[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale triady? No cóż, triady były jak szczury w spichlerzu.Pożerały,psuły, zatruwały.Theo otarł czoło wielką czerwoną chustką i włożyłpalec za kołnierzyk, żeby rozluznić nieco jego ucisk na gardle.- Nie przyszedłem tu z własnej woli - wyjaśnił.- Mason chce oczymś pomówić.- Ten człowiek jest zbyt żarłoczny.Pakuje palce w zbyt wiele tortównaraz.Theo roześmiał się niewesoło.RLT - To podły drań, a rzuca się na wszystko, na co może.I zastrzeli każ-dego, kto mu wejdzie w drogę.- Więc nie wchodz mu w drogę.- Obawiam się, że na to już za pózno.- Dlaczego? Czym go zdenerwowałeś?- Sam sobie odpowiedz.Nie podoba mu się, że córka uczy się historiiChin, że zarządziłem obowiązkowe wychowanie fizyczne nie tylko dlachłopców, ale i dla dziewcząt, że zabroniłem strzelania do celu w so-botnie poranki.Z tego ostatniego powodu omal mnie nie udusił tłumwkurzonych ojców.Parker roześmiał się głośno i wesoło.Był to duży mężczyzna o sze-rokiej piersi.Na ogół zachowywał się serdecznie, ale dziś wydawał sięczymś speszony.Poszukał w kieszeniach fajki, a potem zapalił ją nie-spiesznie.Pokręcił głową z przyganą.- Specjalnie go prowokujesz.Theo spojrzał na niego zaskoczony.Alfred mówił serio.Może i byłżółtodziobem, jeśli chodzi o załatwianie spraw w Oriencie, ale miał in-stynkt, który pozwalał mu bez trudu rozszyfrowywać blefy i podstępy.Dlatego właśnie był dobrym dziennikarzem i dlatego Theo go polubił.Tak, czasami zachowywał się jak pompatyczny dupek, szczególnie wtowarzystwie płci pięknej, ale poza tym był to porządny facet, dośćrozsądny, by włożyć wykrochmaloną płócienną marynarkę i miękkikołnierzyk zamiast pełnego stroju wieczorowego.Jednak jego komen-tarz zaniepokoił Theo.Obawiał się, że może to być prawda.- Alfredzie, ja tylko chcę otworzyć umysły tych dzieci.- Zabraniając im robić rzeczy, które lubią, jak strzelanie do celu, da-leko się nie posuniesz w tej kwestii.Powiedziałbym nawet, że osiąg-niesz wręcz odwrotny skutek.- Słuchaj, nie tak dawno mieliśmy w Europie okropną wojnę.I nie-mal dwadzieścia lat wojny domowej tutaj, w Chinach, plus wojnyopiumowe i powstanie bokserów.Popatrz też na to, co się teraz dziejew Indiach.Kiedy się wreszcie nauczymy, że potrząsanie szabelką to niejest żadne wyjście?RLT - Spokojnie, Theo.Przynieśliśmy tym poganom cywilizację i mo-ralność.I zbawienie dla ich dusz.Nasza marynarka i armia to koniecz-ność.%7łeby otworzyć drzwi.- Nie, mylisz się.Przemoc nie jest rozwiązaniem.Naszą jedyną na-dzieją na przyszłość jest nauczenie dzieci, że inny odcień skóry czy ob-cy język nie czynią z drugiego człowieka naszego wroga.- Położył rę-kę na ramieniu przyjaciela.- Ten kraj rozpaczliwie potrzebuje naszejpomocy.Ale nie naszej armii.- Czyli nie tylko jesteś miłośnikiem żółtków, ale i cholernym ob-dżektorem, co Willoughby? - To był Mason.Theo nie odwrócił się.Pierś przepełniła mu fala gniewu.W długim,wiszącym nad barem lustrze widział Christophera Masona, który stał zanim z wysuniętym do przodu podbródkiem, jakby prosząc, żeby ktośgo w niego walnął.- Panie Mason, cieszę się, że mam okazję z panem porozmawiać -wtrącił się gładko Alfred.- Już dawno chciałem zamienić kilka słów.Czytelnicy  Daily Herald" z chęcią poznają poglądy urzędnika odpo-wiadającego za edukację w Junchow.Piszę artykuł o perspektywach,jakie mają w Chinach młodzi ludzie.Możemy się umówić na wywiad?Słowa Alfreda na moment wytrąciły Masona z równowagi, ale już zachwilę pozwolił sobie na uśmiech.- Jasne, Parker.Niech pan do mnie zadzwoni do biura w ponie-działek rano.- Z przyjemnością.Mason zakołysał się na obcasach.- Czas, jak sądzę, na naszą pogawędkę, Willoughby - powiedziałostro.*- Aacina.- Słucham?- Dlaczego uczysz moją córkę łaciny?- %7łeby poszerzyć jej wiedzę o języku.RLT - I każesz jej mieszać jakieś niebezpieczne chemikalia.- Panie Mason, wszystkie dzieci uczą się w szkole łaciny i nauk ści-słych, zarówno chłopcy, jak i dziewczęta.Wiedział pan o tym, kiedyzapisywał pan Polly do mojej akademii trzy lata temu.- Aacińska poezja - parsknął Mason, ignorując uwagę Theo.- Kro-jenie żab i wyrywanie nóg żukom.Chińska historia pełna konkubin iścinania głów.Gimnastyka, na której dziewczęta muszą skakać przezkonia i prawie zupełnie rozebrane robić gwiazdy, a chłopakom na tenwidok wyłażą oczy z orbit.To nie są rzeczy odpowiednie dla młodejkobiety.Co to to nie.- Konie nie są prawdziwe.To przyrząd gimnastyczny.- Nie żartuj sobie ze mnie, młody człowieku.- Nie żartuję sobie.Chciałem tylko zwrócić pana uwagę na fakt, żedziewczęta ćwiczą w sali gimnastycznej, a chłopcy mają lekcje osobno,więc nie mogą ich podglądać.Zresztą są podczas ćwiczeń przyzwoicieubrane w chitony.Nikt ich nie ogląda poza panną Pettifer.- Mówię ci, że to nie jest dla nich odpowiednie.Pani Mason i mniewcale się to nie podoba.Theo powstrzyma! się od uwagi, że skoro pani Mason codziennieprzyjeżdża po Polly na tandemie, najwyrazniej jest zwolenniczką ćwi-czeń fizycznych kobiet.Popatrzy! w bursztynową głębię swej szkla-neczki z whisky i spróbował się domyślić, o co Masonowi tak napraw-dę chodzi.Siedzieli tylko we dwóch w rogu długiej werandy.Na dru-gim końcu, wśród palm, rozprawiała mała grupka kobiet, a ich głosydobiegały do nich w postaci cichego szeptu, nie zakłócając prywatno-ści.- Zawsze może pan zapisać Polly do innej szkoły, panie Mason - za-proponował spokojnie.- Być może szkoła świętego Franciszka okażesię odpowiedniejsza.Mason utkwił w nim pełne niechęci okrągłe oczy.Coś, co kryło się wich ciemnej szarości, zaniepokoiło Theo dużo bardziej niż ta niechęć.- Nie o to mi chodzi, Willoughby.- A zatem o co? - Zaczął unosić szklankę do ust.RLT - Zastanawiam się, czy was nie zamknąć.Theo zamarł.Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy.Z wysiłkiem od-stawił szklankę na stół.Zamrugał, wpatrując się w murawę do gry wkrokieta, która w świetle wieczoru miała kolor lawendy, i w srebrną ta-flę jeziora, szarą i nieruchomą jak ogon smoka.Bardzo chciał się napić,ale nie śmiał podnieść szklanki.Mason pochylał się do przodu, mierzącgo twardym, przenikliwym wzrokiem.Theo z trudem opanował się,powoli opadł na oparcie fotela, skrzyżował nogi i odwzajemnił spoj-rzenie.- Czy mam rozumieć, że zamierza pan cofnąć licencję AkademiiWilloughby'ego? - spytał zimno.- Istnieje taka możliwość.- Przewiduję, że jeśli zrobi pan coś tak absurdalnego, pańskie biurkozasypią listy z protestami rodziców.To najlepsza szkoła w Junchow ipan o tym doskonale wie.Nowoczesne kształcenie kobiet nie jest po-wodem, żeby.- Nie chodzi tylko o to.Theo zmarszczył brwi.- A o co jeszcze?- O pieniądze.I w tej chwili Theo zrozumiał, że przegrał.*- Popatrz tylko na tamtą.Prawdziwa brzoskwinka, no nie? Mogłabyzawrócić w głowie każdemu mężczyznie.Te słowa dobiegły Theo od strony hałaśliwej grupy umundurowa-nych oficerów, którzy wyszli właśnie z pokoju bilardowego.Szedł po marmurowej posadzce sali recepcyjnej w kierunku palarni.Chciał zostać sam.Z daleka od tego szalonego cyrku.Chciał pomyśleć.Zdecydować, co do diabla powinien teraz zrobić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl