[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Słuchać pani to była dla mnie przyjemność.Jako ostatnie zdawała Karolina rygorozum historyczne.A potem odbyła się uroczystapromocja, na którą przyjechał tylko Jan.Ciotka powiedziała, że nie może zostawić dzieci jedynie zopiekunką.Aula pękała w szwach, rektor i jej promotor w jednej osobie, profesor Estreicher, byłniezmiernie wzruszony, głos mu się łamał.- Nie mógłbym pominąć tego wydarzenia w historii naszej szacownej uczelni.Oto po razpierwszy w Polsce kobiecie przyznano tytuł doktora prawa.Nie pomyliłem się co do jejprawdziwego zapału i uporu, kiedy po raz pierwszy przyszła i wyraziła pragnienie zdobywaniawiedzy prawniczej.Powiedziała wtedy, że prawo jest jej powołaniem, i prosiła, abym go jej nieodradzał.Nie zrobiłem tego, jak państwo widzą!Rozległy się brawa.Karolina stała obok Jana w czarnej długiej sukni i walczyła ze sobą,żeby się nie rozpłakać.To by dopiero była kompromitacja.Rektor wręczył jej bukiet białychchryzantem, tak ogromny, że Karolina niemal nie mogła go objąć, powiedział przy tym,uśmiechając się zalotnie, że kwiaty wyjątkowo pasują do jej stroju.Gratulowała Karolinie jegożona, inni profesorowie, a także koledzy.Na korytarzu czekali dziennikarze.Karolina była lekkooszołomiona i pragnęła tylko jednego, by znalezć się sam na sam z Janem.Poszli na kolację do Wierzynka, usiedli w bocznej salce, było tu elegancko i zarazemprzytulnie, kinkiety na ścianach dawały przyćmione światło.Zajęli stolik dwuosobowy, siadającnaprzeciwko siebie.- Jestem z ciebie dumny - powiedział Jan.Karolina uśmiechnęła się promiennie.- Tak jak ci obiecałam, wracam do ciebie i dzieci.- Ale w drodze do Lechic zatrzymasz się w Warszawie, żeby skoczyć do Izby Adwokackieji rozejrzeć się w sytuacji - powiedział z humorem.- To już coś zupełnie innego - odpowiedziała niepewnie.- To, Karolino, dokładnie to samo, czyli twoja pasja.Jedno jest pocieszające, że będzieszbliżej nas.Twoje zdrowie!Stuknęli się kieliszkami, był w nich oczywiście szampan.Wracali piechotą, wieczór byłbardzo ciepły, zapaliły się gazowe latarnie, w których świetle tak pięknie zawsze wyglądają staremury.- Będzie mi brakowało Krakowa - powiedziała Karolina z nutą nostalgii w głosie.Jan przywiózł Karolinę do Lechic na dwa dni przed urodzinami dzieci, kończyły właśnierok.Susanne nie wyszła na ganek, co oznaczało, że ciągle ma jej za złe długą nieobecność.Od razuposzła do pokoju dziecinnego.Pośrodku na kocu siedziała dziewczynka o tak niezwykłejpowierzchowności, że Karolina zawołała:- To coś śmiesznego, to jest moja córka?Włosy Eweliny rosły do góry, po prostu stał jej na głowie wysoki jeż, który załamywał sięna końcach, opadając niby wici płaczącej wierzby.Te włosy były bardzo jasne, tak jak i oczy wokrągłej buzi z nieco zadartym nosem, w dodatku piegowatym.- Czy ona już chodzi? - spytała Karolina Bogusię, która stanęła pod ścianą, wpatrując się wnią co najmniej jak w święty obraz.Tak już było i wcześniej, dziewczyna po prostu wlepiała wKarolinę oczy i nie mogła ich oderwać.- Chodzić to jeszcze nie chodzi, trzeba ją prowadzać.Karolina kucnęła przy drzwiach iwyciągając do małej ręce, poczęła j ą przywoływać:- Chodz, Ewelinko, do mnie, no chodz.I wydarzyło się coś niezwykłego, dziewczynka najpierw stanęła na czworakach wypinającpupę, a potem podniosła się.Chwiała się na rozstawionych nóżkach i wyglądało na to, że zaraz zrozmachem usiądzie, a jednak zdołała zachować równowagę.- No, chodz, Ewelinko - wołała do niej Karolina.I dziewczynka ruszyła w jej stronę; nabierając coraz większego rozpędu, wpadła wprost wrozwarte ramiona Karoliny.Karolina podniosła ją do góry, płacząc i całując na przemian.Takiebyło spotkanie matki z córką.Jasio jeszcze spał, Karolina podeszła więc do jego łóżeczka, on się prawie nie zmienił, tylkogłowa zrobiła się większa i przybyło na niej włosów.Chciała oddać Ewelinę opiekunce, dziecko nie pozwoliło się jednak zabrać, obejmującKarolinę za szyję.- Muszę się umyć po podróży i coś zjeść - próbowała tłumaczyć, ale trzeba było na siłęrozwierać małe rączki.Karolina wykąpała się i zeszła do pokoju stołowego, gdzie czekał już na nich obiad.Jan teżzszedł po chwili, nigdzie natomiast nie było widać Susanne.- A gdzież to ciocia? - spytała Karolina nieco obrażonym tonem.- Może zapomniała, że jadzisiaj przyjeżdżam.- Nie chciałem ci psuć nastroju - powiedział Jan - ale ciocia jest w szpitalu.- Jak to? - Karolina poczuła, że krew jej odpływa z twarzy.- Co jej jest?- Musi zrobić badania, pojawiły się zawroty głowy.- O mój Boże - powiedziała z przerażeniem.- To może być coś groznego.- Uspokój się, to sprawa neurologiczna, ale trzeba oczywiście wszystko wyjaśnić.Karolina chciała jechać od razu do kliniki, ale Jan jej to wyperswadował.Zabrała się z nimz samego rana.Do Susanne mogła wejść dopiero po obchodzie.Zdążyła już porozmawiać zordynatorem i dowiedzieć się, że właściwie bardzo mało wiadomo na temat tych zawrotów.Tylkotyle, że to na pewno sprawa błędnika.- A jakie mogą być następstwa? - spytała zmartwiona.- Być może żadne, pewne niedogodności związane z brakiem równowagi, ale może to byćteż coś grozniejszego.' Susanne siedziała oparta na poduszkach.Wydała się Karolinie bardzoblada, można było policzyć wszystkie niezliczone piegi na jej twarzy.Karolina przypadła do niej,obejmując ramionami za szyję.Szeptała jej do ucha:- Mam takie cudowne dzieci, ciociu, dziękuję, że mi je podchowa-łaś.A wiesz, że Ewelinkaodziedziczyła po tobie piegowaty nos?Spojrzały na siebie oczyma pełnymi łez i roześmiały się jednocześnie.- Wróciłam do domu - powiedziała Karolina - to i ty wracaj.- Ja już bym chciała dzisiaj, tylko te konowały się sprzeciwiają.Ale ty jedz, dzieci zostałysame.Prawda, że Jasio jest ślicznym dzieckiem?- Jest śliczny - potwierdziła Karolina.- A wiesz, że Ewelinka już chodzi! Zobaczyła mnie,ja ja zawołała i przebiegła przez cały pokój.- Co ty mówisz!Karolina nie pojechała jednak pociągiem, jak namawiała ją Susanne, ale postanowiłapoczekać na Jana i wrócić z nim razem.Miała trochę czasu, wstąpiła więc do Izby Adwokackiej, apotem do sądu.I dowiedziała się, że kobiety są tu absolutnie zbędne.- Ale ja skończyłam studia z odznaczeniem - powiedziała czerwona na twarzy zezdenerwowania.- To gdzie mi pan sędzia radzi iść? Prezes sądu rozłożył ręce.- Czy ja wiem, może jakaś praca w administracji.- Praca w administracji śmiertelnie mnie nudzi już teraz, choć niewiele o niej wiem! Ja chcęzostać adwokatem.- To proszę udać się do Izby, może tam koledzy.Ale koledzy w Izbie powiedzieli to samo:kobiet się nie przyjmuje i tyle.Opowiadała o tym Janowi w czasie jazdy samochodem.- A co ty byś mi radził? - spytała wreszcie.- %7łebyś poszła do ministra sprawiedliwości.Karolina przyjrzała mu się.- Mówisz poważnie?- Najpoważniej w świecie, to profesor prawa karnego na Uniwersytecie Warszawskim,bardzo kulturalny pan, może zechce ci pomóc.- A jąknie zechce?- To będziemy się dalej martwić.Karolina poczuła wdzięczność dla tego dużego mężczyzny, który zawsze znajdował wyjściez najtrudniejszych sytuacji.Położyła mu głowę na ramieniu, a on ją objął.Prowadził jedną ręką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]