[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niema się czego bać.Ton głosu był bezpośredni i uspokajający.Zresztą i tak kontakt z nieznajomym był lepszy od sa-motności na tym pustkowiu.Kołysząc się z boku na bok Erdwa wyszedł na słońce i zbli\ył się dorozciągniętego na piasku Luke'a.Pochylił baryłkowaty korpus, przyglądając się nieruchomej posta-ci.Z jego wnętrza dobiegły zatroskane gwizdy i popiskiwania.Stary człowiek zbli\ył się, przykucnął obok Luke'a i wyciągniętą ręką dotknął jego czoła.W chwilępotem nieprzytomny chłopiec poruszył się i zaczął pomrukiwać coś, jakby przez sen.- Nie martw się - pocieszył robota obcy.- Nic mu nie będzie.Jakby dla potwierdzenia tej opinii, Luke otworzył oczy, zdziwiony spojrzał w górę i wymamrotał:- Co się stało?- Wypoczywaj, synu - polecił mu przybysz, przysiadając na piętach.- Miałeś cię\ki dzień - znowuten chłopięcy uśmiech.- Masz wielkie szczęście, \e twoja głowa trzyma się jeszcze całej reszty.Luke rozejrzał się i jego spojrzenie spoczęło na pochylonej nad nim twarzy.Rozpoznał ją, co zna-komicie wpłynęło na jego stan.- Ben.to musiałeś być ty! - nagłe wspomnienie sprawiło, \e rozejrzał się przestraszony, lecz wokółnie było ani śladu ludzi piasku.Powoli uniósł ciało do pozycji siedzącej.- Ben Kenobi.tak sięcieszę, \e cię widzę!Starzec wstał i zbadał wzrokiem kanion oraz nierówne krawędzie otaczających go urwisk.Zacząłrysować stopą jakieś linie na piasku.- Nie nale\y lekkomyślnie zapuszczać się w pustkowia Jundlandu.Zbłąkany podró\ny wystawia napróbę gościnność Tuskenów.- Spojrzał pytająco na chłopca.- Czy mo\esz mi wytłumaczyć, młody człowieku, z jakiej przyczyny zapuściłeś się tak daleko w tęziemię niczyją?Luke wskazał na Erdwa Dedwa.- To przez niego.Najpierw zdawało mi się, \e zwariował, bo ciągle twierdził, \e szuka swego po-przedniego właściciela.Teraz ju\ tak nie myślę.Nigdy jeszcze nie spotkałem się z takim poświęce-niem u robota, obojętnie: szalonego czy nie.Chyba nie ma sposobu, \eby go powstrzymać.Posunął się nawet do oszustwa - Luke uniósł głowę.- Twierdzi, \e jest własnością kogoś, kto nazywa sięObi-wan Kenobi - chłopiec przyglądał się bacznie, lecz starszy mę\czyzna nie zareagował.- Czy totwój krewny? Wuj uwa\a, \e ktoś taki istniał naprawdę.Ale mo\e to tylko jakiś nic nie znaczącystrzęp przekłamanej informacji, który trafił do jego wyjściowego banku danych wykonawczych?Zmarszczka na czole czyniła zdumiewające rzeczy ze starą, wysmaganą przez piaski twarzą.Keno-bi zdawał się rozwa\ać pytanie w zamyśleniu gładząc zmierzwioną brodę.- Obi-wan Kenobi - powtórzył.- Obi-wan.có\, dawno ju\ nie słyszałem tego imienia.Bardzodawno.Interesująca historia.- Wuj mówi, \e on umarł - podpowiedział skwapliwie Luke.- Ale\ wcale nie umarł - poprawił go swobodnie Kenobi.- Jeszcze nie, jeszcze nie.Luke wstał podniecony.Całkiem ju\ zapomniał o Jezdzcach Tusken.- Więc go znasz?Przewrotnie młodzieńczy uśmiech rozciął na dwie części collage pomarszczonej skóry i brody.- Oczywiście, \e go znam.To ja.Z pewnością tak właśnie przypuszczałeś.Chocia\ przestałemu\ywać imienia Obi-wan, zanim jeszcze się urodziłeś.- Zatem - oświadczył chłopiec wskazując Erdwa Dedwa - ten robot nale\y do ciebie, tak jak mówił.- Wiesz, to właśnie jest najdziwniejsze - wyznał Kenobi obserwując milczący automat.- Jakoś niemogę sobie przypomnieć, \ebym kiedyś był właścicielem robota, a ju\ zwłaszcza nowoczesnej jed-nostki R2.Bardzo, bardzo ciekawe.Nagle jego spojrzenie powędrowało ku krawędzi urwiska.- Chyba najlepiej będzie, je\eli teraz skorzystamy z twojego śmigacza.Ludzi piasku łatwo jestprzestraszyć, ale wkrótce wrócą w większej liczbie.Taki pojazd nie jest łupem, z którego rezygnujesię bez walki.W końcu to nie Jawowie.Uniósł do ust przedziwnie uło\one dłonie, odetchnął głęboko i wydał z siebie nieziemskie wycie.Luke a\ podskoczył.- To powinno ich odpędzić jeszcze na jakiś czas - oświadczył starzec z głęboką satysfakcją.- Przecie\ to głos krayt-smoka! - zdumiony Luke otworzył usta.- Jak to zrobiłeś?- Kiedyś ci poka\ę, synu.To niezbyt trudne.Wymaga właściwego podejścia, wyrobionych strungłosowych i mocnych płuc.No, gdybyś był imperialnym urzędasem, pokazałbym ci od razu.Alenie jesteś.Zresztą - znów spojrzał w stronę urwiska - nie sądzę, \eby to był odpowiedni czas i miej-sce.- Nie mam zamiaru się upierać - Luke rozmasował sobie kark.- Ruszajmy.Wtedy Erdwa zabuczał rozpaczliwie i zawrócił.Luke nie potrafił zinterpretować elektronicznegopisku, lecz bez trudu pojął, co się za nim kryło.- Trzypeo! - krzyknął zatroskany.Erdwa oddalał się ju\ od śmigacza tak szybko, jak tylko potrafił.-Chodzmy, Ben.Mały robot doprowadził ich do skraju głębokiej jamy i tu się zatrzymał.Wychylony w dół piszczał\ałośnie.Luke spojrzał we wskazanym kierunku, po czym zaczął ostro\nie zsuwać się po sypkimpiasku.Kenobi podą\ał za nim bez wysiłku.Trzypeo le\ał na dnie w miejscu, gdzie stoczył się ze skarpy.Jego obudowa była porysowana i fa-talnie powyginana.W pobli\u le\ało wyłamane i skrzywione ramię.- Trzypeo! - krzyknął Luke.Robot nie zareagował.Potrząsanie rum tak\e nie przyniosło rezultatów.Chłopiec otworzył klapę naplecach androida i kilkakrotnie przełączył w obie strony ukrytą pod nią manetkę.Coś zabuczałonisko i ucichło, wreszcie rozległ się normalny cichy pomruk.Pomagając sobie ocalałą ręką Trzypeoprzetoczył się na plecy i usiadł.- Gdzie ja jestem? - mruczał czekając, a\ oczyszczą się jego fotoreceptory.Po chwili zdołał rozpo-znać Luke'a.- Przepraszam, sir, ale musiałem się potknąć. - Masz szczęście, \e podstawowe układy jeszcze działają - chłopiec znacząco wskazał ruchem gło-wy szczyt wydmy.- Mo\esz wstać? Musimy się stąd wynieść, zanim wrócą ludzie piasku.Serwo-motory wyły protestujące, póki Trzypeo nie zaprzestał prób powrotu do pozycji pionowej.- Nie sądzę, \ebym sobie poradził.Proszę iść, panie Luke.Nie ma sensu, \eby się pan dla mnie na-ra\ał.Jestem skończony.- Wcale nie jesteś - zaprzeczył Luke czując nie wyjaśnioną sympatię do tej dopiero co poznanejmaszyny.No, ale Trzypeo nie był jednym z typowych, niekomunikatywnych urządzeń agrofunk-cyjnych, do jakich był przyzwyczajony.- Co to za głupie gadanie? - Logiczne - oświadczył Trzypeo.- Defetysta!Z pomocą Luke'a i Bena Kenobiego pokiereszowany android zdołał jakoś stanąć na nogi i ruszyć wgórę.Mały Erdwa przyglądał się temu znad skraju jamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl