[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. 85 A jednak nie, to nie pan Teodor, Boże, co za ulga.! Jednak słusznie żywiłam nadzieję!Wstrząs za wstrząsem przeżywam, ciekawe, ile tego można wytrzymać.Ktoś obcy.Nie, zaraz, nie całkiem obcy, widziałam go chyba? Znam.? Powinnam znać.?Wszystko jedno, gdzie wobec tego jest pan Teodor, w jego domu to leży.! Policja.!!! Ta baba,wrzeszcząca na schodach, już pewnie do nich dzwoni, na litość boską, niech zdążę pierwsza, przednią.Wypukiwałam numer policji na własnej komórce, a urządzenie pod ciemieniem biło rekordysprintu.Razem utworzył się mniej więcej taki tekst: Proszę pani, w mieszkaniu Teodora Buczyńskie-go leży nieżywy człowiek z rozbitą głową.Cholera, czy gdzieś dalej nie leży ktoś więcej.? Wygląda na to, że uderzony od tyłu, sam się chybanie walnął.? Nie wiem, czy to zbrodnia, tak go zastałam.Nie, nie mieszkam tu, przyszłam przedchwilą, byłam umówiona.Po co ja przyszłam, twarz cholerna, a.! Zostawiłam przedwczorajmateriały, nie, tego powiedzieć nie mogę.Nie, nie jestem rodziną.MUSZ je odzyskać, ranyboskie, WSZYSTKO muszę odzyskać.Czyje nazwisko? A, moje.Proszę bardzo.Nie, tegoleżącego nie znam.Gówno prawda, znam, kto to jest, wiem, że go nie lubię, kojarzy mi się.Niewiem, czy na pewno nie żyje, uważam, że na pewno, nie wzywałam pogotowia, jest zimny.Mamwezwać.? Zaraz tu będzie dziki tłum, trzeba było zamknąć drzwi.Nie, mowy nie ma, dokładniemacać nie będę, nie znam się.Dobrze, oczywiście, pewnie że zaczekam, rozumiem, niczego nieruszać.Zablokowałam zamek w ostatniej chwili, sąsiedzi zaczęli się dobijać.Pocałujcie mnie w niczegonie 86 ruszać, akurat, jedno, czego na pewno nie ruszę, to tego kwarcu z koniem, podstawowym błędemwszystkich głupkowatych świadków jest branie do ręki narzędzia zbrodni, dlaczego ci idioci łapiąsię za rozmaite rewolwery i sztylety, jest nie do pojęcia.Już się rozpędziłam rzucać na siebiepodejrzenia, których i tak zapewne nie uniknę.Pan Teodor zajmował ćwiartkę czterorodzinnej willi na Saskiej Kępie, na parterze, nabrałam obaw,że ludzie wedrą się przez okna.Porzuciłam zwłoki i popędziłam dalej, bierz diabli ślady, byłam tuprzedwczoraj, żadna tajemnica, przyznam się, że przeszłam przez dom, mam prawo byćzdenerwowana! niepokoić się o gospodarza, chcę sprawdzić, czy nie leży w charakterze trupa naprzykład w łazience.Pan Teodor nie leżał w łazience.Nigdzie nie leżał, jego dom był pusty.Dostarczone mu przezemnie przedwczorajsze, a także wszystkie wcześniejsze wydruki komputerowe znalazłam wgabinecie na biurku w postaci, niestety, wściekle rozproszonego bałaganu.Część była pognieciona,część leżała na podłodze, wymiętoszony chłam, ręce mi się trzęsły, kiedy je zgarniałam i zbierałam,zastanawiając się rozpaczliwie, co z nimi zrobić.Spalić najlepiej, mogę je wydrukować ponownie,nawet dwadzieścia razy, jakie spalić, gdzie spalić, jest tu kominek, ale Jeśli teraz nagle zacznę palićogień, będę musiała ratować się chyba tylko pomieszaniem zmysłów.A jeśli zostawię.Utoniemyw pogmatwanych wyjaśnieniach, a kto wie czy nie głębiej.Wpadła mi w oko wielka torba śmieciowa wysta-Hca z kosza, ale zupełnie pusta, zapewne świeżołożona.Na jej widok doznałam takiej ulgi, że na-zaczęłam myśleć. 87 Kto w ogóle rąbnął tego faceta? Nie pan Teodor przecież, w życiu w to nie uwierzę, co się tu działow jego domu?! I kim on jest, ten nieboszczyk, skąd ja znam tę gębę.? Okrągła, z głupkowatymuśmieszkiem, krótkie loczki na łbie.No, loczki raczej zdewastowane, ale głupkowaty uśmieszekzastygł.Nagle uświadomiłam sobie, skąd znam tę gębę, i aż mi dech zaparło.Na sekundę zamarłam, apotem wybuchł we mnie istny gejzer, zachwyt, niedowierzanie, zaskoczenie bez granic, radosnezdumienie.Zgroza przy tym, bo iluż się znajdzie podejrzanych, dziwne zgoła, że to nie ja gozabiłam, ktokolwiek to uczynił, niech mu będzie na zdrowie, to w ogóle zbyt piękne, żeby mogłobyć prawdą! Nie, wprost niemożliwe, nie uwierzę własnym oczom.!!!I co ja mam tym glinom powiedzieć.?!Gong u drzwi i łomotanie rozległy się w chwili, kiedy cały chłam komputerowy udało mi sięzmieścić w torbie śmieciowej i z nadludzkim wysiłkiem wepchnąć na wierzch zabytkowej szafybibliotecznej.Miejsce poniekąd neutralne, ani to pod ręką, ani ukryte, gzymsik trochę zasłania, aciężar całości złagodzi może podejrzenia, że jestem wykonawczynią dzieła.To już raczej jakiś silnychłop.Rzuciłam się do przedpokoju. Policja! Otwierać!Ależ proszę uprzejmie.Zawsze wszystkie drzwi przed policją otwieram z przyjemnością.Chociażzaraz, chyba nie w tej chwili, sytuacja dosyć podbramkowa, co oni zrobią? Zadepczą trupa, bezsekundy namysłu zakują mnie w kajdanki.?Dwóch mundurowych, najwidoczniej z radiowozu.Wbrew wybuchłym nagle we mnie obawom za-li się elegancko, nie runęli do środka niczym bawoły, zatrzymali się w progu i popatrzyli z większąuwagą na mnie niż na leżącego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]