[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cholera, tylko nie to.- Co?- Nie mam perfum.- Bez nich też jest dobrze.- Powinnam zwracać się do niego po imieniu czy  panie Williams".- Shelby, uspokój się.- Ty też powinieneś być zdenerwowany.- Dlaczego?- Bo spotykasz się z ojcem, dlatego.RL Patrzyliśmy, jak samolot podchodzi do lądowania, poruszając się wolno, jakby wszyst-kim chciał zrobić na złość.Nashville wreszcie dotarło do Los Angeles.Wziąłem Shelby za rękę i przeciskając się przez tłum, znalezliśmy dogodniejszą pozycjęw pobliżu bramki, skąd mogliśmy obserwować nowo przybyłych pasażerów wchodzących dotunelu.Szli w pośpiechu całą gromadą, śmiejąc się i ziewając.Czekaliśmy.Czekaliśmy do momentu, aż nikt już nie szedł w naszą stronę.Oczy Shelby zasnuły się mgłą.Bukiet w jej ręce opadł bezwładnie.Potem samolot opuściła załoga, ustępując miejsca zmiennikom, którzy weszli na pokład.Maszyna wzniosła się do nieba i znikła w chmurach.Spojrzałem na karteczkę z informacjami o locie.Sprawdziłem numer bramki i godzinę.Dwa razy sprawdziłem numer rejsu.Podszedłem do automatu telefonicznego i wybrałem numer domowy ojca.Okazało się,że został zmieniony.Na numer zastrzeżony.Został zmieniony.- Wszystko dobrze? - Shelby głaskała mnie po plecach.Zacząłem wprowadzać numer do jednego ze sklepów, do tego największego, ale zanimnacisnąłem ostatnią cyfrę, rozmyśliłem się.Rozprostowałem dłoń, z której wyśliznęła się słu-chawka.To samo stało się ze świstkiem, na którym miałem informacje o przylocie.Shelby przycisnęła kwiaty do piersi, wydała z siebie chrapliwe westchnienie i spojrzałana mnie tak, jakby chciała odczytać moje uczucia.Jej oczy pytały mnie, czy wszystko ze mnąw porządku.Pocałowałem ją, potrzymałem przez chwilę w ramionach, a potem wziąłem za rę-kę i poszliśmy.Oddaliliśmy się bez słowa, bez ani jednej łzy.Za nami skrzeczał telefon, informując mnie, że połączenie zostało przerwane.RL 46.SHELBYKiedy wyjechaliśmy z lotniska, poprosiłam Tyrela, żeby skręcił w stronę Great WesternForum i zawiózł mnie na cmentarz Inglewood.Nie byłam tam od paru lat.Staliśmy przez chwi-lę nad grobem mojej mamy i wymieniliśmy parę wspomnień.Potem Tyrel odszedł na bok iuśmiechnął się do jakiejś pięknej kobiety, a ja zmówiłam krótką modlitwę.Była nieskładna, alepłynęła prosto z serca.Róże, które Tyrel kupił dla swojego ojca, zostawiliśmy na grobie mamy.Kiedy dotarliśmy wreszcie na Don Diego, ślepa uliczka zatłoczona była niczym giełdasamochodowa.Było tam wszystko, od pinto do rolls-royce'a i z trudem znalezliśmy w tej cia-snocie miejsce do parkowania.Wczesnym rankiem przyszło wielu sąsiadów, by pomóc przydekorowaniu domu, który przypominał teraz bramę afrykańskiej wioski.Dlatego też przezwiększość dnia Debra miała mnóstwo gości.Wkrótce po naszym powrocie pojawili się matka i ojczym Leonarda.Furgonetka, którąprzyjechali, była pełna krewnych.Matka zobaczyła, co się dzieje, i nabuzowana wyskoczyła zsamochodu, mówiąc, że liczyła na coś skromniejszego.Debra wyszła im naprzeciw.Była uprzejma, lecz stanowcza.- Wiem, że był waszym synem, to nie podlega dyskusji - powiedziała łagodnym tonem,który dawał do zrozumienia, że należy się z nią liczyć.- Ale był też moim mężem.Znaliśmy gotak samo, ale ja znałam go też w pewien wyjątkowy sposób.Uwierzcie mi, to jest to, czego bysobie życzył.Stałam obok Debry, potwierdzając cichymi westchnieniami każdą rzecz, którą powie-działa.Dołączył do nas Tyrel, który oznajmił, że muzyka powinna grać długo i głośno i że niebędziemy słuchać niczego poza ulubionymi kawałkami Leonarda, czyli hip-hopem, rapem, re-ggae i R&B.Korzystając z okazji, dorzuciłam swoje trzy grosze, mówiąc, że gdyby mieli po-czuć się przez to lepiej, możemy puścić kilka żwawszych pieśni gospel w wykonaniu YolandyAdams i Kirka Whaluma.Ale jeśli mają zamiar zostać do pózna, lepiej, żeby nie nastawiali sięna nic poza ostrym jazzem.RL Nawet po tym, jak powiedzieliśmy im to wszystko, nie pojęli, o co nam chodzi, i wciążwyrażali przekonanie, że Debra powinna obchodzić żałobę w  tradycyjnym stylu", cokolwiekdo cholery miałoby to oznaczać.Rozpuściliśmy wieści od pustyni aż po ocean i od gór po doliny i wszyscy uszanowaliżyczenie Debry, tylko rodzice Leonarda byli ubrani na czarno.Jego ojczym miał na sobie czar-ny poliestrowy garnitur, a twarz matki skrywała się za gęstą mroczną woalką.Zawsze musi znalezć się ktoś taki, kto musi się wyróżnić za wszelką cenę.Zachowanie matki Leonarda, sposób, w jaki potrząsała głową na wszystko, co pozytyw-ne, stroiła minę za miną, widząc ludzi w jaskrawych strojach, i załamywała ręce, sugerował, iżjest przekonana, że Debra postradała zmysły i chce posłać jej syna prosto do piekła.- Jestem w żałobie - powiedziała z naciskiem Debra, przykładając do brzucha prawądłoń.- Nie jest mi z tym łatwo, ale tak chciałby Leonard.To wszystko dla niego, nie dla nas.Nie chcę pogrzebać jego pamięci, chcę ją zachować przy życiu.Każdy z nas dzwiga swoje ży-cie.Dzisiaj chcę uczcić fakt, że Bóg nam je dał.Kocham was obydwoje i zrobię dla waswszystko i chcę, abyście tu byk, wraz z resztą moich przyjaciół i rodziną, ale jeśli wrócicie te-raz do samochodu i odjedziecie, nie poczuję się urażona.Zostali.* * *O czwartej po południu słońce uśmiechało się nad światem, a ogród za domem był pełenludzi z rodzin obu stron i z sąsiedztwa.Paru polityków skorzystało z okazji, żeby pozować dozdjęć.Przyjaciele.Dawne sympatie.Komicy.Aktorzy.Pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt osób.Kilkoro grało w domino.Inni w szachy.Nieopodal basenu rozsiedli się karciarze.Poważne są-siedzkie przyjęcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl