[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby próbowali zewrzeć szyki, kiedy byłem w ruchu, odpadliby odemnie jak kręgle.Ważę dwieście pięćdziesiąt funtów i poruszałem się zszybkością czterech mil na godzinę.— Możemy porozmawiać? — zapytał facet, kiedy zostały mi do nichtylko dwa kroki.Stanąłem w miejscu.— O czym? — zapytałem.— Jest pan świadkiem, tak?— A wy kim jesteście?Facet odpowiedział, odchylając powoli i najwyraźniej bez złychzamiarów połę marynarki i nie pokazując mi niczego poza czerwonąsatynową podszewką i koszulą.Nie zobaczyłem broni, kabury ani pasa.Wsadził palce prawej dłoni do wewnętrznej kieszeni i wyjął z niejwizytówkę.Pochylił się do przodu i podał mi ją.Wizytówka należała dotych tanich.PEWNOŚĆ I PRZEKONANIE SA, brzmiała pierwszalinijka.Ochrona, czynności dochodzeniowe, interwencje, widniało w drugiej.W trzeciej linijce był numer telefonu zaczynający się od prefiksu 212.Manhattan.— Punkty ksero to wspaniałe miejsce — powiedziałem.— Możekażę tam sobie wydrukować wizytówki z napisem John Smith, KrólŚwiata.— Karta jest prawdziwa — odparł facet.— I my jesteśmyprawdziwi.— Dla kogo pracujecie?— Nie możemy powiedzieć.— W takim razie nie mogę wam pomóc.— Lepiej, żeby pan porozmawiał z nami niż z naszym klientem.Mymożemy to załatwić w cywilizowany sposób.— Teraz naprawdę się boję.— Tylko parę pytań.To wszystko.Niech pan nam pomoże.Jesteśmyzwykłymi ludźmi pracy próbującymi zarobić na chleb.Tak jak pan.— Ja nie jestem człowiekiem pracy.Prowadzę próżniacze życie.— Więc niech pan na nas spojrzy z góry i się ulituje.— Co to za pytania?— Czy ona coś panu dała?— Kto?— Wie pan kto.Czy coś pan od niej wziął?— I? Jakie jest następne pytanie?— Czy coś powiedziała?— Mówiła bardzo dużo.Mówiła przez całą drogę z Bleeker Street doGrand Central.— Co mówiła?— Niewiele z tego słyszałem.— Jakieś informacje?— Możliwe.— Czy wymieniła jakieś nazwiska?— Niewykluczone.— Czy wspominała o Lili Hoth?— Nie słyszałem.— Czy wspominała o Johnie Sansomie? Nie odpowiedziałem.— Co? — zapytał facet.— Słyszałem już gdzieś to nazwisko — powiedziałem.— Od niej?— Nie.— Czy coś panu dała?— Co konkretnie?— Cokolwiek.— Powiedzcie, dlaczego to takie ważne.— Nasz klient chce to wiedzieć.— Powiedzcie mu, żeby przyszedł i sam mnie zapytał.— Lepiej, żeby pan porozmawiał z nami.Uśmiechnąłem się i ruszyłem dalej przejściem, które utworzyli, alejeden z facetów próbował mnie zatrzymać.Odsunąłem go z drogi, leczon nie dawał za wygraną, więc zatrzymałem się, zrobiłem unik w prawoi w lewo, okrążyłem go i pchnąłem tak mocno, że stracił równowagę.Jego marynarka miała pojedyncze środkowe rozcięcie.Francuski krój.Brytyjczycy wolą dwa rozcięcia, Włosi nie robią żadnych.Pochyliłemsię, złapałem każdą połę jedną ręką, po czym rozdarłem szew na całejdługości i ponownie go pchnąłem.Poleciał głową do przodu i zatoczyłsię w prawo.Marynarka wisiała na nim teraz na samym kołnierzu.Rozpięta z przodu i rozdarta z tyłu niczym szpitalny fartuch.Następnie przebiegłem trzy kroki do przodu, zatrzymałem się iodwróciłem.Zachowałbym się z większą godnością, idąc dalej wolnymkrokiem, jednak byłoby to również o wiele głupsze.Luzactwo jest wporządku, lecz lepiej być zwartym i gotowym.Cała czwórka przezchwilę autentycznie się wahała.Chcieli mi spuścić łomot.To nie ulegałowątpliwości.Staliśmy jednak na Zachodniej Trzydziestej Piątej, obrzasku.O tej porze można tu spotkać prawie wyłącznie gliniarzy.Więcostatecznie faceci zmierzyli mnie tylko groźnym wzrokiem i odeszli.Przecięli gęsiego Trzydziestą Piątą Ulicę i na rogu skręcili na południe.To wszystko.Ale to nie było wszystko.Kiedy się odwróciłem, z posterunkuwyszedł facet i pobiegł za mną.Pognieciony T-shirt, czerwone spodnieod dresu, siwe włosy sterczące każdy w inną stronę.Członek rodziny.Brat.Małomiasteczkowy gliniarz z New Jersey.Dogonił mnie, złapałpod łokieć kościstymi palcami i powiedział, że widział mnie wkomisariacie i domyślił się, że jestem świadkiem.Następnie oznajmił, żejego siostra nie popełniła samobójstwa.11Zabrałem go do kafejki przy Ósmej Alei.Dawno temu wysłano mniena jednodniowe policyjne seminarium w Fort Rucker, abym nauczył siętraktować delikatnie ludzi pogrążonych w żałobie.Żandarm musiczasami przekazać złe wiadomości krewnym.Nazywaliśmy jehiobowymi wieściami.Panowała powszechna opinia, że mojepredyspozycje w tym kierunku są niewystarczające.Wchodziłem poprostu do ludzi i mówiłem im, jak się rzeczy mają.Uważałem, że na tympolega przekazywanie wiadomości.Najwyraźniej jednak się myliłem.Dlatego wysłano mnie do Rucker.Nauczyłem się tam pożytecznychrzeczy.Nauczyłem się, że emocje trzeba traktować serio.Przedewszystkim jednak dowiedziałem się, że dobrym miejscem doprzekazywania złych wiadomości jest kawiarnia albo restauracja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]