[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fryderyk, który stał o kilka kroków, patrzał na to obojętnie chwilę.Krew mu po twarzyprzebiegła i znikła, wyciągnął laskę ku Wylichowi: Słyszysz?! zawołał. Dwóch grenadierów niech wezmie królowę, waćpan jejbędziesz towarzyszył do jej pokojów i postawisz straż przy nich!Generał osłupiał i zawahał się. Słyszy on?! krzyknął król podnosząc kij. Słyszy on?! Rozkaz spełnić natychmiast!Gdy Wylich oniemiały i drżący zbliżył się z dwoma żołnierzami i majorem Wangenheimemdo królowej, krzyk się wyrwał z jej ust okropny, bolesny, a drugim jęknął cały jej dwórprzerażony.Płacz, wołanie, przekleństwa, wrzawa stała się straszliwa.Królowa Józefinaosunęła się omdlała, a dwaj żołnierze na pół martwą ponieśli ku jej pokojom.Za nią cisnęłysię tłumem kobiety, szlochając i ręce łamiąc.Fryderyk stał blady i wcale nie poruszony tą sceną, drgała mu twarz szyderstwem, strasznymzimnem, które przejmowało nawet tych, co nań patrzeć co dzień byli przywykli.Laskępodniósł: Aamać drzwi!%7łołnierze wzięli się żywo do kruszenia zamków i zawias, jedni drugich starali się wyprzedzići pospieszać, a w miarę jak ta robota postępowała, Fryderyk się do drzwi przybliżał.Gdyostatnia zapora pękła i brzęcząc, na ziemię opadła, a żołnierz, podważywszy drzwi, otworzyłje z uśmiechem, król pierwszy pospiesznie wszedł do archiwum.Na środku pierwszejsklepionej izby stały właśnie przygotowane do wywiezienia paki, zawierające dyplomatycznedepesze, których część Mentzel był wydał do Berlina.Król gorączkowo, tak gwałtowniedobijał się do tego archiwum, obiecując sobie w nim znalezć, co by wojnę i postępowaniejego usprawiedliwiło.Wiedział przez zdrajcę Mentzla, że paki te do Polski uwiezć miano.Ostatniego dnia nie było na to czasu, a nazajutrz obóz w Pirnie, król i Brhl zostali odcięci.Fryderyk niedługo zabawił w archiwum, paki natychmiast kazano wywozić do pałacuMoszyńskich, a dwóch kancelistów pod przewodnictwem radcy wyznaczonego pozostali dlaprzejrzenia reszty.Straż stała u drzwi.W pół godziny potem Fryderyk z oczyma zaiskrzonymiradością, której nie taił, śmiejąc się wyszedł z archiwum, przebiegł żywo korytarz i nawschodach będąc, kazał sobie podać konia. Batalion żołnierzy! zawołał do Wylicha. Za mną!Drugą bramą zamkową, wychodzącą ku katolickiemu kościołowi, wyjechał król.Stąd jużwidać było gmachy pałacu Brhlowskiego.Wszyscy odgadli, że ku niemu teraz Fryderyk sięuda.Batalion żołnierzy ściągnięty z obwachu stał w Georgenthor w pogotowiu.Król skinął,aby szedł za nim.Za żołnierzami szła ciżba milcząca.Brhlowski pałac był zamknięty, leczna widok przybywającego króla Szwajcar w paradnej odzieży, z buławą, przy szpadzie, naoścież drzwi otworzył.Fryderyk szepnął coś i skinął, kilku żołdaków rzuciło się nanieszczęśliwego stróża i odarło go natychmiast do koszuli.Przestraszony pobiegł, gubiącperukę, w dziedziniec.Na wschodach stojąca garstka sług, widząc to, zemknęła.Król zsiadłszy z konia, z całą swąświtą i żołnierzami wszedł na pierwsze piętro, nie spokawszy nikogo.Przez przedpokój pusty,śmiejąc się, wpadł do ogromnego salonu, całego w zwierciadłach, porcelanie i atłasach.Był toapartament, w którym pierwszy minister przyjmował nieraz książąt panujących, posłówwielkich mocarstw, gdzie ugaszczał Richelieugo.Wspaniałości jego dziwili się dworacy królafrancuskiego nawykli do wersalskich przepychów.We wszystkich razem wziętych zamkach ipałacach króla Fryderyka nie było połowy tego bogactwa, wykwintności i smaku.Gdziekolwiek spoczęło oko, spotykało cudowne dzieła kunsztu, które na rozkaz pana stały sięrzemiosłem, aby dogodzić fantazji królika.Niejeden talent, który by arcydzieła mógł tworzyć,rozproszył się na te tysiące drobniuchnych, misternych ozdób, zlanych tak w jedną całość,jakby tchnienie jedno, jeden człowiek, jedna wola stworzyła je jednym słowem.Fryderykspojrzał z pogardą i rozśmiał się, kijem, który trzymał w ręku, uderzył w ogromną szybęzwierciadlaną: prysnęła w kawałki.Było to hasło. Zum Ausraumen! (Uprzątnąć!) zawołał król zwracając się do swoich żołnierzy. ZumAusraumen!Niepodobna odmalować skutku tego rozkazu, który w mgnieniu oka stał się czynem.%7łołnierze z okrzykiem ogromnym, z dziką radością rzucili się na salon i pokoje.Brzęktłuczonych zwierciadeł, łamanych sprzętów, wyciąganych szuflad, chwytanych zegarów,śmiechy, wrzawa rozległy się po cichym pałacu.Służba Brhla pierzchnęła, nie było naobronę nikogo, nie było, kto by w imieniu sztuki, w imieniu pracy upomniał się o rozbijaneposągi i zrzucane na ziemię obrazy.Król siadł na chwilę w fotelu i patrzał a słuchał, widaćbyło, że się zemstą nasycał, że ją pił z rozkoszą, że mu tego jeszcze było mało.Oczymawodził po zniszczeniu i śmiał się.Batalion piechoty, któremu się te łupy dostały, nie starczył na uprzątnienie nagromadzonychtu bogactw, potrzeba mu było dodać drugi do pomocy.Zrzucano, spiesząc się, dopóki byrozkaz nie został odwołany, sprzęty oknami w ulicę, wydzierano obicia, rwano firanki.Wmiarę jak to dzieło zniszczenia postępowało, szał opanowywał żołnierzy, część ich dobrała siędo kilku tysięcy butelek wina najprzedniejszego w piwnicy i hulała, pijąc zdrowie Fritza wdziedzińcu.Okrzyki dochodziły do uszu króla.Generałowie stali jakoś oniemieli i posępni,mieli trochę żalu.Właściwie ta gratka, tak piękna, im się, nie tej gawiedzi, należała.Zostawał ogród a w nim biblioteka i galeria, najdrogocenniejsze zbiory, których się niegodziło dawać na łupy zemście chwilowej.Jeszcze chwila, a żołdactwo byłoby się rzuciło nanie.Niebezpieczeństwo było wielkie, szczęściem, obfita piwnica obroniła bibliotekę.Niechciało się opuszczać jej, dopóki by wszystko zabrane i wysuszone nie było.Gdy się todziało, a król siedział jeszcze, kijem okutym dziurawiąc wysadzaną misternie posadzkę,człowiek blady, przelękły, trzęsący się cały, w czarnej sukni wszedł do zburzonej sali istrwożony stanął u drzwi.Król spojrzał nań. Kto on jest?! zakrzyczał. Bosza, Włoch, Najjaśniejszy Panie, dozorca biblioteki, galerii, ogrodu, NajjaśniejszyPanie!Włoch kłaniał się i jąkał. Czegóż on chce ten dozorca? Najjaśniejszy Panie wyciągając ręce z rozpaczą przybyłem błagać go o ocalenieogrodu, biblioteki, galerii.Najjaśniejszy Panie& %7łołnierze mają to sobie darowanym, to nie moje.Co mi dasz? Co im dasz?Bosza się zająknął. Najjaśniejszy Panie, oddam, co mam: cały mój majątek. A wieleż jego majątek wynosi? Nie mam nad dziesięć tysięcy talarów. To mało.Woch ukląkł, Fryderyk się rozśmiał. Ech! Canaillenbagage, dawaj te dziesięć tysięcy talarów tu zaraz mnie! I niech cię diabełbierze!Skinął król na adiutanta. Ogrodu żeby mi nie tknięto!Bosza pobiegł po pieniądze.Jeszcze żołdactwo hulało po pałacu, gdy król ze świtą poszedł się przypatrzeć ruinie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]