[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odzież była w strzępach, zasobów żadnych nic mają,dzieci muszą się gdzieś ustalić.Najbliższym krewniakom służy za-równo prawo, jak i obowiązek opieki nad nimi.O siebie się nie trosz-czył, żal mu było jedynie rozstawać się z nimi, a nic był pewny, czyuda mu się przy nich zaczepić.Nie umiał jednak długo się martwić, a przejścia w czasie najazduwzmogły w nim jeszcze zaufanie do własnej zaradności.Toteż gdyw pogodny przedwieczerz ujrzeli obszerne zabudowania dworcaw Dębnie, w różowiejącej od zachodzącego słońca kwietnej bieli ota-51czającego je sadu, po widoku tylu zgliszcz i opalonych kikutów drzewspokój i bezpieczeństwo, tchnące od tego ocalałego od powszechnejzagłady zakątka, udzieliły się chłopcu.Może też podnieść chciał naduchu Sławkę, bo powiedział:- Oto jesteśmy na miejscu.Nieobyczaj u nas nawet obcemu odmó-wić gościny.Wiem ci coś o tym, bom gościnnym chlebem wyżył zaBóg zapłać czy byle jaką przysługę: czy bydło przygnać z pastwiska,czy sieci pomóc rozciągać, czy częda popilnować.Nie wiesz, są tu lijakowe?- Ponoć są, jeno chyba starsze od nas.Ociec i stryk rzadko o tymprawili.- Tedy ich pilnować nie trzeba, ale nic to.Para rąk zawżdy sięprzygodzi.- Nie wiem, zali ci się uda - westchnęła Sławka.- I nam nie będątu radzi.- Kto by tobie nie był rad? - odparł Główka, spłonił się i dodał szybko:- Pietrkowi takoż.Może ta i waszym mieniem nie tak włodarzyćbędą, jak trzeba, ale to nic.Dojdzie Pietrek do lat, z liczby1 upomnisię.Bystry jest, to się przy obrachunku omamić nie zwoli.Ale co da-leko naprzód myśleć, ninie skończy się wasze biedowanie.- Byś jeno ty z nami pozostał.- Juści rad bym.Ostanę lub nie, was nie poniecham.Niech się jenogdzieś ustalę, wraz dowiem się, jak się wam wiedzie.Ale co się bę-dziem głowić, wraz obaczym, co będzie.Dochodzili już do położonego na niewielkim wzniesieniu obejściaz sadem, otoczonego rowem zarośniętym chwastami i nieprzebytymcierniowym żywopłotem, z którego sterczały jeszcze tu i ówdziespróchniałe resztki dawnego częstokołu.W głębi, za obszernym po-dwórzem, obudowanym z obu stron gospodarczymi budynkami, wid-niał w cieniu starych lip przysadzisty, rozległy dworzec z poczer-niałych ze starości bali.Furta wiodąca na obejście była zamknięta, natomiast jedno skrzydłopotężnej bramy z nadbudówką, widocznej pozostałości dawnych ob-warowań, uchylone, i Jasiek pierwszy chciał wejść, cofnął się jednak,gdy usłyszał grozny pomruk nad sobą.Z kołowrotu nad bramą po słu-pie złaził chowany niedzwiedz.Trzeba było czekać na kogośz domowników, ale widocznie dostrzeżono już przybyszów, bo odstajen zbliżał się rosły chłop i, nie doszedłszy jeszcze, na widok ob-dartej gromadki zagadnął:- Wy po prośbie?- My do dziedziców.- Pana Radosława nie masz.Jeno gospodzina jest doma.A co wamza sprawa?- To są sieroty po panu Zbygniewie z Krępy, niecie waszego pana.Parobek widocznie zdumiał się, ale odwalił kłodę z furty i, wpuś-ciwszy, powiedział tylko:- Gospodzina ninie przy udoju, idzcie do dworca i tam zaczekajcie.Czekali dość długo i słońce już zachodziło, gdy zza węgła posłysze-li gwar kilku głosów.Ku wejściu zmierzało trzech sporych wyrost-ków, najstarszy już pod wąsem, i rosła, dojrzała dziewczyna.Nawidok obcych zatrzymali się, a dziewczyna zapytała:- Wy do kogo i po co?Przywiodłem sieroty po panu Zbygniewie z Krępy.Nieufność brzmiała w głosie dziewczyny, gdy rzekła:- Pan Zbygniew z dziećmi przy bracie bawił w Sandomierzu i tamich wyrżnięto.Wieści są pewne, że nikt nie uszedł z żywotem.- Ale one ocalały, a jak, niechaj same powiedzą.Pietrek jednak onieśmielony był, a Sławka, czując niechęć nowychkrewniaków, rozżalona smutnym wspomnieniem, połykała łzy.Główka czuł, że musi czymś poprzeć swą wieść, i powiedział:Rządnie opowiem waszemu oćcu, jak było.Ninie tyle rzekę, żemto ja Tatarzyna ubił, któren Sławkę w jasyr chciał pojąć, a że nic łżę,za lico mam zdobyczny sztylet, ten oto.53Wyciągnął broń, a w zachodzącym słońcu kamienie w rękojeści za-grały barwami.Wyrostkom aż oczy zaświeciły i najstarszy z nich wy-ciągnął rękę, mówiąc:- Pokazno to!- Wżdy widać.Nie na przedaj, tedy spojrzeć starczy.Wyrostkowi gniewnie błysnęły oczy, poruszył się, jakby wydrzećzamierzał jatagan, ale dziewczyna rzekła:- Ostaw! Macierz idzie.W sile wieku, ale piękna jeszcze niewiasta zbliżała się już i widocz-nie oznajmiono jej, kto przybył, bo powiedziała:- Czemuż krewniaków na podcieniu trzymacie? Z drogi są, ogarnąćsię i pożywić muszą.- Wiemy to, zali krewniacy - powiedziała dziewczyna.- Po najez-dzie niejeden z zamieszki korzysta, by się za innego podszyć, a cudzemienie zagarnąć.- Najdą się tacy, co ich znali.Ruszaj posiłek im zgotować, boprawda zali nieprawda-jeść muszą.Widząc, że Sławce łzy spływają po twarzy, przygarnęła ją i rzekła:- Nie trap się.Ja wam wierzę.Pójdz, to ci przyodziewę dam, bo tawnet spadłaby z ciebie.Główka odetchnął, widząc korzystny obrót sprawy, nabrał śmiałościi rzekł:- Ja mogę zaraz zaświadczyć, jako to są sieroty po panu Zbygnie-wie, bom z nimi społem w Sandomierzu bawił i ja ich stamtąd wy-wiodłem.- A ty coś za jeden? - zapytała niewiasta.Główka zmieszał się nie-co i odparł z wahaniem wymijająco:- Takoż sierota.Wielebny przeor Sadok w klasztorze mnie przy-garnął, niechaj mu Bóg nagrodzi.Klasztor spalony, przeor nie żywię,jeśli się zdam na co, rad bym tu ostał.%7ładna praca mi niedziwna.- Obaczym - odparła niewiasta.- Ninie idz do czeladnej, tam cijeść dadzą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]