[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ to było warte każdej ceny.Tak proste.Tak elementarne.Złożyła głowę na jego ramieniu i rozluzniła się, wtulona wjego ciało.Zamknął oczy i przygarnął ją do siebie.Kiedy spływało zeń napięcie, uśmiechnął się w duchu, a kuniebiosom wzleciała jego modlitwa  za babkę cioteczną Emily.Całkowicie pogodził się z jej manipulacją. Rozdział 12Wczesnym rankiem następnego dnia Henrietta wjechała doparku na grzbiecie swej klaczy.Za nią podążali na koniach dwajstajenni, obaj czujni, gotowi zadbać o to, by nikt nie próbował jejzaczepiać czy w jakikolwiek sposób jej zagrozić.Ranek wstał chłodny i wilgotny, delikatne smugi mgły lgnęłydo drzew i owijały się wokół krzewów w głębi parku.Słońce nieprzedarło się jeszcze przez jasnoszare chmury, ptasie trele brzmiałyjak wytłumione. Przynajmniej nie ma wiatru  wymamrotała Henrietta.Na taką poranną przejażdżkę wybierała się zwyczajowo dwarazy w tygodniu.Podczas gdy ochoczo przystała na dodatkowąochronę, ani myślała dopuścić, żeby byle nikczemnik, niedoszłyzabójca, dyktował jej, jak ma wieść swoje życie.Jednakże ze względu na niebezpieczeństwo James nalegał, żedo niej dołączy, i to akurat w pełni jej odpowiadało; ustalili, żespotkają się na początku wysypanego rozdrobnioną korą toruwzdłuż Rotten Row.Zwiadoma ciepła, jakie ogarniało ją na myśl oujrzeniu Jamesa, z niecierpliwością jechała szybko w stronę toru.Choć na zewnątrz demonstrowała spokój, była nerwowa iskonsternowana.Nie mogła sobie znalezć miejsca, dokuczał jejnieustanny nadzór, który zadziwiająco prędko przybrał na sile,odkąd resztę rodziny poinformowano o zagrożeniu dla jej życia.Nie spodziewała się, że będzie się czuła aż tak obserwowana,do tego stopnia, że trzy godziny spędzone minionej nocy na balu,zamiast dostarczyć jej rozrywki, okazały się ciężkimdoświadczeniem, które trzeba było jakoś przetrwać.Nawet stałaobecność Jamesa u jej boku nie pomogła ukoić wrażenia, że siędusi. Dopóki nie złapią i nie powieszą za pięty tego przeklętegołajdaka  wymamrotała  będę chyba musiała nauczyć się toznosić.Dotarła na początek toru i bez większego zdziwienia odkryła,że James na nią nie czeka.Zciągnęła wodze, nachyliła się i poklepała lśniącą szyję klaczy. Obawiam się, że przyjechałyśmy ociupinkę za wcześnie.Umówili się z Jamesem o wyjątkowo wczesnej godzinie, ale,niezdolna usiedzieć w miejscu, Henrietta wyszła z domu, kiedytylko się wyszykowała.W tej chwili okolica świeciła pustkami.Widziała jedynie dwie grupki jezdzców, obie już na torze: trzechmłodych, modnych dżentelmenów oraz dwóch starszych, którzyodbywali regularną poranną przejażdżkę dla zdrowia.Cała piątkazauważyła jej eskortę i trzymała się z daleka.Poruszyła się w siodle.Klacz zatańczyła w miejscu, kiedytrzej młodsi dżentelmeni ustawili wierzchowce na początku toru, apotem przemknęli koło niej z głośnym tętentem kopyt.Uwielbiałabiegać, bardzo jej się nie podobało, że Henrietta ją powstrzymuje. James zaraz tu będzie. Henrietta zapanowała nad klaczą.Wraz z nią popatrzyła tęsknie wzdłuż toru. Przebiegniemy się,kiedy nadjedzie.Z drugiej strony.Wszak miała obstawę, a tor nie był aż takdługi.przy czym poza pięcioma jezdzcami, których zresztą znałaz widzenia, w okolicy nikt się nie kręcił.Klacz znów zatańczyła, od czego Henrietta zakołysała się wsiodle. Och, no dobrze. Poluzowała wodze, skierowała się napoczątek toru i zawołała przez ramię:  Zrobię jedną rundkę!Stajenni zbliżyli się szybko.Kiedy na torze Henriettapopędziła klacz do galopu, utrzymywali pozycje tuż za nią.Galopowali płynnie do końca toru.Roześmiana  w lepszymnastroju, bardziej wolna, z lekkością w sercu  Henrietta ściągnęławodze i zawróciła po szerokim łuku, chcąc pognać znów napoczątek trasy.Podniósłszy wzrok, zobaczyła w oddali Jamesa, którywłaśnie wyłaniał się z mgły.Pomachała mu i zawołała, żebyzwrócić jego uwagę.Spostrzegł ją, uśmiechnął się, uniósł dłoń w geściepozdrowienia.Z uśmiechem pochyliła się do przodu. Bang!James ujrzał, jak Henriettą szarpnęło i zaczęła zginać się wsiodle, nim dotarł do niego huk wystrzału.Poczuł się tak, jakbyotrzymał cios pięścią w pierś.Dzgnął konia piętami i popędził przez murawę.Strach lodowatymi szponami chwycił go za serce, ścisnął.I już zatrzymywał siwka przy spłoszonej karej klaczy.Miałmglistą świadomość, że dwaj stajenni kręcą się w pobliżu,własnymi ciałami i końmi odgradzając Henriettę od gęstychkrzaków, skąd bez wątpienia padł strzał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl