[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Z pewnością.I nie możesz się doczekać okazji, żeby zaprezentować swoje umiejętności.- Nie.- Intensywnie wpatrywał się w jej oczy, wiedząc, że ją to niepokoi.- Nie ty jedna szalejesz zwściekłości.Niemal cię straciłem.On za to zapłaci.Jezu.W końcu zdołała oderwać od niego wzrok.- Idę.- Pomyślałem, że chociaż spróbuję.- Spojrzał w kierunku drzwi.- Do zobaczenia rano.Mam pokój obok.W razie potrzeby wołaj.Drzwi zamknęły się za Joem.Eve wróciła do okna.W r a z i e p o t r z e b y w o ł a j.Zacisnęła dłoń na zasłonie.Nie potrzebowała go.Ale, mój Boże, bardzo go pragnęła.Rozdział siedemnasty13.1026 pazdziernika- Daleko jeszcze? - spytała Eve.- Mam wrażenie, że płyniemy tą motorówką już od wielu dni.- Dopiero cztery godziny.- Dufour okrążył wielką, wystającą z wody gałąz mangrowca.- Te rozlewiskawiją się jak węgorze.Na szczęście macie znakomitego przewodnika.- Zerknął na Joego.- Może zapłaciciemi więcej, żebym zabrał was z powrotem.Joe nawet na niego nie spojrzał.- Niech pan nie przegina.- Strasznie jest zagubić się na bagnach.- Nie zagubię się.- Joe wbił w niego wzrok.- Zapamiętałem każdy skręt od chwili, gdy opuściliśmyprzystań.Mam je wymienić?Dufour zamrugał oczami.- Nie.- Szybko przesunął wzrok na mętną wodę przed nimi.- Nie zna się pan na żartach? Umowa toumowa.89- Też tak sądzę - powiedział Joe bez cienia uśmiechu.Eve nie wątpiła, że Joe mówi prawdę, twierdząc, że orientuje się, gdzie się znajdują, choć nie miałapojęcia, jakim cudem to wie.Było chłodno i wilgotno, a odkąd opuścili przystań, czuła się tak, jakbytrafiła do obcego świata.Mizerne cyprysy tworzyły ciemny baldachim nad wąskim, błotnistym kanałem.Co pewien czas obok łodzi przepływały czarno-brązowe węże; szkieletowate drzewa desperacko czepiałysię dna, tocząc bój o życie w tym wrogim otoczeniu.Ale tu o przetrwanie walczyła nie tylko roślinność.- Co to za chałupy na tych wysepkach? Czy naprawdę mieszkają tu ludzie? - spytała.- Mój kuzyn Jean nie byłby zachwycony, gdyby usłyszał, że nazywa pani jego dom chałupą.Jest bardzopodobny do tych tutaj.Chociaż większość służy tylko za obozowiska myśliwym i rybakom - odparłDufour.- Jeśli jednak wpłynie pani głębiej, znajdzie pani Cajunów, którzy nie tylko polują na okolicznychbagnach i błotniskach, ale także tu mieszkają.Mówiłem, że tutejsi ludzie są biedni: nie mają odwagi pójśćstąd i zarabiać prawdziwych pieniędzy jak ja.Cieszą się, że mają dach nad głową.- Czasem wyjście z biedy nie zależy od odwagi.- Albo człowiek jest odważny, albo głupi - stwierdził z powagą Dufour.- Dlaczego te domy zbudowano na palach? Ziemia sięga do drzwi frontowych.- To nie ziemia, ale błoto.Jesteśmy blisko oceanu, kiedy przychodzi przypływ, przynosi ze sobą błoto.Podczas odpływu domy znalazłyby się pod wodą gdyby nie pale.- Co za niepewny los - mruknęła Eve.Niepewny i smutny, pomyślała.- Jak głębokie jest to błoto?- Czasem na niemal dwa metry.- Dufour wyszczerzył zęby.- Kiepska sprawa dla lunatyków.Spadnietaki z werandy i już siedzi w błocie po uszy.- Wskazał najbliższą chałupę.- To dom Jeana.Była to nieróżniąca się od innych niewielka chata z cyprysowego drewna, zbudowana na palach,połączona wąskim pomostem z rozlewiskiem.Na ganek wyszła kobieta i przypatrywała się im bezuśmiechu.Była mała i chuda, w zaawansowanej ciąży.Dwa maluchy ubrane w brudne podkoszulki imajtki przywarły do jej spódnicy.- Nie gap się tak na nas, Marguerite - powiedział Dufour, podprowadzając łódz do prowizorycznegopomostu.- Powiedz Jeanowi, że ma gości.- Nie chcemy takich gości, jakich nam przywozisz.Nie jesteśmy do oglądania przez turystów.- I dodała,patrząc na Eve: - Jeśli chcecie wiedzieć, jak żyją Cajuni, płyńcie gdzie indziej.Zostawcie nas w spokoju.- Co za nieuprzejmość.- Dufour zacmokał z wyrzutem.- Muszę wspomnieć Jeanowi, żeby częściej ciębił.- Przywiązał łódz i wyskoczył na pomost.- Jest w domu?Kiwnęła głową.- Nie zechce się z tobą zobaczyć.- Zechce.Można zarobić.- Zerknął na nabrzmiały brzuch kobiety.- A obecnie na pewno przydadzą sięwam pieniądze.Dwoje maleńkich dzieci i jeszcze jedna gęba do wykarmienia w drodze.Zawahała się, a potem odwróciła się na pięcie.- Niech wejdą.- Zostań tu, Eve.- Joe wyskoczył z łodzi i ruszył ku chacie.- Najpierw trochę się rozejrzę.Nie podobało jej się to.Joe był najwyrazniej w zbyt opiekuńczym nastroju.Za nic nie zamierzałasiedzieć w łodzi.Była już w połowie drogi do drzwi, kiedy pojawił się w nich Joe i dał jej znak ręką, żeby weszła dośrodka.Odetchnęła z ulgą.Byli bezpieczni.Na razie.- Może i znam takie miejsce - powiedział powoli Jean.- Ile?- Pięćset, jeśli pan nas tam zawiezie - powiedział Joe.- I jeszcze pięćset, jeśli dowiemy się o tym miejscuczegoś interesującego.Jean popatrzył na niego obojętnie.- Nic nie wiem o muszlach.- A co pan wie o grobach? - spytała Eve.- Nie interesują nas nieznajomi - odparł, nie zmieniając wyrazu twarzy.- Co nie oznacza, że nie wiesz, co się tutaj dzieje - wtrącił Dufour.- Słyszałem plotki, że parę lat temupojawili się tu obcy.Nie zależy nam na obcych, Jean.Dlaczego nie zgarnąć trochę pieniędzy dla siebie?- Są nam potrzebne, Jean - powiedziała cicho Marguerite.- On ma rację, nie zależy nam na obcych.- Nie wtrącaj się, Marguerite.- Jean przez chwilę milczał, a potem powoli pokiwał głową.- Tysiąc.- Widzę, że jest pan kuzynem Dufoura - stwierdził sucho Joe.- Siedemset.- Daj mu tysiąc, Joe.- Eve nie spuszczała wzroku z Marguerite i dwóch maluchów.Joe uśmiechnął się półgębkiem.- Dobrze.- Popatrzył na Jeana.- Gdzie to jest?- Pieniądze.90Joe sięgnął do portfela i odliczył tysiąc dolarów.- Zadowolony?Jean kiwnął głową i wepchnął pieniądze do kieszeni.- Jakieś sześć kilometrów stąd są na bagnach dwie wyspy.Leżą w takiej małej, naturalnej zatoczce.Właśnie na nich gromadzi się większość muszli nanoszonych przez okresowe zalewy.Może właśnie tegoszukacie.- To takie same błotniste wysepki jak ta? - spytała Eve.Jean skinął głową.- Mieszkam tu od urodzenia i nigdy nie widziałem żadnego innego miejsca, gdzie byłoby tyle muszli.- Czy wyspy położone są blisko siebie?- Tak.- Zastanowił się nad czymś.- Ale was zainteresuje tylko druga.Na tej pierwszej nic nie ma.- A co jest na drugiej? - Joe wstrzymał oddech.- Nie znajdziecie swojego grobu.Już go tam nie ma.- A był?- Wez od nich więcej pieniędzy.Jean rzucił żonie wściekłe spojrzenie.- Zamierzałem to zrobić.Joe odliczył następnych pięć studolarowych banknotów.- Był tam grób?Jean kiwnął głową.- Dwa.Nieoznaczone.Ale były.Widziałem, jak Etienne tam kopał.Ciężko mu szło.Mówił, że musiprzymocować ciała do pali, żeby ich woda nie wypłukała i nikt ich nie znalazł.- Etienne Hebert? Znał go pan?Jean znowu potaknął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]