[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Beczki.Laron zaczął gorączkowomacać wokół, mając mimo wszystko nadzieję, że bogowie lunaświatów uśmiechną siędo niego.Znalazł! Beczka z wybitym dnem.Wpełzł do środka i dzwignął ją do pionu.Zbliżyły się kroki.- No jak tam, boli cię? Zaraz mogę zakończyć twoje cierpienia.Aowca pomagał sobie w poszukiwaniach rękami.Uderzył w beczkę Larona,podszedł do innej, a potem zaczął grzebać w rozbitych kawałkach.- Wyłaz, bo będzie gorzej! - Tym razem w jego głosie pobrzmiewała nutaniepewności.Laron ledwie oddychał.Ile czasu upłynie, zanim prześladowca się znudzi?Godzina? Dwie? Cała noc? Ma przecież złoto, ale.Nagle rozległo się głuche stukanie.Napastnik znalazł niskie drzwi.Gdzie sąbeczki, tam na pewno musi być piwnica, a gdzie jest piwnica, muszą być do niej drzwi.- Jak tam wlazł? - mamrotał łowca.- Założę się, że jakiś niedbały gnojekzostawił je otwarte.- Zaczął kopać w drzwi.- Otwieraj, mówię! Otwieraj! To ostatnieostrzeżenie!Po ciemnym zaułku poniosło się echo wściekłego gradu kopniaków iprzekleństw, lecz zaraz rozległy się głosy innych ludzi i zabrzmiały uderzenia w gong.Tupot nóg zmieszał się z krzykami, rozbłysły pochodnie, a potem zapadła cisza.Laronzepchnął z siebie beczkę i przepełzł całą długość zaułka na czworakach, dopiero naszerokiej ulicy dzwignął się na nogi.Przeszedł chwiejnie kilka kroków, opierając się omury.Wrócili biegiem właściciele piwnicy z wysoko uniesionymi pochodniami.- Wsparcia dla kulawego, w imię bogów - zaskrzeczał Laron, mając nadzieję, żewygląda choć odrobinę tak zle, jak się czuł.- Wsparcia dla kulawego, w imię bogów.Nie zwrócili na niego uwagi.Wkładając całą wolę w stawianie jednej nogi przeddrugą, dotarł do końca ulicy.Szemrała tam i pluskała jedyna publiczna fontanna nacałym obrzeżu Oceanu Aagodnego i Laron zanurzył w niej głowę, a potem chciwienapił się wody i opłukał się nieco z krwi.Jeszcze raz zmusił nogi do pracy i odkuśtykałw cienie z nadzieją, że nikt już go nie śledzi.W jakiś czas po północy w końcu znalazł Akademię Zaklęć Stosowanych.Wświetle wschodzącego Mirala zobaczył drzwi zrobione z drewna odzyskanego z jakiejśbarki, osadzone w starym murze z kruszejących cegieł między sklepem zielarza aprzybytkiem oferującym usługi pani Loricy.Wypalone na drzwiach niepewnietrzymanym pogrzebaczem widniały słowa Akademia oraz Yvendel , lecz charaktertej akademii nie został określony jaśniej niż usługi pani Loricy.Nie było żadnej klamki, skobla ani kołatki.Laron zastukał.%7ładnej reakcji.Zastukał ponownie.Nadal żadnej reakcji.Walił bez przerwy w drzwi przez całąminutę.Z wewnątrz nie dobiegło nawet przekleństwo.Laron usiadł plecami do drzwi iprzemyślał zarówno dostępne możliwości, jak i fakty.Powoli i sztywno wstał,podszedł do sklepu zielarza i kilkanaście razy uderzył w jego drzwi.- Wynocha stąd, draniu! - rozległo się z sąsiedniego budynku.Laron cofnął się i tryumfalnie uniósł zaciśniętą pięść.Dzwięki zanikały przydrzwiach akademii.Zaklęcie zagłuszające.Przeszedł się ulicą, zbierając kawałkidrewna i drzazgi, a potem ułożył je przed akademią.Wyjął z pudełeczka hubkę ikrzesiwo, skrzesał parę iskier na garść słomy.Stosik szybko się zajął.Laron usiadłdość daleko od niego.W pewnej chwili powietrze przeciął pisk - to samostrażnikzagłuszający wszelkie stukanie do drzwi zaczął przegrywać walkę z płomieniamiatakującymi drewno i rozpadł się.Po kolejnych paru chwilach zgrzytnęła odsuwanabelka i drzwi się otworzyły.Jakaś bezkształtna postać zawołała o wodę i znówzniknęła w mroku za drzwiami.Laron wszedł do środka, uważając na płomienie.Nadbiegły trzy postacie z wiadrami wody i ugasiły ogień.Następnie wymiotłyzwęglone i mokre kawałki drewna dalej na ulicę, wróciły do drzwi i zamknęły je zasobą.Kiedy ustanawiały nowego samostrażnika, podszedł do nich ktoś z glinianąlampą.Była to kobieta w jedwabnym kaftanie i z rozczesanymi włosami.- Jakiś idiota rozpalił pod drzwiami ogień, rektorko - wyjaśnił jeden zestrażaków.- Zniszczył samostrażnika - dodał inny.- Ale ogień został ugaszony i ustanowiliśmy nowego samostrażnika - zakończyłtrzeci.- Wszystko to moje dzieło, rektorko Yvendel - oznajmił Laron, wychodząc zcienia w kącie.Trzej studenci gorączkowo wypowiedzieli w swoje dłonie zaklęcia splątanegoognia i trzymali je w gotowości do rzucenia.Yvendel stała bez ruchu.- Najwyrazniej nie jesteś złodziejem, bo już znajdowałbyś się w głębi korytarza,schwytany przez następnego samostrażnika - powiedziała.- Kim jesteś?- Nazywam się Laron Alisialar i znajduję się pod opieką pani Wensomer.Zauważył, że na dzwięk tego imienia Yvendel drgnęła.- Masz zwój polecający?- Skieruj mnie jutro rano do jej rezydencji, a ci go przyniosę.- Nie możemy zaczekać do rana?Laron wyciągnął poranioną, posiniaczoną, brudną rękę.Studenci cofnęli się,wciąż trzymając w pogotowiu ogniste kule.Yvendel podała intruzowi lampę, a onuniósł ją do twarzy.Miał zapuchnięte oko, rozciętą wargę oraz sińce na policzkach iszczęce.- Zostałem napadnięty.Złodziej sądził, że pobił mnie do nieprzytomności, boopróżnił moją sakiewkę i odszedł.Przywlokłem się tutaj, ponieważ wiem, gdzie mogęznalezć panią Yvendel, a nie wiem, pani, gdzie jest pani Wensomer.Yvendel odebrała mu lampę.- Mogę ci dać schronienie do rana, ale nie możesz się zapisać, nie mając złota.- Powiedziałem, że została opróżniona moja sakiewka - wyjaśnił Laron.-Wymieniłem jedną złotą monetę na srebro i napełniłem nim sakiewkę.Resztę złotamam w butach.- Rozumiem - powiedziała Yvendel.- Nasze testy na zaradność i spryt nie będąw twoim wypadku konieczne, Laronie Alisialarze.Jarrisie, umyj nowego studenta,ochroń jego złoto zaklęciem i daj mu łóżko w dormitorium.Zniadanie jest pół godzinypo brzasku, Laronie, a po śniadaniu zostaniesz skierowany do rezydencji paniWensomer.Kiedy wrócisz z jej rekomendacją, przyjdz do mojej komnaty, omówimytwoje mocne i słabe strony oraz tok studiów.A wy wracajcie do łóżek.Laron zjadł śniadanie ze studentami.Akademia okazała się koedukacyjna, cobyło bardzo niezwykłe, jeśli nie wyjątkowe w znanym świecie.Dziewczęta imłodzieńcy mieli jednak oddzielne dormitoria.Na Larona właściwie nikt nie zwracałuwagi.Był dość niski i wyglądał na nieco zbyt młodego, by interesowały się nimdziewczęta.Poza tym wielu studentów przebywało w akademii tylko kilka dni, naegzaminach wstępnych, a potem wracali do domu i nikt ich już więcej nie widział.Pani Yvendel oprócz wysokich opłat miała też wysokie wymagania.Laron uświadomił sobie, że na jego stół padł cień.Podniósł wzrok i zobaczyłstojących nad sobą trzech Acreman i jednego Yindicanina.- Kto on? - zapytał najroślejszy, najbardziej gburowaty Acremanin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]