[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczęliśmy się spotykać.Chodziliśmy do kawiarni, do kina,a kiedy była ładna pogoda, na spacer.Odprowa-141dzałem ją pod dom, ale nie wstępowałem do niej, mimo że mnie zapraszała.Wiedziałem, że mieszka sama.I wiedziałem, że oczekuje czegoś więcej, niż jejmogłem ofiarować.To z pozoru miłe spędzanie czasu" stawało się coraztrudniejsze.Mocno się zaangażowałem i nie potrafiłem z tego wybrnąć.Jedno byłopewne: nie wolno mi było posunąć się ani o krok dalej.Któregoś dnia Halinka zatelefonowała do mnie i powiedziała, że jest chora.Poprosiła, abym jej zrobił zakupy.Zapisałem wszystko na kartce.Kupowanie dlaniej mleka, białego sera i kajzerek sprawiło mi nieopisaną przyjemność.Leżała włóżku, z gorączką.Usiadłem obok i wziąłem ją za rękę.- Zarazisz się - powiedziała znękanym głosem.- Już dawno się zaraziłem - odpowiedziałem.- Traktujesz mnie jak chorobę? - spytała i do oczu napłynęły jej łzy.Nie wiedziałem, jak jej powiedzieć o swoim postanowieniu.To oznaczało w pewnymsensie wyrok na nas oboje.- Moja żona jest wspaniałą osobą - zacząłem -i nie mogę uczynić niczego przeciwniej.Więc jeżeli wystarczy ci moja przyjazń.- Musi mi wystarczyć - odrzekła.Ale to były tylko słowa.Próbowałem znalezć jakieś wyjście, jednak dobre wyjścienie istniało, bo kochałem dwie kobiety i z żadnej z nich nie potrafiłemzrezygnować.Wychodziło więc na to, że zdradzałem je obie.Może więc moiwrogowie się nie mylili, mówiąc, że miałem naturę zdrajcy.Ale przecieżnajbardziej zdradzony czułem się ja sam.Nie mogłem pójść za głosem serca, nietylko dlatego że nie byłem czło-142wiekiem wolnym, ale także dlatego że wziąłem na siebie odpowiedzialność za losswojego narodu.Byłem wojownikiem, a tacy ludzie nie mają prawa do prywatnegożycia.Aby jakoś usprawiedliwić swoje spotkania z Halinką, ustaliłem, że to ona będziemnie teraz kryć, będzie moim alibi.Inne kobiety zniknęły bezpowrotnie.Musiałemjeszcze przełamać wewnętrzny opór i zawiezć ją do letniego domku pod Mińskiem.Gdy tam jechaliśmy i widziałem jej uszczęśliwioną twarz, czułem się niemal jakzbrodniarz.W pewnym momencie chciałem zawrócić, odwiezć ją do domu i nigdywięcej się z nią nie spotkać.Ale nie mogłem tego zrobić, bo w bagażniku wiozłembardzo ważne dokumenty, które ktoś miał jeszcze tego dnia odebrać.Poszliśmy na długi spacer, a potem Halinka położyła się na kocu w cieniu drzewa,mówiąc, że czuje się zmęczona i trochę się zdrzemnie.Wyglądało na to, żenaprawdę zasnęła.Zadowolony z takiego obrotu sprawy, poszedłem w stronęskrzynki kontaktowej.Zajęło mi to nie więcej niż pół godziny, a kiedy wróciłem,na kocu pod drzewem Halinki nie było.Nie mogłem uwierzyć, że jej tam nie ma.Przecież kiedy odchodziłem, spałagłęboko.Widocznie musiała udawać.Być może mnie śledziła, a jeżeli tak, towiedziała już wszystko o mnie i o mojej misji.Wpadłem w popłoch.Jak mam z nią rozmawiać? Otwarcie? Czy udawać, że nic się niestało.Na pewno powinienem zabrać z powrotem pozostawione w skrytce materiały.Tylko jak to zrobić? Odwiezć ją, a potem tu wrócić? Ale jeżeli jest tak, jakmyślę, Halinka nie działała w pojedynkę.Być może dokumenty,143które zostawiłem w skrytce, znalazły się już w rękach jej mocodawców, kimkolwiekbyli.A skoro tamci mają dowody, za chwilę mnie aresztują.Uświadomiłem sobie,że nie zabrałem ze sobą broni, nie miałem też pastylki bezpieczeństwa".Zbytpewnie się poczułem.Dlatego teraz znalazłem się w potrzasku.I wtedy Halinka wyszła z lasu, niosąc na liściu łopianu świeżo uzbieranepoziomki.- Spróbuj, jakie słodkie - powiedziała i jedną z nich włożyła mi do ust.Patrzyłem na nią jak oniemiały.- Obudziłam się, ciebie nie było, poszłam więcdo lasu - wyjaśniała z niewinnym uśmiechem.- Ten las kryje prawdziwe skarby.Nie wiedziałem, czy w jej słowach nie było aluzji.Byłem roztrzęsiony, wprzeciwieństwie do niej - zachowywała się swobodnie, jak zsmsze.Czyżby mówiłaprawdę?Odwiozłem Halinkę do domu i wróciłem na swoją letnią działkę.Cały czas byłemniespokojny, drżały mi ręce.Najwyrazniej perwy mi puściły.Czy dlatego że mojepodejrzenia mogły okazać się prawdziwe, czy też dlatego że ona była Bogu duchawinna, a ja ją podejrzewałem? W każdym razie przeniosłem skrytkę w inne miejsce.Z likwidacją całej bazy postanowiłem poczekać, aż pojawią się niepokojącesygnały z jej strony, ale nic takiego się nie wydarzyło.W tym czasie poznałem znajomych Halinki, sympatyczne małżeństwo.Jankaprzyjazniła się z Halinką, chyba pracowały w jednym pokoju, a jej mąż, Andrzej,profesor fizyki na politechnice, był moim rówieśnikiem, dzięki czemu razniej siępoczułem.Gry-144waliśmy we czwórkę w brydża.Traktowali nas jak parę, lecz ani ja, ani Halinkanie wyprowadzaliśmy ich z błędu.Tylko my dwoje wiedzieliśmy, jak z nami jestnaprawdę.Dobrze się czułem w ich towarzystwie, stworzyli taki ciepły dom.Jankabyła drugą żoną Andrzeja, mieli dwie urocze dziewczynki, siedmio- ipięcioletnią.Patrząc, jak się bawią, jak między sobą szczebiocą, odczuwałemsmutek, że zamiast wymarzonych córeczek miałem dwóch dorosłych synów i, prawdępowiedziawszy, przegapiłem ich dzieciństwo.Przyszła mi do głowy myśl, żemógłbym mieć jeszcze dziecko z Halinką, ale to było nierealne, mimo że naszecoraz częstsze spotkania, rozmowy, niezwykłe porozumienie znajdowały powolimiejsce w moim rozprutym życiu, stając się jego elementem.Miałem przeczucie, żeto się wkrótce skończy, a jednocześnie pragnąłem, aby trwało jak najdłużej.Nie potrafię ci teraz wyjaśnić, dlaczego nie ufając tej kobiecie, bo tepodejrzenia ciągle we mnie tkwiły, potrafiłem tęsknić za nią i darzyć ją taksilnym uczuciem.Jednocześnie przez cały czas, już od dnia, w którym jąpoznałem, przeczuwałem tragiczny koniec naszej znajomości.I raczej mnie tomiało dotyczyć, bardziej mnie niż jej.Nie, nie myślałem aż tak konkretnie, żemnie wyda, że zdradzi moje tajemnice.Chodziło raczej o los.I prawie się tospełniło.Wczesną jesienią siedemdziesiątego dziewiątego roku wybraliśmy się we dwoje naMazury, żeby popływać jachtem.Nie, nie Legendą", mój jacht znajdował się zadaleko, żeby go ściągać na jednodniową wyprawę.Pojechaliśmy nad Zniardwy,wypożyczyliśmy żaglówkę.Była piękna pogoda, nic nie zapowiadało, by145się miała zmienić.Ale nieoczekiwanie nadciągnęła burza, zerwał się silny wiatr,który złamał nam maszt jak zapałkę i potargał żagle.Byliśmy pośrodku jeziora, ajak wiesz, nie jest to małe jezioro.Jako doświadczony żeglarz robiłem wszystko,aby nie dopuścić do wywrócenia łodzi.Mieliśmy tylko jedno wiosło i próbowałemustawiać żaglówkę odpowiednio do wiatru, ale wiatr zmieniał kierunek, obracałnami na wszystkie strony, a w końcu nas wywrócił.Oczywiście mieliśmy kapoki,ale zalewała nas wysoka fala.Dryfowaliśmy uczepieni łodzi przewróconej do górydnem, potwornie zmarznięci - to był koniec września - z zimna grabiały nam ręce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]