[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Adams zrobił głupią minę, nie odezwał się. Jeśli to od twojej czarnookiej panny. powiedział szeptem Hjalmir .to Drubbaal zabiłbycię nie raz, a cztery razy.Za każdy czar z osobna.Lepiej pozbądz się tego jak najszybciej.Przed wieczorem Adams wyszedł na bezimienną płaśń, gdzie przebieg Linii był niepewny,ponad miejsce, w którym pod kopcami z głazów pochowano poległych legionistów, i wrozpadlinie między wantami schował talizmany.Przykrył je płaskim kamieniem.95.Już pierwsze kroki napawały lękiem, chociaż dopiero zamierzali wejść głęboko na StronęCzarnych.Buty szurały na drobnym szutrze, wznosiły chmurkę pyłu. Czy Czarne chodzą bezgłośnie, czy hałasują? , pomyślał Adams.Dzwięk kroków możezdemaskować.Pachom potknął się na ruchomym kamyku. Zupełnie mu się rozjechała skóra na brzuchu, widać czarny kaftan.Dobrze, że chociaż wdziałgo na kolczugę , pomyślał Adams.Gnany wiatrem kłąb suchego, kolczastego zielska zaplątał się między nogi Adamsa.Próbowałgo kopnąć, odsunąć stopą nic z tego.Cholerne ciernie coraz mocniej wplątywały się w czarnefutro.Mocna łodyga, napinając się, ściągała getry z łydek.Zatrzymał się i wziął do wyplątywaniakolców.Futro odpowiadało trzaskiem wyszarpywanej łodydze.Nie mogą go tak zobaczyć Czarne, imcoś takiego nigdy się nie zdarza.Wreszcie z ulgą odrzucił utrapiony kłąb, teraz przyozdobionyczarnymi kudłami.Pachom utykał w butach zrobionych na wzór Adamsowych.Może Crawhez nie ułożyłwystarczająco płasko pozszywanych rzemieni, może decymus nie zawinął dość starannie onucy.Korpus Bethmanna przekroczył Linię.Legioniści szli równym krokiem. Tekturowe kukły, maszerują jak wojsko , pomyślał Adams zirytowany.Zatrzymał się. Czarneidą, nie maszerują.Wskazał ich dowódcy ruchem podbródka. Idą jak na paradzie syknął przez zęby.Pachom skinął głową.Zaczekał, aż zbliży się Bethmann.Szeptem go zrugał.Korpus Aldnoya wyglądał jeszcze gorzej: mieli zle zrobione przebrania.Pozszywane ześcinków nakrycie głowy Barbera marnie przypominało łeb Czarnego.Krippel szedł dziwaczniezgięty z okazałym garbem na plecach. Wepchał pod futro cały plecak , pomyślał Adams.W dali widać było przechodzącą kolumnę Golców. Lepiej, żeby nie było przy nich Czarnych ,zastanawiał się Adams. Warto najpierw sprawdzić, czy Golcy nas rozpoznają.To niczym nie grozi.Niestety, Golcy nie byli sami.Zauważył wśród nich pojedyncze sylwetki poruszające sięcharakterystycznym chodem.Nigdy jeszcze Adams tak bardzo nie chciał się skurczyć.Najchętniej pod spojrzeniem wolichoczu o przekrwionych białkach zapadłby się do środka.Wydawało mu się, że każde takie spojrzeniedemaskuje szwy futra, węzły tasiemek jego stroju, że każdy z nich widzi w nim dziwacznegoprzebierańca, zabójcę roztargnionej gabery.Spodziewał się, że w każdej chwili na jego plecy spadnie potężna łapa i mimo kolczugizdruzgocze kręgosłup.Wyobrażał sobie, jak pazury w kształcie szabli, dłuższe od tychprzywiązanych do palców, rozrywają kółka kolczugi, a następnie równie sprawnie wchodzą międzykręgi, tnąc jego rdzeń kręgowy i paraliżując go na ostatnie chwile życia.Nic takiego jednak się nie stało.Idąca obok gabera przedzieliła go z Pachomem.Miaładodatkową głowę wystającą z zadka; wyprzedziła wolniejszego Adamsa, a wtedy ta dodatkowa,podrygująca w takt kroków gabery głowa zaczęła się do niego wykrzywiać.Potem kilkakrotnieprychnęła.Adams nastąpił na wyschłe ścierwo szczeniaka.Poślizgnął się na błonie skrzydła, gryząc się wjęzyk, by nie zakląć.Po chwili minęła go inna gabera, potem jeszcze inna i jeszcze.Rytm marszu koił strach.Golcepodrygiwali tanecznie.Niektóre Czarne trzymały ich za ręce i pląsały z nimi. Jak najmniej się wyróżniać , pomyślał Adams.Nieśmiało spróbował podrygów, ale wyglądałoto jak pokraczne drgawki.Samice były mniej uważne.Busierce zachowywały się inaczej.Już pierwszy, mijający Adamsa,czujnie węszył.Wciągał powietrze z głośnym świstem, wielkie nozdrza ruszały się rytmicznie. Daj sobie spokój, chłopie powiedział do niego w myśli Adams. Jasne, że nie cuchnę jaktwoja pani.Czarne futro straciło zapach podczas wyprawiania.Busierec rozglądał się bacznie, przewracał oczami.Jednak zwolnił i odczepił się od Adamsa.Zostawił Pachoma, a następnie korpus Bethmana.Adams nie miał wątpliwości, że Czarny wietrzy oszustwo. Z tego nie wyniknie nic dobrego ,pomyślał.Szedł wolniutko, co chwilę odwracając głowę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]