[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Park i otaczające Sans Desespoir rezerwaty pełne były bogactw jesieni.Liście okrywałyziemię, szeleszcząc pod końskimi kopytami, gdy Gervaise prowadził swoich gości w pogoni zajelonkiem- tak naprawdę, to mało komu zależało na doprowadzeniu pościgu do końcaMadelaine wysforowała się o trzy skoki przed resztę towarzystwa.Kostium do konnej jazdyłopotał wokół niej burgundzkim aksamitem, a oczy lśniły radością.Dosiadała wielkiego, kościstegoangielskiego rumaka przyuczonego specjalnie do polowań, który niezmordowanie pożerałprzestrzeń wciąż z tą samą szybkością.Ustawiła go w długim galopie na następną przeszkodę,czując lekkość w sercu.Uwolniła się od dokuczliwej samotności, którą czuła odkąd trzy dni temuopuściła Paryż.Wmawiała sobie, że to miasta jej brakuje, a nie Saint-Germaina.Pozostali wzięli przeszkodę za nią, wszyscy, oprócz kuzyna Gervaise kawalera Sommenault,którego koń znarowił się i posłał jezdzca ponad łbem prosto w stos bukowych liści, gdzie kawalerwylądował bez tchu, lecz cały- Oho! - krzyknął de la Sept-Nuit, gdy zrównał swego hanowerskiego gniadosza zwierzchowcem Madelaine.- Przyćmiewasz nas pani.Jaki styl! Jaka odwaga!Jego dłonie pewniej chwyciły cugle.- Bardzo proszę, kawalerze, nie zabieraj mi miejsca.Zcieżka jest bardzo wąska.- Zajeżdżam ci drogę? To ja przyłapałem cię, pani, na tym przed chwilą - pokazał jejuśmiech na tyle wolny od złośliwości, na ile leżało to w jego możliwościach.- Jesteśpierwszorzędną amazonką, pani.- Te komplementy powinien pan prawić memu ojcu, to on mnie uczył - nie lubiła de la Sept-Nuit i z przykrością znosiła jego towarzystwo.Chciała się od mego uwolnić, lecz wiedziała, że o ilenie zleci on z konia przy którymś skoku, to nie da się od niego uciec.De la Sept-Nuit uśmiechnął się szerzej.- Nie trzeba być tak skromną, mademoiselle.Jest pani jak najbardziej godna pochwały.-Wstrzymał nieco konia, widząc, że drzewa rosną coraz gęściej i pozwolił jej wysforować sięnaprzód.Madelaine zgrzytała zębami.Przez te trzy dni, gdyś cierpieć musiała towarzystwo de laSept-Nuit, doszła do wniosku, że nie chce mieć nic wspólnego z jego staranną uprzejmością izachłanną twarzą.Sama myśl o schlebiającej poniekąd ofercie małżeństwa, którą przekazał jejciotce przyprawiała ją o dreszcze.Obok nich przegalopował Gervaise; jego wielki kasztanowy ogier niemal otarł się o nich^rzucając łbem w reakcji na ryzykowne tempo, które narzucił mu jezdziec.Hrabia d'Argenlac byłdość lekkomyślny i tylko wielkie doświadczenie ratowało go przed zabiciem się.Wrzeszczał cośbez związku do de la Sept-Nuit machał energicznie rękami, w końcu zniknął gdzieś przed nimi.Daleko, poza drzewami, jelonek przeskoczył przez płot i sforsowawszy strumień, ruszył wdobra diuka de Ruisseau-Royal, mając szansę ujść pogoni w rozciągającej się na północy gęstejpuszczy.- Da nam lekcję - roześmiał się de la Sept-Nuit, podnosząc głos.- Czy pani wierzchowiec daradę tej przeszkodzie? Niech pani uważa, bo inaczej zle się to dla pani skończy.- Mam nadzieję, że sobie poradzi - powiedziała Madelaine przez zaciśnięte zęby.Byłazadowolona, że nie upierała się przy swej hiszpańskiej klaczy, która po takim biegu byłaby już zbytzmęczona, by brać kolejne przeszkody.Byli już poza linią drzew i przez szeroką łąkę zmierzali w kierunku płotu wyznaczającegogranice dóbr Gervaise.Sam właściciel opuścił już swój majątek i właśnie ostrożnie przeprawiał sięprzez strumień po drugiej stronie, kierując konia pewnie ku brzegowi.Madelaine poczuła jak jej wierzchowiec nabiera szybkości i zacieśniła uchwyt nogi na łękudamskiego siodła.Koń odbił się, a Madelaine oparła o kark zwierzęcia.W najwyższym punkcielotu przegięła się do tyłu, muskając niemal głową zad konia.Zaraz, gdy tylko wierzchowiec dotknąłkopytami gruntu, wyprostowała się, skróciła cugle i pogoniła ku strumieniowi.Hanowerczyk de la Sept-Nuit był tuż za nią, a młodzieniec krzyczał coś do Madelaine,wyrażając zapewne swój entuzjazm.Jego koń w tej chwili niemal potknął się i de la Sept-Nuitmusiał ratować wierzchowca przed opadnięciem na kolana.Gervaise zniknął już zupełnie z pola widzenia, przepadając gdzieś w lesie, a resztapolujących wraz z nim.Wiał rześki wiatr, szeleszcząc liśćmi i przeganiając po niebie ciężkiechmury.Madelaine rozejrzała się wokoło.Zakiełkował w niej lęk, iż może zostać ujrzana sam nasam z de la Sept-Nuit.Jej koń był już w strumieniu, a ona pewnie wyznaczała mu kurs do drugiegobrzegu.Chciała pogonić wierzchowca w głąb puszczy, by zwiększyć odległość między sobą a tymmłodym szlachcicem, który był wciąż o mniej niż dwie długości ramienia obok niej.Od ogrodzeniadobiegł ją ciężki łomot: jeszcze dwóch jezdzców dołączyło do kompanii.Madelaine poczuła, jakstrach ściska jej gardło.Pokonawszy strumień skierowała się wreszcie ku puszczy, wiedząc, że Donatien de la Sept-Nuit bawi się teraz pościgiem, igrając z nią.Przez chwilę rozważała, czy nie rzucić mu wyzwania inie zażądać, by otwarcie wyjawił swoje zamiary, lecz porzuciła pomysł równie szybko, jak na niegowpadła.Nie pragnęła narażać się aż tak bardzo, gdyż byłoby rzeczą prostą dla de la Sept-Nuitskompromitować ją, a potem, nie miałaby już wyboru.Musiałaby wyjść za niego.Drzewa były już całkiem blisko.Wraziła ostrogę w bok konia i z satysfakcją zauważyła, żeoddala się od hanowerczyka.W lesie szansę wzrosną, pomyślała.Schyliła głowę w przewidywaniulicznych wielkich konarów, które czyhają niemożliwe do dostrzeżenia w gasnącym świetle dnia.Pod drzewami było zimno.Musiała zwolnić do cwału, grunt był nierówny, a szybkie tempozbytnio męczyło wierzchowca.Zacisnęła dłonie na cuglach.Wiedziała, ze Gervaise jest gdzieś przed nią i miała nadzieję, ze mąż jej ciotKi nie odmówiewentualnej pomocy.Pospieszne spojrzenie przez ramię upewniło ją, że wystarczająco wysforowała się przed dela Sept-Nuit.Słyszała ciężki tętent jego konia, lecz dość daleko, by zakiełkowała w niej nadzieja, iżleśna ścieżka da jej szansę uniknięcia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]