[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ziemięlecą automaty, noże, pangi, pałki.Myśmy się tylko bawili, mister! Myśmy się tylko bawili!Lecz przyjazni obcy z kosmosu nie wierzą w takie wykręty.Więc M-szesnastki i FN FAL-egdaczą zaciekle, a kolejne czarne anioły padają w pył drogi.Anioły z dziurami w głowach, zkorpusami naznaczonymi kaszlnięciami sztucerów i uzi.Bardzo zle, gdyby któryś z nichzdołał powrócić do swego warlorda.Swego mrocznego pana, rozpartego w skórzanym fotelu,palącego drogie cygaro, rozdającego błogosławieństwa zanieczyszczonej, taniej koki, słodkiesny opium, zaniepokojonego o przyszłość plemienia, kraju, Afryki, mówiącego tak wiele obraterstwie, sile, pokoju i dobrobycie.Swego ojca, boga, admirała.Dlatego rośli mężczyzni w mundurach muszą dopilnować, żeby wszystkie czarne aniołypocałowały piach.Wielu chłopców jeszcze strzela zaciekle, lecz generalnie w oddziale uciekinierów zNibylandii panuje kompletny chaos.I panika.Kiedy zabrakło Piotrusia Pana, nikt nie przejąłdowodzenia nad całym oddziałem.Po krzakach bronią się jakieś grupki, reszta poszła wrozsypkę.Jakiś wysoki chudzielec z zaciekłą miną początkującego bohatera biegnie wprost nakule, ściskając w dłoni granat, jakby to była ulubiona maskotka, która pomoże mu przetrwaćtrudny egzamin.Ale egzamin dla niego właśnie się kończy.Nie zdałeś, mówi belgijski automat FN FAL.Dzieciak leci na ziemię, granat, z zawleczkątkwiącą nadal w mrocznym wnętrzu, układa się obok, wierny aż do śmierci.Powoli aniołów robi się coraz mniej.Puste, martwe ciała walają się po ziemi jak kokonyowadów po wylince.A oni szybują ponad chmurami, gdzieś wysoko, dokąd leci się,umierając.Tam, gdzie odfrunął Jacques i ksiądz znaleziony na drodze.Tam, gdzie jest dlamnie przygotowane wygodne łóżko i półeczka na książki.Mały ze szczerbą między zębami leży u stóp mojego tamaryndowca, patrzy szerokootwartymi oczami w niebo.Wydaje się, że ogląda obłoki.Ja też unoszę wzrok w górę.W ocean błękitu.Morze niebieskiego powietrza. Mister! Mister!  woła ktoś z bardzo bliska. %7łyje pan? Tu milicja obywatelska i oddziałECOMOG Wojsk Interwencyjnych Afryki Zachodniej.Już po wszystkim! Słyszy pan?Jesteście uratowani! Zaraz zabierzemy was do szpitala.Słyszy pan?Nie słyszę. Oglądam niebo. Jack? Już w porządku, Jack  to Eze Ukuwu.Skąd się tam wziął, do diabła?Niebo ciemnieje, robi się całkiem czarne.Zapada noc, która przemienia się w okopcone,pocięte belkami drewniane sklepienie.Siedzę na rzezbionym zydlu, wstrząsany łkaniem.Jestem w rytualnej chacie.Jestem wLiberii.Jestem zmęczony. Zmarli przemówili, Jack. Ten cholerny murzyński hipnotyzer szarlatan kładzie mi dłoń naramieniu uspokajającym gestem. Zgodzili się z tobą rozmawiać.To dobry znak.Dobry znak? Jezu!Trzęsę się jak skazaniec na krześle elektrycznym. Przyjdz jutro  mówi Ukuwu. Pomogę twemu duchowi odnalezć wewnętrzną równowagę.Przyjdz jutro, Jack.Umarli nie lubią czekać.Przychodzę.Przychodzę codziennie.Coś mnie przyciąga do dusznej ciemności rytualnejchaty, do tajemnicy mojego nawiedzenia, do tego człowieka o twarzy Danny ego Glovera ischludnych dłoniach księgowego.Nie odprawiamy już magicznych ceremonii.Nie maskładanych w ofierze kur, odurzających napojów, podróży do świata umarłych.Po prosturozmawiamy.Jak nieznajomi.Jak mieszkańcy dwóch odmiennych kontynentów, wychowankowie różnych cywilizacji.Jak ludzie, którzy wiele przeżyli.Jak wtajemniczeni.Jak przyjaciele. Jak ci idzie?  pyta Marla. Dobrze  odpowiadam w czeluść telefonu. Na pewno? Ostatnio nigdy nie można cię zastać. Dużo spaceruję. Do Surulere? Do tego czarownika? Jack, czy ty aby nie przesadzasz?Wzruszam ramionami, choć ona nie może tego zobaczyć. Sama mnie do niego posłałaś.Chwila ciszy. Miałam nadzieję, że to ci pomoże. Pomaga.Następna napięta cisza.Ale niedługa. Wpadnij kiedyś do mnie.Na przykład dzisiaj.Stęskniłam się, Jack.Ostatnio wcale się niewidujemy. Dziś nie mogę. Bo jesteś umówiony z Ukuwu? Rany, ten dziad cię zrujnuje! Nie dawaj się tak doić.Ilesobie liczy za sesję? Pewnie słono, co? Nic.To towarzyskie spotkania.Rozmawiamy.Słuchawka wzdycha. W porządku.Skoro tak.Ale wpadnij.Jutro? W tygodniu? Muszę z tobą pogadać. Dobrze, zobaczę. Och, do diabła!  drze się słuchawka i podskakuje mi w dłoni. Zobaczyć to możesz własnytyłek bez lustra, Wilczynsky! W zwierciadełku tego twojego cholernego szarlatana.Prosiłam,żebyś przyszedł.Chcę porozmawiać.Zależy mi.Zresztą, jak wolisz. Okay.Zadzwonię.Muszę kończyć, Marla. Jasne, rozumiem.Baw się dobrze  syczy zduszonym głosem telefon.  Na razie.Przerywam połączenie.Marla jak zwykle niczego nie rozumie. Afryka to prastary kontynent  mówi Ukuwu. Mieszka tu wielu ludzi, ale też wielubogów.Duchy, przodkowie, demony.Wszyscy tu są, Jack.I skądś muszą czerpać energię,żeby żyć.Karmić się czymś, co pozwoli im przetrwać.Ofiary, rytuały, zaklęcia, to daje imsiłę.Ludzie wciąż w nich wierzą, pomagają im przetrwać.Lecz duchów jest bardzo dużo.Niedla wszystkich starcza pożywienia.Myślę, że walczą o to między sobą. Walczą? Jak żebracy o miskę garri?Eze się śmieje. Gorzej, Jack.Jak wściekłe psy o starą kość.Nie bardzo mogę uwierzyć. Naprawdę. Babalawo kiwa głową. Nie tylko ludzie głodują w Afryce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl