[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ktoś musiał znać Etienne'a Duvergera! Mieszkał przecież tutaj, jegorodzice umarli w Marrakeszu i zostali tu pochowani, podobnie jak jego młodszy brat Guillaume.No iktoś na pewno znał Manon Duverger.Wędrując krętymi uliczkami, uważnie studiowałam mapkę, którą dał mi monsieur Henri.W miarę jakcoraz bardziej zagłębiałam się w dzielnicę francuską, z różnych punktów oglądałam czerwone wały,otaczające medynę.Były to potężne, solidne mury, bez żadnych otworów czy przerw, poza dziwnymiokrągłymi okienkami poniżej górnej krawędzi, i chociaż słyszałam dobiegające z drugiej strony okrzykii nawoływania, nie potrafiłam odgadnąć, którędy wchodzi się na teren starego miasta.Ponad wszystkimi budowlami górował olbrzymi czerwony meczet, złożony z czterech czworokątnychczęści.Podążałam ku niemu jak przyciągana magnesem, przekonana, że tak wielki budynek musiodgrywać ważną rolę w tym dość nisko zabudowanym, płaskim mieście, ale zanim do niego dotarłam,natknęłam się na szeroko otwarte bramy z wysokimi portalami.Portale zdobiły arabskie napisy.Zorientowałam się, że jest to główne wejście na stare miasto, do medyny Marrakeszu.Przystanęłam pod bramą i zajrzałam do środka.Wszędzie kręcili się mężczyzni i chłopcy, niektórzyprowadzili osły i nieduże konie, zaprzężone do wozów i wózków załadowanych wszelkiego rodzajutowarami.Twarze tych ludzi od razu zafascynowały mnie swoją różnorodnością.Wymieszanie ras240było tu jeszcze wyrazniejsze niż w Tangerze, Sale czy osadach, które mijaliśmy w bied.W Marrakeszunie brakowało ludzi o skórze tak jasnej, że bez trudu mogliby uchodzić za Europejczyków czy %7łydów, opociągłych, wąskich twarzach i jasnobrązowych lub rudych brodach, z głowami przykrytymiturbanami.Byli tu także Berberowie z pustyni, o wyrazistych, rzezbionych rysach, wysokich kościachpoliczkowych i skórze pociemniałej od słońca, a także mężczyzni o prawie hebanowej skórze iczarnych, mocno poskręcanych włosach, pewnie niewolnicy albo potomkowie niewolników.Przypomniałam sobie swoją reakcję, gdy Etienne powiedział mi o niewolnikach w Maroku. - Zaraz po założeniu protektoratu francuski rząd zabronił kupowania nowych niewolników, aleMarokańczycy nadal korzystają z pracy niewolniczej - mówił.- Wielu z tych nieszczęśników topotomkowie mieszkańców Afryki z terenów wokół Sahary, których od wieków sprowadzano doMaroka szlakami karawan.W Marrakeszu jest ich wielka liczba.Wspomnienie tamtej rozmowy uświadomiło mi, że nie ma sensu szukać Etienne'a w medynie,ponieważ mieszkali tam wyłącznie rdzenni Marokańczycy.- Madame! - usłyszałam nagle głośny okrzyk.Odwróciłam się w kierunku głosu i ujrzałam kilkakonnychdorożek, stojących wzdłuż alei wiodącej do medyny.Widziałam dorożki wszędzie w dzielnicyfrancuskiej - marokański woznica poganiał konie, a w bryczce siedzieli Francuzi.Teraz jeden zwozniców biegł w moją stronę.- Madame, un tour de caleche! Proszę przejechać się dorożką, pokażę pani Marrakesz, zawiozęwszędzie, gdzie pani zechce! - Wyciągnął rękę, obdarzając mnie szerokim i trochę nienaturalnymuśmiechem.Potrząsnęłam głową i zrobiłam krok do tyłu.241Bez żadnego ostrzeżenia marokański chłopak, może piętnastoletni, wpadł na mnie i barkiem mocnouderzył mnie w ramię.Upuściłam torebkę, a woznica dorożki krzyknął na chłopca.Kiedy podniosłamtorbę i wyprostowałam się, pochwyciłam spojrzenie młodego Marokańczyka, tak pełne nienawiści, żew jednej chwili ogarnęło mnie przerażenie.Chłopak nie odezwał się, ale powoli poruszył wargami isplunął w moim kierunku, tak samo jak mężczyzna z targu w Sale.Zlina wylądowała na czubkumojego pantofla.Przypomniałam sobie kobietę w szczelnie zasłaniającej ją szacie, która syknęła na mnie przez otwarteokno auta, gdy razem z Mustafą i Azizem przeprawiałam się na drugi brzeg rzeki.Woznica rzucił się na chłopca i otwartą dłonią trzepnął go w ucho, a potem ukłonił mi się, znowuzapraszając do dorożki.Chociaż uderzenie było chyba dość mocne, chłopak nawet się nie zachwiał.Stałam teraz między nimi dwoma, młodszym, patrzącym na mnie z zaskakującą niechęcią, i starszym,na którego twarzy malował się wyraz ostrożnego wyczekiwania.Tamta kobieta z promu okazała mi głęboką wzgardę, ponieważ uważała mnie za rozwiązłą iniemoralną, zaczęłam się jednak zastanawiać, czy, podobnie jak ten chłopiec, nienawidziła mnie takżedlatego, że widziała we mnie Francuzkę, przedstawicielkę narodu, który najechał jej kraj ipodporządkował sobie jego mieszkańców.Znowu potrząsnęłam głową i otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęłam.Potemodeszłam, tak szybko, jak tylko mogłam.Przez całe trzy dni przeszukiwałam La Ville Nouvelle, lecz za każdym razem, gdy wymieniałamnazwisko Duverger, napotykałam obojętne spojrzenia.Obeszłam wszystkie szerokie242 bulwary, przyglądając się willom stojącym wśród palm i drzew pomarańczowych, i codzienniepoddawałam się po wielogodzinnych wyprawach, czując ból w zmęczonej nodze i biodrze.Zaglądałam do wszystkich kafejek, pytałam o Etienne'a w Polyclinique du Sud, niewielkim francuskimszpitalu i spędziłam mnóstwo czasu na głównym placu, siedząc na ławce i przyglądając się mijającymmnie Europejczykom.Widziałam kilku mężczyzn, z tyłu dosyć podobnych do Etienne'a - szerokich w ramionach, z ciemnymiwłosami opadającymi na kołnierz, zdążających gdzieś zdecydowanym, świadczącym o pewności siebiekrokiem.Za każdym razem na moment robiło mi się słabo; zrywałam się z ławki i biegłam za takimmężczyzną, tylko po to, aby po paru krokach zdać sobie sprawę, że to nie Etienne.Raz byłam takpewna swego, że dotknęłam rękawa nieznajomego, który odwrócił się i obrzucił mniezaniepokojonym wzrokiem.- Tak, madame? W czym mogę pani pomóc?Moje rozczarowanie było tak wielkie, że w odpowiedzi tylko potrząsnęłam głową.Nadzieję na odnalezienie Etienne'a i towarzyszące jej uczucie oczekiwania zastąpił teraz tępy bólzniechęcenia, cały czas powtarzałam sobie jednak, że mój ukochany na pewno jest tutaj, wMarrakeszu.Tamten list.Tyle razy wyjmowałam złożoną kartkę z torebki i czytałam słowa Manon,że papier zaczął przedzierać się na krawędziach.Nikt nie umiał mi też pomóc w odszukaniu Manon Duverger.Nie wiedziałam, jak wygląda siostraEtienne'a i miałam świadomość, że mogła wyjść za mąż i zmienić nazwisko.Pobyt w luksusowym hotelu de la Palmeraie w przerażającym tempie wyczerpywał moje zapasyfinansowe, zdawałam więc sobie sprawę, że muszę jak najszybciej znalezć tańsze miejsce pobytu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl