[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nic się nie stało.Adam schylił się, wyjął jej z ręki kilka odłamków i wrzucił je dopojemnika na popiół.-Ale.Zawstydzona swoją niezdarnością Giana zebrała większeskorupy, a potem bezmyślnie próbowała zgarnąć dłonią mniejsze.-Nie!Adam chwycił ją za nadgarstek.Niestety za pózno.Wzdrygnął się równie mocno jak Giana, kiedy ostry kawałekjednej z owieczek, które zdobiły rzezbę, przeciął wnętrze jej dłoni.Dziewczyna syknęła z bólu i odruchowo zacisnęła rękę, żebyzatamować krew.95anulaouslaandcsAdam zwolnił uścisk i ostrożnie rozwarł jej pięść.- Proszę mi pozwolić.- Spojrzał Gianie w oczy.Kiedy otworzyła dłoń, McKendrick obejrzał poszarpaną ranę.Przy okazji dostrzegł liczne pęcherze.Delikatnie przesunął kciukiempo rozcięciu i skrzywił się, kiedy wyczuł tkwiącą w nim porcelanowądrzazgę.Rana była niewielka, ale dość głęboka.Krew pobrudziła mupaznokieć.George z sykiem wciągnęła powietrze przez zęby.Adam ostrożnie usunął odprysk.Choć dziewczyna nawet niepisnęła, dostrzegł łzy lśniące na jej rzęsach.Zwrócił też uwagę nakruchość dłoni i na uderzający kontrast między jego ciemną skórą ajej jasną i przezroczystą, z wyraznie widoczną siateczką niebieskichżył.Wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł nią krew, a następnieobandażował rękę dziewczyny.Ujrzawszy oszołomienie na jej twarzy,impulsywnie pocałował miejsce obok rany, żeby ukoić ból, tak jakrobiły to w dzieciństwie matka i siostry.Giana zadrżała pod dotykiem jego ust.Podniosła wzrok.Wyrazciemnych oczu McKendricka sprawił jej przyjemność.Wytrzymałajego spojrzenie przez całą wieczność.Na plecach poczuła dreszcz.- Przepraszam za pasterkę - powiedziała ze skruchą.- To drobiazg - odparł Adam.- Wcale nie.- Mała pasterka stanowiła bezcenny okazszesnastowiecznej porcelanowej rzezby.- Zapłacę za nią i za innerzeczy, które zniszczyłam.96anulaouslaandcs- Nie ma potrzeby.- McKendrick wzruszył ramionami.- Ja teżnie jestem bez winy.Wystraszyłem pa-nią.Gdybym nie wpadł dopokoju i nie zaczął krzyczeć, nie strąciłaby pani figurki z półki.Zresztą to tylko kawałek fajansu.- To była miśnieńska porcelana - sprostowała Giana.Adamuniósł brew.- Skąd pani wie? Giana przygryzła wargę.- My.ja.Ona.miała kolekcję miśnieńskich pasterek -Kto?- Hrabina Brocadii.- George zerknęła na niego spod rzęs.-Często je odkurzałam.-Brocavii - poprawił Adam, głaszcząc kciukiem jej nadgarstek.- Słucham?Jej puls przyspieszył.- Hrabina Brocavii.Odkurzała pani miśnieńskie pasterki hrabinyBrocavii.Giana opuściła wzrok.- Tak.Mój angielski nie jest.- Pani angielski jest świetny.Moje wątpliwości wzbudziłahrabina.Wątpił również w rozsądek pracodawczyni, która pozwoliłaGeorge odkurzać cenną kolekcję.O ile hrabina w ogóle istniała, czegoAdam wcale nie był pewien.- Nie wiem, co pan ma na myśli - oświadczyła panna Langstrom.- Sądzę, że pani wie.97anulaouslaandcsGeorge spiorunowała go wzrokiem, zabrała rękę i zerwała się zpodłogi.Po raz drugi właściciel Larchmont Lodge oskarżył ją omówienie nieprawdy.A fakt, że miał rację, tylko pogarszał sprawę.Do śmierci rodziców nigdy świadomie nie skłamała, ale obecnasytuacja wymagała od niej drobnych oszustw i zawiłej sieci półprawd.Giana nie była kłamczucha z natury, więc nie mogła nie obrazić się wduchu, że McKendrick jej nie wierzy.Adam nie od razu wstał.Klęcząc przy kominku, doszedł doprzykrego wniosku, że musi wyjaśnić sprawę, dowiedzieć się prawdy.Odetchnął głęboko, podniósł się z podłogi i spojrzał dziewczynie woczy.Niestety żal nie czynił konfrontacji łatwiejszą.- Nie było żadnej hrabiny Brocavii.Giana skrzyżowała palce i ukryła zdrową dłoń w fałdach sukni.- Oczywiście, że była.McKendrick przyjrzał się jej uważnie, po czym wolno potrząsnąłgłową.- Naprawdę? Jeśli przejrzę księgi genealogiczne, którezauważyłem w tutejszej bibliotece, znajdę wzmiankę o hrabinieBrocavii? Jeśli wyślę do jej rodziny list z prośbą o referencjeLangstromów, dostanę napisane przez jednego z członków panirodziny? - Spostrzegł, że krew odpływa z twarzy George.- Tak?Giana nie mogła wydobyć z siebie głosu.Przygryzła wargę istała bez ruchu, ledwo oddychając.Nie próbowała się bronić.98anulaouslaandcsMcKendrick zaczerpnął powietrza, a następnie wolno wypuściłje z płuc.Wyraz oczu George sprawiał mu fizyczny ból.Chyba nieczułby się gorzej, gdyby cały ranek spędził na okradaniu bezbronnychwdów i sierot.Nagle poczuł ogromny, niewytłumaczalny wstyd.- Nie sprawdzę.Dziewczyna nic nie odpowiedziała.- Nie sprawdzę, czy hrabina istnieje.Nie obchodzą mnie waszereferencje.Pracujecie doskonale.Nie mam do was żadnychzastrzeżeń.Oczy George pojaśniały.- Naprawdę?- Cóż.- Adam się zawahał.- Chodzi o mnie, prawda? - Giana spojrzała na rękę owiązanąchusteczką.- Jestem taka niezdarna.- Wcale nie.- Zachowuję się jak słoń w składzie porcelany.Adamzmarszczył czoło.Giana też ściągnęła brwi.Nie pojmowała, dlaczego on nierozumie jej angielszczyzny.Można by sądzić, że przemówiła do niegopo karolyańsku.Rozwinęła chusteczkę i podała ją McKendrickowi.- Staram się tak samo jak inni członkowie perso.mojej rodziny.- Wzruszyła ramionami.- Ale im bardziej uważam, tym więcej rzeczytłukę. Jak słoń w składzie porcelany".Adam przygryzł policzek, żebysię nie roześmiać.Wyciągnął rękę z chusteczką.- Proszę ją zatrzymać.Może się przydać, jeśli rana się otworzy.99anulaouslaandcs- Dobrze.- George po królewsku skinęła głową.-Ale zapłacępanu za pasterkę.- Proszę o niej zapomnieć! - wybuchnął Adam.- Nie obchodząmnie żadne pasterki! Bardziej przeszkadza mi pies w łóżku!100anulaouslaandcs11 Księżniczka królewskiego rodu Saxe-Wallerstein-Karolyazawsze pilnuje swoich pupilów.Chroni zwierzęta przed pałacowymigośćmi lub personelem, a gości i personel przed zwierzętami".- Maksyma 1112 protokołu i etykiety dworskiej rodu Saxe-Wallerstein-Karolya, zatwierdzona przez jaśnie oświeconą księżnęMay, 1867.- Wagner? - W głosie George zabrzmiała nuta paniki- Tak, Wagner.A któżby inny? Giana się rozejrzała.- Gdzie on jest?- Kiedy ostatnio go widziałem, głośno chrapał.- Była z nim Brenna? McKendrick zmarszczył brwi.- Brenna? Dlaczego akurat ona? Nie, pies leżał sam w moimłóżku, z łapami w górze.- Kiedy zaczęłam sprzątać pokój pana O'Briena, Wagner był zBrenna.Nie wiem, dlaczego zostawiła go samego.- Może pani siostra uważa, że jej łóżko jest wygodniejsze odmojego - podsunął Adam, przypomniawszy sobie zaspaną twarzdziewczyny.- W przeciwieństwie do pani wilczura.Albo woli ludzkietowarzystwo od psiego.- Wagner sypia tylko ze mną.McKendrick prychnął zrozbawieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]