[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżała na pryczy, trzymając założone ręce pod głową.Patrzyła w kąt sufitu, gdzie na nitcekołysał się pająk.Kiedy Zabawa przemówił do niej, nie drgnęła nawet.Westchnął i wyszedłw mrok.Warszawiak ruszył za nim; po kilku krokach dogonił go Dziewiątka. Gdzie jedziecie?Przystanął. Słyszałeś.Na spacerek. Teraz chcesz? szepnął Dziewiątka.Warszawiak popatrzył na niego z góry. Za dużo wziąłeś brylantyny powiedział. Zmierdzisz jak fryzjer, a jej się i tak niepodobasz.Odwrócił się i odszedł.Dziewiątka patrzył za nim chwilę, potem gwizdnął i zawrócił dobaraku.Przed samymi drzwiami zatrzymał się; potarł głowę dłonią i powąchał ją.Zaklął zewstrętem; schylił się, nabrał w obie dłonie śniegu i długo tarł nim włosy.Zaklął po raz drugi,najplugawiej, jak potrafił, i wszedł do środka.Usiadł przy stole i oparł głowę na pięściach.Słyszał, jak silniki kaszlą i krztuszą się;potem jak grają już coraz równiej i mocniej.Podniósł głowę i spojrzał na Orsaczka. Graj powiedział. Mam już dosyć powiedział Orsaczek.Odłożył na bok harmonię. Od rana brzęczę jak głupi.Nikt mi za to nie płaci.Uchyli ł głowę w ostatniej chwili: butelka rozprysnęła się tuż nad nim. Graj syknął Dziewiątka; oczy jego zbiegły się w dwie szparki. Graj, rozumiesz?Orsaczek pośpiesznie naciągnął rzemień.Począł grać drżącymi palcami: melodia uciekałamu w fałszywe tony. Zpiewaj! wychrypiał Dziewiątka, Zpiewaj, co chcesz, ale śpiewaj& Orsaczekzaśpiewał czystym tenorem:Jeden ze siekierą w dłoni,Drugi z pistoletem w drzwiach.Antoś na frajera,Z pompką od rowera,Zaiwania, że aż strach.Harmonia na trzy czwarte rżnie. Dość! ryknął Dziewiątka. Co innego! Może być Capri ? Ale już!Więc nie czekaj już mila dłużej na powrót mój,Na dnie morza znalazłem dzisiaj swój wytęskniony grób& Dość! powiedział Dziewiątka. Starczy& Pochylił głowę, potem rozejrzał się powszystkich nieprzytomnie. Morze, morze powiedział. Atu jest po prostu wielkie gówno,rozumiecie? Kupa gówna i śniegu& I jeszcze głupie piosenki powiedziała Wanda.Apostoł ocknął się.Spojrzał na Dziewiątkę krwawymi oczami, potem rzekł: Nie wyrażaj się.Warszawiak siedział w kabinie i rozgrzewał silnik na wolnych obrotach; pracował równo,bez zakłóceń, krztusząc się tylko od czasu do czasu zimnym powietrzem.Wtedy klekotałyzawory.W następnym wozie siedział Zabawa.Twarze ich obu skryte były w ciemności; tylkoświatło liczników dawało slaby odblask. Jesteś gotów? zapytał Warszawiak. Przodem lecisz czy tyłem? Wszystko mi jedno. Mnie też. Myślę.Zabawa wychylił głowę. Mówiłeś coś? Zdaje ci się. Mam dobry słuch. Zdaje ci się.Zabawa ruszył pierwszy.Warszawiak odczekał parę chwil, potem włączył pełne światło iwcisnął gaz do deski.Niby ogromne ciemne zwierzę z rozjarzonymi oczyma przewalił sięobok baraku, aż zaśpiewały cienko szyby; grzmot narastał, a potem urwał się nagle nibyucięty zjechał z doliny.Orsaczek odszedł od okna. Zarzynają te wozy, aż przykro patrzeć powiedział.Wyglądał w tej chwili na bardzozmartwionego.Pokręcił głową. Kiedy będę miał własny wózek oświadczył nie dam sięnikomu nawet palcem dotknąć.Z wozem trzeba jak z dzieckiem& A oni? Kopnął ze złościąkrzesło. Działkę będziesz miał, nie wózek warknął Dziewiątka. Dlaczego działkę? zdumiał się Orsaczek. Własną działkę po śmierci.Partyzant zaśmiał się cicho. Już teraz wszystko rozumiem powiedział. Co rozumiesz? Wszystko rzekł. Las, trupy, partyzantkę, Polskę, która mi się śniła& Teraz wiem, poco to było: żeby gdzieś na końcu drogi przyjechać i żyć z wami.Umilkł.Położył się twarzą do ściany.Dziewiątka siedział chwilę bez ruchu, potem nałożyłkożuch i wyszedł z baraku.Nastawił uszy, lecz nie słyszał nic: dolina milczała niby martwawoda.Poszedł do swego wozu i położył się na siedzeniu; teraz niebo pełne było gwiazd iwzrok jego gubił się gdzieś między ich światłem.Usłyszał skrzyp kroków, a potem podeszłado niego Wanda. Daj mi papierosa rzekła.Odwrócił się. Nie palisz przecież. Ale teraz mam ochotę.Podał jej pudełko.Zapaliła i usiadła obok niego. Chcę stąd uciekać. Dokąd? Nie wiem. Nikt tego nie wie. Co to znaczy? Nic.Gdzieś od lasu odezwało się wycie i drgnęła nagle. To tylko wilki powiedział. Nie ma się czego bać.Są gorsze rzeczy. Co? Katar. Udajesz idiotę czy jesteś nim? Wolałabyś, żebym udawał mądralę? Ja? Wszystko mi jedno. To dobrze powiedział. A teraz uciekaj stąd.Ale już!Zwróciła ku niemu twarz, wokół której wiatr rozrzucił włosy. Dlaczego? Przypominasz mi coś, kiedy patrzę na ciebie. Coś przykrego? Coś, o czym nie chcę pamiętać. Co?Milczał.Na samym środku nieba płynęła w mroznych mgłach Wielka Niedzwiedzica.Wiatr przeszedł szumem nad doliną i znów odezwały się wilki. %7łycie powiedział Dziewiątka.I zaraz potem uczuł jej wargi: były ciepłe i miękkie. Uciekajmy stąd szeptała mu do ucha. Chodz, uciekaj stąd.Gdzieś jest przecież życie,a tu nawet wierzyć się w to nie chce.Ludzie gdzieś idą ulicami, są światła, domy&Uciekajmy stąd& razem. Mógłbym przecież pracować powiedział w zamyśleniu Dziewiątka. Dostać jakąśpracę, spać w łóżku, mieszkać, nie bać się&Nagle przygarnął ją do siebie: leżeli przytuleni na zaoliwionym, brudnym siedzeniu;pachniały smary i benzyna; i znów dławiła cisza znad doliny. Nie teraz szepnęła. Zaczekaj&Roześmiał się. Czekać? powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]