[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedział coś do jednego z podwładnych, wtedy tamten zawrócił i pogalopował do wsi.Przed zagrodą Niterte zeskoczył z siodła.Wbiegł do chaty.Przez dłuższą chwilę nic sięnie działo, aż wreszcie z jednego z okien zaczął sączyć się dym.Nim strażnik dogonił towarzyszy, wysuszona, kryta słomą chałupa płonęła jasnymogniem.Tym jaśniejszym, im niżej schodziło zachodzące słońce.Sąsiedzi wybiegli zeswych domostw, ale jedyne, co mogli zrobić, to pilnować, by pożar nie przerzucił się naich chaty.Pan Wermontu, spadkobierca sznura pokoleń, sięgającego początkiem dawnozapomnianych już wieków, czekał na wieści w swej audiencyjnej komnacie.Siedział nawysokim, bogato rzezbionym krześle, pamiętającym jeszcze czasy przynajmniej kilkupoprzednich władców.To krzesło nie było wyjątkiem.Większość znajdujących się tu mebli, arcydzieł sztuki stolarskiej i zdobniczej, byłastara.Stara i piękna.I wciąż zdatna do użytku, jakby wykonano je wczoraj.Tajemnicąbył nie tylko kunszt rzemieślników, których kości od dawna już próchniaływ grobowcach, ale i materiał, z jakiego je wykonano.Takiego drewna nie sposóbuzyskać w Wermoncie, ani nawet w dalekich lasach.W latach świetności księstwa, gdyjego granice sięgały znacznie dalej niż dziś, odwiedzali te ziemie dziwaczni kupcy,twierdzący, że pochodzą z krain położonych za wielką wodą zwaną WschodnimMorzem, będącym tylko częścią Wielkiego Oceanu.Ocean.Dziś już nikt nie wiedział co to takiego poza księciem Grademieun,mającym dostęp do starych, rodowych kronik.Ale i on nie potrafił tego sobie wyobrazić,a nawet przypuszczał, że być może kronikarz zbyt frywolnie popuścił wodze fantazji.Na podłodze, u stóp księcia, siedziała kolorowo ubrana, groteskowa nieco postać.Karzeł o ładnej, dziewczęcej niemal twarzy.Był to książęcy trefniś, niejaki Monkario,człek błyskotliwy i dowcipny, gdy grał swą rolę, lecz prywatnie mający opinię mrukai gbura.Być może to kompleksy z powodu niskiego wzrostu, powszechnie uważanego zakalectwo, były odpowiedzialne za tę dwoistość natury.Książę milczał, więc i błazen się nie odzywał.Czekał razem ze swym panem.Wreszcie do komnaty wszedł Arhal Tanavar, komendant Straży Wermontu i GwardiiPałacowej. Idzie rycerz, bez skazy i zmazy.nocnej! zawołał radośnie Monkario, mającynajwyrazniej dość bezczynności. Przyprowadzono Niterte, książę rzekł Tanavar.Nie zwracał uwagi na staredowcipy.Akurat tym sam kiedyś przyciął błaznowi, co teraz bystry karzeł umiejętniewykorzystał. Jest z synem? Oczywiście.Każesz mi, panie, zajmować się tak błahymi sprawami, podczas gdy.To nie są błahe sprawy, mój nieoceniony Arhalcie wtrącił zniecierpliwiony książęGrademieun. Nie mów tak o rzeczach, których nie rozumiesz.Jesteś dobrymżołnierzem, doceniam to, ale nie sądzisz chyba, że powinienem zwierzać ci się zewszystkich swoich planów? Nie, panie. Sprowadzenie tej niewiasty może wyglądać na kaprys starzejącego się władcy, leczzapewniam cię, że kaprysem nie jest.Tanavar milczał. Zapewne wiesz, kim w przeszłości była Niterte podjął książę. Wszyscy o tymwiedzą, nawet kuchenne służące. Rzeczywiście przyznał komendant. Otóż zakaz wspominania imienia tej kobiety przestaje od dzisiaj obowiązywać.Przywracam jej dawną pozycję.Rozumiesz mnie? Rozumiem doskonale. Dopilnuj, żeby to dotarło do wszystkich.-Zwłaszcza do kuchennych służących! pisnął nadworny błazen. Taka jest moja wola zaznaczył Grademieun. Oczekuję, aby wszyscy, bezwyjątków, okazywali należyty szacunek Niterte i jej synowi. Twojemu synowi rzekł Tanavar. Jeśli już wolno o tym mówić. Wolno.Oznajmij to tym, którzy nie wiedzą lub nie pamiętają.Ty pamiętasz, jakwidzę. Tak.Byłem wówczas bardzo młody, ćwiczyłem się dopiero w sztuce władaniabronią.Ale nie zapomniałem, mimo twego rozkazu.Niterte była piękna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]