[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.a! ja tak wieś lubię! gwar miasta mnie utrudził, potrzebujęwytchnienia, spoczynku, ciszy.Nic nie pomogło, musiałem naprzeciw niej usiąść do czytania, i Bóg wie jak sięz tego wywiązałem, bo mi głosu brakowało, a ona, zdaje się naumyślnie, oczyswe czarne posyłała, żeby mi na drodze stawały.Czytaliśmy coś poważnego jakzwykle, milczała, słuchała, ale nie tracąc czasu, badała twarze, uczyła się nas,przysługiwała chorążynie, której trzymała kłębuszki, liczyła oczka, podsuwałastołeczek pod nogi.O dziesiątej wstała z kanapy, chorąży wymknął się co najśpieszniej.onachwyciła się za głowę. Okropna mi się gotuje migrena.wielką mam z nią mękę.spać po całychnocach nie mogę, i dopiero nadedniem trochę powieki zmrużę.dla tego trochępózno wstaję.Chorążyna chciała ją odprowadzić, ale nie pozwoliła i wymknęła się,półuśmiechem i skinieniem głowy żegnając pana Aleksandra; myśmy pozostali,pani zbierała robotę. A cóż Olesiu! jak ci się podobała?. Ale bardzo! zawołał pan Aleksander nie naszego to kroju kobieta, niedo naszych obyczajów, ale jak się zastosowuje.co to za dowcip, zręczność,jakie wykształcenie! A mnie aż zimno się czegoś robi, gdy na nią spójrzę szepnęła po cichutkuchorążyna jużcić nie mogę inaczej powiedzieć, tylko że jak chce, to miła iśliczna, ale się jej boję czegoś niewypowiedzianie. To zdaje się być trzpiot troche, ale dobre dziecko! rzekł pan Aleksander.Staruszka głową potrzęsła. A jużcić miła kobieta! dobranoc wam! dobranoc.Rozeszliśmy się wszyscy, a ja przyznać się muszę, żem nie mógł ani do robotysię żadnej wziąć, ani usnąć długo, tak mi to zjawisko po głowie chodziło.Nazajutrz ona już była jak u siebie w domu, i niewiedzieć jak znała nas każdego,wiedziała jak się do kogo odezwać, miotała nami na wszystkie strony.Rano nie czekano na nią ze mszą, bo nikt nie sądził, żeby chciała być na niej,gdy zjawiła się w rannym stroju, a za nią ów brodaty kamerdyner z przepysznieoprawną książką; trzeba ją było widzieć jak się modliła.i bodaj czy proboszczatem nie rozbroiła trochę, bo już milczał tylko i przyglądał się jej zdaleka.PannieJamuntównie jakoś bardzo zręcznie darowała zegareczek, młodszej bransoletę, itak je za serce nie darami temi, ale obejściem schwyciła, że chorążyna wydziwićsię nie może.Nie wiem co to znaczy, ale rozpatruje się, dowiaduje,przypochlebia, i mnie nawet nie minęła, bom kilka słówek bardzo grzecznychdostał mimochodem i spójrzenie piorunujące.Starzy tylko, którym zabiega drogi, uśmiecha się i wdzięczy, zimni, ostrożni imilczący, na co ona nie zważając, wciąż jak dziecię się przymila.Odwczorajszego dnia do dziś, nie wiem czy to się nasze oczy oswoiły, czy onaistotnie już się do naszego tonu nastroiła, ale zdaje mi się widzieć zmianę w niej,skromniej się daleko ubrała, niby smutniejsza, poważniejsza, nie paliła cygara,wzdychała, po obiedzie długą jakąś rozmowę rozpoczęła z panem Aleksandremchodząc po pokoju.Chorążyna robiła robotę, ale z pod okularów goniła ją wejrzeniami przejętemijakimś strachem, mnie proboszcz wywołał za sobą. Otóż to tak rzekł najświętsza z niewiast, pani nasza, ale jak zaczęła doPana Boga, jak zaczęła.dosyć że powiedziała, sam słyszałem, wolałabymdla niego złą żonę niż żadnej; otóż i jest. Co! gdzie! A ta! żołnierka! czy jak ją tam nazwać, tytuń pali! i słyszę konno jezdzi!Takie kobiety, dla takich mężczyzn jak pan Aleksander sąnajniebezpieczniejsze, on nieśmiały, ta szatan wcielony.ani chybi gopochwyci. Ale zamężna! zawołałem. Co ty wiesz! rzekł któż tu z nas powie, co ona? jaka? czy miała męża?i czy go ma? Toż to widocznie jakaś awanturnica, która poluje na męża, i jak sięprzypije do Olesia, to się jej nieboraczysko nie wykręci.a tu wszyscy wedworze głowy potracili! i szaleją choć krwawemi płacz łzami.Proboszcz był tak zmartwiony, że mu się istotnie zdawało na łzy zbierać. Modlić się potrzeba dodał modlić, żeby Pan Bóg wiszącą nad namiodwrócił klęskę nieszczęście! nieszczęście!10 września.Przyznaję, że nie wiem co myśleć; jak osądzić to dziwne zjawisko, i w wielkiejniepewności walczę z sobą.Nasz gość zawsze z nami, i mimo wszystkichpozorów jakie przeciw niej być mogą, kobieta to najprzyjemniejsza, wszystkichnas już po troszę opanowała, choć po cichu żartuje sobie i pośmiewa się z naspodobno.ale cóż ma robić z nudów.Ksiądz Ginwiłł tylko niezadowolniony,powtarza co chwila: Ale czemu bo jej niewyprawią! niechby już sobie jechała! krzyżyk na drogę!krzyżyk na drogę!Starym państwu także podobać się bardzo nie mogła, choć nie możnapowiedzieć, żeby nad tem nie pracowała, zastosowując się do ich sposobuwidzenia i zwyczajów tutejszych ze zręcznością niewypowiedzianą.Codzień zdaje się piękniejsza i nowy jakiś przymiot się w niej odkrywa, nowąstronę, choć chwilowie strach przejmuje patrząc jak nami zręcznie podrzuca, jaksobie igra ze wszystkiemi.Tak przed parą dniami, naprzykład, chwyciłaHończarewskiego niemając co robić, i nuż go z Apokalypsy examinować, ale totak poważnie, tak seryo, że stary zupełnie uwierzył iż ją to obchodzi izapaliwszy się niewymownie, począł jej wykładać rozdział trzynasty o bestyi zsiedmią głów, a dziewięcią rogów i dziesięcią koron, która z morza wyszła.i odrugiej ze dwiema rogami.Proboszcz już nie wytrzymał i nadbiegłodprowadzając Hończarewskiego na stronę, gdy ona śmiała się z proroka dorozpuku, powtarzając: Ale doskonały! wyborny! to niezmiernie zabawne! Być może, odparł kanonik, ale sobie z obłąkania biednego człowieka iświętych słów Pisma, igraszki robić się nie godzi.Pomiarkowała się zaraz, i z taką pokorą uznała swój błąd rzucając czarnemioczyma na kanonika.że nam się jej żal zrobiło.Trochę płocha.ale taka młoda,a potrzebuje przecie rozrywki, i choć zapewnia, że się bardzo z nami ubawia, jatemu nie wierzę.Chwyta drobnostki ciągle, żeby z niemi poswawolić, znać jużprzywykła do ruchu, do zajęcia, do życia innego niż nasze, a ta atmosferaspokojna nasycić ją, wystarczyć jej nie może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]