także nigdy nie widzieli niczego takiego,bo stali obok mnie na pokładzie z otwartymi ustami.Nasz statek wpuszczono do wielkiego, zamkniętego zewsząd kamiennymi pirsamibasenu, gdzie rzuciliśmy kotwicę i czekaliśmy wśród innych łodzi i okrętów.Gdziekolwiekspojrzałem, napotykałem wzrokiem ciężkie machiny bojowe, przy których stali zbrojni ipłonął ogień w żelaznych koszach.Coś mi mówiło, że mogliby w każdej chwili zatopić nas nawiele sposobów, ale nic się nie działo.Po jakimś czasie przysłano do nas wiosłową łódz, a wniej wyższego rangą męża w asyście kilku zbrojnych, którzy przejrzeli ponownie naszładunek i przeszukali bezceremonialnie cały okręt.Psi Cień nie protestował, najwyrazniejspotykał się wcześniej z takim traktowaniem i uznał, że opłaci mu się zachować pogodęducha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]