[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jamie zajął się ogniskiem, a Malachi końmi.Colewyciągnął butelkę whisky, suszoną wołowinę i twarde179iak kamień suchary.Na czarnym jak aksamit niebie płonęły jasnym blaskiem gwiazdy.Malachi obserwował Cole'a, któremu z twarzy nieznikał wyraz skrajnego napięcia.Jego starszy brat zachowywał się tego dnia wyjątkowo szorstko i obcesowo, ale Malachi doskonale go rozurniał.Nie wiedziałtylko, jak bratu pomóc.Daj sobie z tym spokój! - pomyślał.- Pozwól spra-worn toczyć się własnym torem.Kristin McCahy.nie,teraz już Kristin Slater.była młoda, śliczna i nadzwy-czaj rozsądna.Jeśli tylko Cole nie popełni jakiegoś błę-du, z pewnością go pokocha.W Cole'u ciągle zbyt ży-we było wspomnienie tragedii, jaka go spotkała, żebydostrzec wszystkie zalety dziewczyny.A jeśli nawet jedostrzega, nie chce niczego zmieniać i udaje, że o niczym nie wie.Malachi doskonale zdawał sobie sprawę,że Cole nie zachowuje się jak dżentelmen, czym bardzosobie zrażał Kristin.Ale to już nie było sprawą Malachiego.On i tak mu-siał niebawem wyjechać.Służył w regularnym wojskui kończył mu się urlop.- To jakaś głupota - odezwał się Jamie i pociągnąłtęgi łyk whisky.- Głupota? - nie zrozumiał Cole.- Jak jasna cholera.Masz wspaniałą młodą żonę, śliczną, o kształtach.- A co ty możesz wiedzieć o jej kształtach? - od-warknął Cole.- Och, daj spokój.Nawet ślepy by to zauważył - szybko wtrącił się do rozmowy Malachi.Liczył na spokojnywieczór.Popatrzył ostrzegawczo na Jamie'ego.Obaj do-brze wiedzieli, co gnębi ich brata.- Jamie.daj spokój.- Dlaczego mam dać spokój? Czyżby Cole sądził, żetylko jego skrzywdziła ta wojna?180- Cholerny szczeniak.- zaczął ze złością Cole.- Ale ten cholerny szczeniak, kiedy go tylko o to poprosiłeś, bez wahania przybył na twoje wezwanie, Cole.Więc zamknij się i siedz cicho.Do cholery, obaj sięuspokójcie.- Uważam tylko, że powinien docenić tę kobietę, towszystko.A skoro jest taki ślepy, że nie dostrzega, jakaperła mu się trafiła, to po kiego diabła ciągnął ją do ołtarza?Cole ze złością popatrzył na Malachiego.- Ucisz go, albo ja to zrobię.- Chłopcy, jest wojna! - przypomniał średni brat.- Ale w stosunku do Kristin powinien zachowywaćsię przyzwoicie.- znów zaczął Jamie.- Zachowuję się aż nadto przyzwoicie! - burknąłCole.- Zostawić ją samą w noc poślubną.- To właśnie najprzyzwoitsza rzecz, jaką mogłemzrobić! - odparł Cole, wyrywając bratu z rąk butelkę.- Poza tym jesteś jeszcze za młody, żeby zabierać głosw tych sprawach.- A właśnie że za stary - odrzekł cicho Jamie.Przesłał bratu ponury uśmiech i panujące między nimi napięcie zaczęło opadać.- Mam dwadzieścia lat, Cole.W pewnych okolicznościach to bardzo, bardzo dużo.W tej wojnie giną chłopcy siedemnastoletni.- Quantrill ma u siebie wielu takich.Chłopców Jamesa, Youngera, tego rzeznika Billa Andersona.onjest w gruncie rzeczy jak duże dziecko.Dwukrotnie pociągnął z butelki.Czuł się jak pijany,kompletnie pijany.Teraz z kolei Malachi wyciągnął rękę po flaszkę.Wewłosach zabłysło mu światło ogniska.Popatrzył na Co-le'a spod uniesionych brwi.Naprawdę ci się wydaje, że Quantrill panuje nadswoją bandą? Naprawdę sądzisz, że to małżeństwo-Kristin przed zemstą Zeke'a?chroniCole zapatrzył się w rozciągające się przed nimirówniny Missouri i żuł w zębach zdzbło trawy.Wyplułłodyżkę, po czym spojrzał na obserwujących go z niepokojem braci.Gdyby nie był tak spięty i zdenerwowany, wybuchnąłby śmiechem.Obaj najwidoczniej dzie-lili z nim niepokój o losy Kristin.W panującej na ran-czu McCahy'ow atmosferze było coś, co musiało każ-dego mężczyznę ująć za serce.Zdawał sobie sprawętego, że przestały go obchodzić losy wielkiej wojnyPołudnia z Północą, że obchodzi go wyłącznie to miej-zsce, że obchodzi go wyłącznie Kristin.Zbyt wiele brutalności, był już od niej po prostu otę-piały.- Wiem, że Quantrill wyniesie się na zimę na połud-nie.Nie lubi chłodów.Dokona jeszcze najwyżej jedne-go wypadu.To wiem na pewno.Pociągnie na południe,może do Arkansas, może do Teksasu.Do tego czasu zo-stanę tutaj, ale pózniej muszę ruszać do Richmond.Jeślizłapię jakiś transport kolejowy, może nawet się niespóznię.- Jeśli tylko Jefferson Davies wchodzi -.jeszczew skład gabinetu - ponuro mruknął Jamie.Cole popatrzył ostro na brata.- Dlaczego to mówisz? Czy wiesz o czymś, o czymja nie wiem?- Tak tylko mówię.Słyszałem jedynie, że bitwao Sharpsburg pochłonęła straszliwą ilość ofiar.Na poluwalki pozostały stosy trupów.- A ty tutaj bardzo na siebie uważaj - ostrzegł brataMalachi.- W okolicy bez przerwy włóczą się patrolewojsk federalnych.182- I co z tego? Dobrze o tym wiem.- Niewiele brakowało, a ta mała wiedzma wydałaby mnie dzisiaj w łapy Jankesów.- Wiedzma? - zainteresował się Cole.-Shannon - wyjaśnił uprzejmie Jamie.Malachichrząknął.- Zazdroszczę ci żony, Cole, ale jeśli idzie o jej rodzinkę, to dziękuję bardzo, pokorny sługa.- I wcale mu nie chodzi o jej brata Jankesa - roześmiał się Jamie.- Zwietnie się składa, że Malachi niebawem wyjedzie.Shannon nie przepada za nim.Wyszczerzył zęby, wyciągnął się wygodnie na ziemii z głową wspartą o siodło zaczął obserwować gwiaz-dy.- Cole - odezwał się nieoczekiwanie.- Strasznie miprzykro z powodu tego, co ci się przydarzyło.Napra-wdę.Zapadła długa cisza, mącona jedynie trzaskiem po-lan w ognisku.Malachi głęboko, równo oddychał, na-pawając się ciszą i spokojem.- Ale na twoim miejscu - ciągnął Jamie - nie spę-dzałbym w tej chwili czasu w towarzystwie własnychbraci.Tam czeka na ciebie kobieta.Kobieta o przepysz-nych jasnych włosach i oczach jak szafiry.Jak ona cho-dzi, jak kołyszą się jej biodra i wszystko inne.Bożedrogi, mogę to sobie tylko wyobrazić.- Ależ z ciebie kawał łotra! - ryknął nieoczekiwanieCole, zrywając się na równe nogi.Cisnął pustą już prawie butelkę w ogień.Trunek zapłonął jasnym płomieniem.Jamie, którego zaskoczyłstraszny wyraz twarzy brata, również poderwał sięz ziemi.Malachi w jednej chwili był przy nich.W głębiserca nie wierzył, by Cole uderzył Jamie'ego, ale onrównież pierwszy raz w życiu widział Cole'a w takimstanie.Inna rzecz, że Jamie też nigdy dotąd nie postawił się tak najstarszemu bratu.- Cole.Malachi łagodnym ruchem wyciągnął rękę i długąchwilę stali bez ruchu w pomarańczowym blasku ognia.- Odczep się! - powiedział Jamie do Malachiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]