[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej brązowe oczy zabłysły zdumieniem.- Czułam, jak się śmiałeś.Tam głęboko we mnie.To było przyjemne - dodała miękko.Yale dotknął ustami jej gładkiego policzka.- Chyba dotąd nie spotkałem kobiety takiej jak ty - szepnął.- Jest tak zle? - zaniepokoiła się.- Przeciwnie.Jest dobrze.- Cofnął się, a potem zanurzył w niej głębiej, rozkoszując się doznaniem.-Bardzo dobrze.- To też czułam.- A to? - Wykonał kolejne pchnięcie.Bezwiednie wyprężyła się, żeby go w siebie przyjąć.- O, tak - szepnął tracąc dech.Wszedł w nią znowu i tym razem ona szepnęła:- Och, tak jest lepiej.Yale roześmiał się triumfalnie.- Och, Sam, jesteś niesamowita.Jesteś prawdziwym skarbem.- Skarbem - powtórzyła jakby zdziwiona i zaczęła się poruszać w nadanym przez niego rytmie.Yale skubał zębami koniuszek jej ucha.- Perłą, której nie da się z niczym porównać.- A potem już nie był w stanie nic powiedzieć, bo odpowiadałana jego ruchy całym ciałem, z zapamiętaniem i niezawodnym instynktem.Jego słodka Sam była doprawdy pojętnąCreate PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)uczennicą.Któż mógłby oczekiwać tak gorącej kobiety pod postacią córki pastora?Skrzypek grał skoczną gigę.Dzwięki z dołu dochodziły do sypialni czyste i wyrazne; Yale przyłapał się natym, że porusza się do taktu melodii.Tańczyli odwieczny taniec kochanków.Chłonął uczucia odbijające się na jej twarzy, zachwyconyświeżością i szczerością jej reakcji.Muzyka umilkła, lecz Yale tego nie słyszał, zauroczony magią jej ciała.Teraz ona nadawała rytm, unosząc biodra wyczekująco, ilekroć się z niej wysuwał.Panował nad sobąresztką woli, gdy poczuł, że znieruchomiała, zawieszona na szczycie rozkoszy.Wydała z siebie cichy okrzyk, wktórym była radość i zdumienie, i przylgnęła do niego kurczowo.W końcu i Yale osiągnął spełnienie, jakiegojeszcze dotąd w życiu nie zaznał, po czym opadł bez sił, całkowicie wyczerpany.Zwiat zewnętrzny powoli odzyskiwał kształty.Na dole znów wydzierał się dziedzic Biggers, tyle że tymrazem towarzyszył mu cały chór.Yale poczuł łaskotanie chłodu na plecach; z przodu ogrzewało go rozkoszne ciało Samanty.Otworzył oczy.Wystraszył się, że jest zbyt ciężki, by ją sobą przygniatać.Chciał się z niej zsunąć na łóżko, ale mu na to niepozwoliła.Nie otwierając oczu, objęła go jeszcze mocniej.- Sam?Wreszcie na niego spojrzała.Oczy jej błyszczały radością.- To było niewiarygodne przeżycie.- Otarła się o niego nagimi piersiami.- Zawsze tak jest, Marvinie?- Nigdy nie było tak.- Urwał niespodziewanie; brzmienie jego fałszywego imienia przywołało go dorzeczywistości.Jak mógł się tego dopuścić? Poderwał się jak oparzony.Usiadł na brzegu łóżka, próbując zebraćrozproszone myśli.Dotknęła jego ręki.- Zimno mi.- Uśmiechnęła się do niego sennie, a Yale pomyślał, że nigdy nie widział kobiety piękniejszejod Samanty.W jej włosach tkwiło jeszcze kilka szpilek, podtrzymujących resztki fryzury, podczas gdy luznekosmyki swobodnie okalały jej twarz.Miała usta nabrzmiałe i czerwone od jego pocałunków.Nagle wszelkiewątpliwości wydały mu się nieważne.Co się stało, to się nie odstanie - pomyślał.Wyciągnął spod niej kołdrę i przykrył ich oboje.Położył rękę na jej piersi, cudownie pełnej i krągłej.Zapragnął znowu ją ucałować.- Nie - odpowiedział na zadane przez nią pytanie.- Nigdy jeszcze tak nie było.Westchnęła z satysfakcją i przytuliła twarz do jego ramienia.- A zawsze tak będzie?- Następnym razem będzie nawet lepiej - obiecał, przytulając ją mocno.Pocałowała go w ramię.- Pachniesz jesienią, świeżym wiatrem i liśćmi, podoba mi się ten zapach.Czuł się mile połechtany.- A ty pachniesz wiosną, rozkwitającymi pąkami i czystym błękitnym niebem.- Nigdy nie umiał siępoetycko wysławiać, ale widocznie Samanta Northrup działała na niego inspirująco.Objęła go za szyję, przywierając do niego całym ciałem.- A kiedy możemy to powtórzyć? - wymruczała mu do ucha.Yale uśmiechnął się wyrozumiale.- Sam, musisz trochę odczekać.Urwał, bo zaczęła delikatnie pieścić wrażliwą skórę na jego szyi i poczuł, że wzbierają w nim męskie moce.Musiał jednak pamiętać o niej.- Lepiej.och, lepiej, żebyśmy poczekali.- Tylko że jego ciało wcale nie miało ochoty czekać.Był twardyjak żelazna włócznia.I co gorsza, ona o tym wiedziała.Dotknęła nosem czubka jego nosa, wyginając usta w swawolnym uśmiechu.- Musimy?- Sam, tak będzie dla ciebie najlepiej.Wsunęła rękę pomiędzy ich ciała i ostrożnie pogładziła jego nabrzmiałą męskość.- To zdumiewające.Nigdy bym nie pomyślała.Wiedziałam, że ludzie lubią to robić, ale teraz już wiemdlaczego.Chwycił jej dłoń, nim zdążyła rozpocząć dokładniejsze badania.- To dla ciebie za wcześnie.Gdy próbowała wyrwać rękę, otarli się o siebie udami.- Ale Marvinie, ja chcę.- Przywarła do niego.- Czuję tam w środku pragnienie.On także jej pragnął.Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)- Nie chcę ci sprawić bólu.- A tobie to sprawia ból? - Jej szeroko otwarte oczy zdradzały zdziwienie.- Nie, mnie to wcale nie boli.- Więc nie sądzę, żeby mnie miało boleć - uznała i pocałowała go namiętnie.Wiedział, że nie powinni tego robić.Chciał ją od siebie odsunąć, ale wywinęła się i jego dłoń trafiła na jejsutek.i nie było już mowy o dalszym oporze.Ostatecznie, jaki mężczyzna byłby w stanie odmówić tak słodkiej zachęcie.zwłaszcza gdy był w pełnejgotowości, by na nią odpowiedzieć?Układając się na żonie, Yale pomyślał, że być może małżeństwo wcale nie jest takim złym wynalazkiem.- Wydaje mi się, że imię Marvin do ciebie nie pasuje - powiedziała Samanta.Leżała na plecach, z głowąopartą na jego płaskim brzuchu.Był pózny wieczór, a ona czuła się zaspokojona i szczęśliwa.Była naga i wydawałojej się, że już nigdy nie nałoży ubrania.Poeci mieli rację! Warto było umierać za miłość.Kochali się tego popołudnia trzykrotnie.Wiedziała, cooznacza rozkosz.Czuła ją, kiedy jej ciało było połączone w jedność z ciałem męża.Dłoń, którą bezwiednie gładził ją po ramieniu, nagle znieruchomiała.- Dlaczego to powiedziałaś? - spytał.Przewróciła się na brzuch i uniosła głowę, żeby mu spojrzeć w oczy.- Bo nie pasuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]