[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzy słońca - diamenty pośród szmaragdów - lśniłypośród zielonkawego blasku.- Oto lokalizacja odkrytej przez nas sekretnej stoczni.-Pociągnął za dzwignię u podstawy pudełka.Wszystkiemigotliwe punkciki przygasły, za wyjątkiem jednego ametystu,który rozjarzył się wewnątrz terytorium Sokoła.Natychmiast rozszedł się pomruk niezadowolenia.Floskotwarcie wybuchnął śmiechem.- Jakim cudem mamy dostać się do tego miejsca bezkonieczności stoczenia walki z całą flotą Formacji?- To proste - odparł Fanning.- Lokalizacja stoczni takdługo pozostawała w tajemnicy, ponieważ jest toniezamieszkała przestrzeń wypełniona sargassami.Wrzeczywistości to czubek długiego języka zimy, wżynającego sięsetki mil w głąb terytorium Formacji Sokoła.Na obszarze tymdominują sargassa, czyniąc go ubogim w tlen.To dzicz.Oblecimy całą konstelację południkową, podkradniemy siętylnymi drzwiami.-.i zaatakujemy stocznię - dokończył za niego ktoś353inny.Kapitanowie przytaknęli.- Cóż, bardzo śmiałe posunięcie - przyznał niechętnieFlosk.- Ale to i tak samobójstwo.Z drugiej strony niedysponujemy zbyt dużą liczbą okrętów.Slipstream stać na takąstratę.- Nie mam zamiaru nikogo poświęcać - powiedziałFanning.- Ale jak mamy przeżyć i wrócić bezpiecznie do domu?- Ta część mojego planu na razie będzie musiałapozostać tajemnicą - skwitował admirał.- Na krótką metęoznacza to, że zanim podejdziemy Sokoła od tyłu, przez zimę,będziemy musieli polecieć.okrężną drogą.3537Mogło to być dwa tysiące mil stąd; mogło dwa razywięcej.Nigdy nie byli w stanie stwierdzić tego jednoznacznie.Lecz gdzieś, i to całkiem niedawno, prowadzono wojnę.Nikt nie wiedział, czy strzał został oddany przezsamotnego strzelca, czy też był on wynikiem serii oddanejpodczas szaleńczej potyczki, w której brały udział tysiąceżołnierzy.Jednak broń musiała należeć do wojska, tyle udało sięustalić.Kula opuściła lufę z prędkością ponad jednej mili nasekundę, pokonując w ten sposób barierę dzwięku.Kobieta wiedziała, co się stało pózniej.Pociskdoświadczył po drodze wielu różnych rzeczy, zapamiętując to,co zobaczył i gdzie był; wspomnienia te od czasu do czasunawiedzały Venerę Fanning, przysparzając jej koszmarów imącąc sny.Musiały pochodzić od kuli, bowiem nie istniałożadne inne wytłumaczenie.Sama nigdy nie byłaby w staniewyśnić mar o okrętach o dziwnych kształtach, które taranowałysię nawzajem, by zniknąć w objęciach płomieni pośródkrwawoczerwonych chmur.Nie wymyśliłaby równieżpołączonego linami, pozbawionego ciążenia miasta, którepocisk minął niedługo po wystrzeleniu.Miasta bez obrotowychobręczy.Jego wieżyce i domy przypominały węzły na pozornienieskończonej siatce sznurów, zaś jego mieszkańcy wyglądaliniczym pająki o kościach kruchych jak szkło.Kula minęłamiasto z prędkością kilkuset mil na godzinę, przez co twarzeoraz powiewające na wietrze sztandary były rozmazane iniemożliwe do zidentyfikowania.Pocisk mknął obok farm i lasów, wiszących wprzestrzeni niczym zielone galaktyki.Miejscami całe niebo353zasnuwały wiosenne kolory, gdy odległe słońca oświetlałydelikatne liście miliardów dryfujących niezależnie od siebieroślin, które kurczowo trzymały się swymi korzeniaminiewielkich grudek ziemi lub kul wody.Powietrze bogate byłow tlen, zaś ludzie uprawiający rolę wyczuwali w nim zapachkwitnących roślin.Dla kontrastu, ogromne przestrzenie zimy, któreotworzyły się przed pociskiem, były przejrzyste jak łza.Podróżprzez nie przypominała penetrowanie strefy najczystszejdeszczówki, głębokiego, niezmierzonego błękitu, gdzie kulawytraciła wiele ciepła i odrobinę zmalała.Ze świstemprzelatywała pomiędzy ławicami gęsto upierzonych, ślepych ryboraz niemal identycznych ptaków, które się nimi żywiły.Wkońcu znalazła się w krainie przesłaniających niebo, lodowychłuków oraz spienionej i zamarzniętej wody, której pękate bańkimiały dziesiątki mil szerokości.Ich powierzchnie znaczyłyczarne otwory.W zagłębieniach sopli dłuższych niż cień Rushuzalegał śnieg.Powietrze tutaj było gęste, niemal zupełniepozbawione tlenu i ciepła.Pocisk zwolnił i prawie się zatrzymał,dotarłszy na sam skraj tej strzaskanej katedry z lodu.Gdy jednak zaczął powoli opadać, dryfując w kierunkubłękitnego bezkresu, u dołu wezbrał zbłąkany promień światła zCandesce.Blask ogrzał powietrze za pociskiem na tyle, byutworzyć poduszkę powietrzną, która napęczniała, ponowniewprawiając go w ruch.Kula na nowo pomknęła w mrocznąpustkę.Zima nie rządziła wszystkimi wolnymi przestrzeniamiVirgi.Istniały kolumny ciepłego powietrza o długości setek mil,które wznosiły się ze Słońca Słońc.Nim ochłodziły się na tyle,by zawarta w nich woda zamieniła się w chmury, byłyprzezroczyste.Zwiatło Candesce podróżowało wraz z nimi,czasami docierając aż do samej skóry świata.Pocisk wpadł wjedną z tych kolumn, po czym zmienił kurs, unosząc się i powoliokrążając Virgę.353To przelot góry lodowej ponownie wprawił go w ruch.Zawirowania powietrza wywołane przez spadającego potworawytworzyły podmuch, dzięki któremu kula nabrała przyzwoitejprędkości trzydziestu mil na godzinę.Na grzbiecie tej faliwleciała w gęsty las, przesycony nadmiarem tlenu.Cudemminęła ponad setkę pająkowatych pni oraz gałęzi, którewspólnie tworzyły gęstą sieć puszczy.I wtedy pocisk drasnąłsamotny kamień dryfujący pośród drzew, krzesząc kilka iskier.Jedna z nich upadła na suchy liść, który krążył pozaciemnionym wnętrzu lasu od dziesięciu lat.Liść przemieniłsię w małą kulę ognia, od której zapaliły się sąsiednie liście, apo nich całe drzewa.Rosnąca nawałnica płomieni pchała pocisk corazszybciej i szybciej, kilometr po kilometrze rozprzestrzeniając siępo przesyconym powietrzu, w ciągu kilku sekund pożerającwłókniste drzewa większe od miast.Cały las przemienił się wkulę ognia świecącą równie jasno co niejedno słońce Virgi.Gdyta w końcu się wypaliła, jej pełne popiołów i dymu wnętrzestało się sargassem - pustą przestrzenią chronioną od wiatruprzez tysiące zwęglonych konarów oraz korzeni, gdzie niedocierało światło, ani powietrze.Kuli to jednak nie obchodziło.Fala uderzeniowacałkowicie wypchnęła ją z lasu.Gdy w końcu opuściła świathuczących płomieni, znów pędziła z prędkością niemal jednejmili na sekundę.Kilka minut pózniej wleciała na terenyprzyległe do Aerie.Przemknęła obok miasteczek i najdalejpołożonych stacji Slipstreamu.Swoją uwagę skupiła nakwartecie miast formacji znanej pod nazwą Rush.Następnieobrała sobie za cel jedno jedyne okno w połyskującym koleAdmiralicji.I zatrzymała się w szczęce Venery Fanning.Odrobinakrwi próbowała kontynuować tę niemal epicką wyprawę, leczudało jej się przelecieć zaledwie kilka metrów.A kiedy lekarzewreszcie wydobyli kulę z ciała kobiety, już nigdy nie opuściła353ona budynku Admiralicji.Aż do teraz.Podczas gdy Venera spała niespokojnie,śniąc o niezwykle długiej trajektorii pocisku, ten obijał się ościanki lakierowanego pudełka wewnątrz jej bagażu, gdziekobieta trzymała tę przedziwną pamiątkę.Jej podróż jeszcze niedobiegła końca.3538Hangar Gawrona był głęboką komorą o kształciepasztecika, zajmującą trzecią część długości statku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]