[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powtarzam to piąty raz, ale czy ja wiem, ktoś może źle pamiętać i sprawdzać w tekście, czy to ta sama.Jest naukowcem pracującym w PAN–ie i kotłuje się wśród szczurów i świnek morskich, za rodzaj zwierzątek zresztą nie gwarantuję, ale ludzie jej z myśli nie schodzą.Każdą chorą jednostkę łapie i wlecze na zabiegi lecznicze, a jak łatwo zgadnąć, służba zdrowia stanowi grono jej znajomych i przyjaciół.To ona podstępem wypchnęła mnie na Stępińską i zmusiła do poddania się zabiegowi.Przebieg to miało następujący:Przyszłam tam w poniedziałek rano, zostałam wprowadzona do komputera, co potrwało dosyć długo, i wróciłam do domu.Oczywiście musiałam przynieść ze sobą wyniki wszelkich analiz z rentgenem włącznie, zaświadczenie od kardiologa, że narkoza mi nie zaszkodzi, badania cytologiczne, EKG i jakieś inne szataństwa.Wszystko załatwiłam hurtem za pieniądze, kosztowało przeszło milion złotych i z takiej właśnie przyczyn nie jestem bogata.Ktoś inny poświęciłby czas i siły.ja wolałam zapłacić.Następnie we wtorek przybyłam na zabieg.Rozumiem, co się do mnie mówi, i ostateczną kretynką; bywam nie zawsze.Pożywienia i napoju do ust nie wzięłam i nie zapaliłam papierosa.Na stół przeznaczona byłam pierwsza, co brzmi zgoła upojnie.Ulgę sprawiała mi myśl, że to oni będą się męczyć, a nie ja.I rzeczywiście…Przecknęłam się i od razu poczułam w sobie jakąś okropną maszynerię.Kładli mnie właśnie w sali pooperacyjnej, wyjaśniając kojąco, że zostałam intubowana.Nastąpiła gwałtowna opuchlizna, jednego polipa usunęli, drugiego nie zdążyli, zaczęłam się dusić, musieli zatem w pośpiechu wbić we mnie rurę do oddychania.Było mi dokładnie wszystko jedno, chciało mi się wyłącznie spać, żadne rury mnie nie interesowały i własną sytuacją zajęłam się dopiero później.Nie na pokaz mody tam przyszłam, więc śmiertelne giezło, w jakie mnie przyodzieli, nie przeszkadzało mi w najmniejszym stopniu.Reszta owszem.Podłączona byłam do rozmaitych instrumentów, jakieś kroplówki, jakieś inne draństwa, igłę miałam wbitą w rękę na stałe, nie mogłam się ruszyć, o gadaniu nie było mowy.spróbowałam zatem porozumiewać się korespondencyjnie.Dawało to nawet pewne rezultaty.W owej rurze do oddychania zbiera się wilgoć, pochodząca, jak sądzę, z człowieka, i należy to od czasu do czasu odsysać.W trakcie odsysania oddychanie nie wchodzi w grę, człowiek się dusi, ale potem jest lepiej.Do wieczora odzyskałam większość zmysłów, na piśmie zażądałam tlenu, dali mi, dlaczego nie, zaprotestowałam przeciwko odżywczej kroplówce, wyjaśniając, że chętnie schudnę, czego nie uwzględnili, trochę czytałam książkę, a trochę spałam i było całkiem fajnie.Przyszła Iwona z Karoliną, Iwona popatrzyła na mnie ze śmiertelnym przerażeniem i wyrzuciła dziecko za drzwi, czego nie mogłam zrozumieć, bo czułam się doskonale, potem się okazało, że na oko wyglądałam okropnie.Powinny były zrobić mi podobiznę.Doczekałam wieczoru i dyżur objęła nocna pielęgniarka.Naprawdę była dobra.Naprawdę porządna, serdeczna i życzliwa, nie kładła się spać, chociaż obok mnie stało wolne łóżko, całą noc przesiedziała na krześle, w każdej chwili gotowa do akcji, czujna i uważna.Do tego jeszcze pełna współczucia.Miałam z nią ciężki krzyż pański.Najpierw poprosiłam na piśmie o kawałek ligniny, bo chciałam sobie wytrzeć kąciki ust.Nie wiem, czy potrzebnie, wydawało mi się, że tak.Przeczytała korespondencję i zaczęła przygotowywać maszynerię do odsysania.Machnęłam ręką na ligninę, chwyciłam w pośpiechu papier i długopis i napisałam:NIECH PANI POCZEKA, AŻ JA NABIORĘ ODDECHU, I WTEDY TO WETKNIE!Wzięła papier i zaczęła czytać.Nie szło jej, no dobrze, zgódźmy się, że pisałam kulfonami.Przysunęła do oczu.Nie pomogło.Podeszła do lampy, podsunęła lekturę pod światło.Przedtem widziałam, że do czytania wkłada okulary, nie mogłam jej teraz zaproponować, żeby się nimi posłużyła, a sama jakoś na to nie wpadła.Przyglądałam się jej raczej beznadziejnie.Odpracowała korespondencję, przystąpiła do odsysania i oczywiście starannie wyczekała momentu, kiedy akurat wypuściłam oddech.Co przeżyjemy, to nasze…Odnosiła się do mnie jak człowiek do człowiek opiekuńczo i naprawdę troskliwie.— Niech pani śpi — poradziła dobrotliwie.Najlepiej te najgorsze chwile przespać.Niech spróbuje spać.Nie było co próbować, spać mi się chciało i ziemsko i nie miałam żadnych zastrzeżeń przeciwko radzie.Z łatwością zaczynałam zasypiać, ona jednak,^ że coś robiła.Najpierw zrzuciła na podłogę jaki przedmioty, na słuch sądząc drewniane i bardzo grzechoczące.Potem trzaskała drzwiczkami szafki.Potem zaś walnęła w coś, co zabrzmiało jak srebrny dzwon i pozostawiło po sobie długi, ciągnący się, przenikliwy dźwięk.I cały czas tłumaczyła mi, że powinnam spać.Przy tym dzwonie zachciało mi się śmiać tak okropnie, że o mało nie umarłam.Niech ktoś spróbuje śmiać się z tubą w tchawicy.Pielęgniarkę wspominam z czułością i bezwzględnie uważam ją za przykład pozytywny, bo dzwon dzwonem, ale nie tylko przez całą noc pilnowała pacjenta, do tego jeszcze prezentowała ludzki do niego stosunek.Serce miała.Nazajutrz ową tubę mi wyjęto.Pokaz, jaki urządziłam na stole operacyjnym, przekroczył podobno wszystkie doświadczenia szpitalne od początku istnienia medycyny.Miałam swoje powody, a nikt mnie nie chciał zrozumieć.Otóż ubzdrzyłam sobie, że umrę.Z podsłuchanej rozmowy pielęgniarek dowiedziałam się, że już raz to prawie nastąpiło, o mało nie umarłam przy operacji przez tę opuchliznę, odratowali mnie w pocie czoła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]