[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze raz sięgnęła po bukłak z wodą.Zostało mniej niż połowa, mimo że oszczędniewydzielała porcje.Przy siodle Wyrwija wisiał drugi bukłak, ale pusty.Upiła łyk ciepłej wody o posmaku skóry, po czym zaczęła krążyć między wyczerpanymi dziećmi, podając im bukłak i pilnując,by nikt nie wypił za dużo.Właśnie odebrała niemal pusty bukłak z rąk ostatniej dziewczynki, kiedy Tim Stoker, który stał pośrodku drogi, w najwyższym jejpunkcie, zawołał cicho: Maddie.Ktoś nadchodzi.Serce na chwilę zamarło w jej piersi.Podeszła do Tima, który, przysłaniając oczy prawą ręką, wskazywał na południe.Maddiepobiegła wzrokiem w tym samym kierunku.Na horyzoncie widać było jakąś postać.Z tej właśnie strony nadeszliby porywacze gdyby zrezygnowali z pościgu za Willem.Ale również z tej strony powinien nadejść Will.Maddie jednak dobrze pamiętała jego nauki: Zawsze spodziewaj się najgorszego,a nie spotka cię rozczarowanie.Spojrzała na dzieci.%7ładne, za wyjątkiem Tima, nie wykazało zainteresowania zbliżającą się postacią.Siedziały na poboczu, zezwieszonymi głowami, wspierając łokcie na kolanach.Wiedziała, że są u kresu sił.Obawiała się, że jeśli nadchodzący człowiek to jeden z porywaczy, który ruszył przodem na zwiady,a zaraz za nim na horyzoncie pokaże się reszta bandy, nie mają żadnych szans; nie zdoła zmusić dzieci do szybkiego marszu.Znów powiodła wzrokiem po horyzoncie.Na razie nie było widać nikogo więcej.W serce Maddie wstąpiła nadzieja.Jednakże nawszelki wypadek zdjęła łuk z ramienia, po czym kilka razy naciągnęła i zwolniła cięciwę, by rozgrzać mięśnie.Odpięła też klapkęprzy pelerynie, mającą za zadanie chronić strzały w razie niepogody. Kto to jest? zapytał Tim.Maddie zmrużyła oczy, starając się dostrzec jakieś szczegóły.Mężczyzna nie miał nakrycia głowy.Zły znak.Will zwykle chodziłw kapturze.Jej dłoń odruchowo wyjęła strzałę z kołczana i z wprawą umieściła ją w cięciwie. Nie wiem odparła.Po chwili, kiedy człowiek znalazł się trochę bliżej, dostrzegła kolejne szczegóły.Niósł potężny łuk, a znadprawego ramienia wystawały groty strzał.Supeł w żołądku Maddie zaczął się rozluzniać.A kiedy mężczyzna zatrzymał sięi pomachał, trzymając łuk wysoko nad głową, zaczęła się śmiać. To Will powiedziała z nieopisaną ulgą.Zawołała do pozostałych: To Will Treaty! Zabierze was do domu!Większość była zbyt wyczerpana, by zareagować.Parę osób uniosło głowy na dzwięk słowa dom.Tylko Tim szczerzył się oducha do ucha.Tylko on zdawał sobie sprawę, jak bardzo Maddie się bała, że to mogą być porywacze i tylko on prócz Maddie odczułulgę, kiedy okazało się, że to jednak nie oni.Podeszła do niego, otoczyła ramieniem jego chude plecy, po czym potrząsnęła głową i znów się zaśmiała.Teraz, kiedy Will tutaj jest, wszystko będzie dobrze. Dobrze sobie poradziłaś, pokonaliście całkiem spory kawałek pochwalił ją Will.Maddie wzruszyła ramionami. Wcale tak nie uważam.Przed nami nadal daleka droga.Wspólnie ustalili, że dadzą dzieciakom dłuższą przerwę, pozwolą odzyskać siły.Przygotowali prosty posiłek z chleba, wędzonegomięsa i suszonych owoców.Tym samym skończyli wszystkie zapasy. Dostaniemy coś w Ambleton stwierdził Will.Maddie westchnęła z ulgą.Cieszyła się, że już nie na niej spoczywa odpowiedzialność za los dzieci.A Will był takidoświadczony, tak świetnie sobie ze wszystkim radził.Teraz, kiedy do nich dołączył, czuła, że wszystko będzie dobrze.Miaławrażenie, jakby zdjęto jej z ramion wielki ciężar. Jesteś pewien, że Ruhl i jego ludzie nas nie gonią? zapytała.Potrząsnął głową. Są wiele mil stąd.Zostawiłem ich tuż przed świtem.Biegłem na skróty, żeby was dogonić.Kiedy ostatnio ich widziałem, kręcilisię wokół własnego ogona i nadal zmierzali na południe.Odgryzł kęs wędzonego mięsa i żuł przez chwilę, by je zmiękczyć. Chyba że któryś z nich potrafi tropić dodał. Ale wątpię, sądząc po tym, jak błąkali się po nocy.Musiałem pokazywać im sięod czasu do czasu, bo inaczej by mnie zgubili.Maddie rozsiadła się wygodnie, uspokojona jego słowami. A więc możemy trochę odpuścić? powiedziała.Will popatrzył na nią uważnie i odparł: Troszeczkę poprawił ją. Nigdy nie należy zakładać zbyt optymistycznych scenariuszy.Odpoczniemy jeszcze przez godzinę,a potem ruszamy.-Jefe! Tutaj! Tutaj zawrócił!Iber uważnie oglądał ziemię dokoła, klęcząc na jednym kolanie.Wskazał na linię prawie niewidocznych zagłębień pośródwysokiej trawy.ydzbła już zaczynały się podnosić.Ruhl ledwo był w stanie dostrzec to, co wychwyciło wyćwiczone oko tropiciela.Iber wyciągnął rękę i z niewielkiego krzaka zdjął szarą nitkę, która zahaczyła o gałąz.Will nie zachowywał się zbyt ostrożnie,przekonany, że nikt nie zauważy, jak zniknął w ciemnościach.Ruhl uśmiechnął się.I nie był to przyjemny widok. Dobra robota, Enrico przyznał. Prowadz dalej.Jeśli go złapiemy, dostaniesz nagrodę w złocie.Enrico również odpowiedział uśmiechem, pokazując zęby, lśniące bielą na tle oliwkowej skóry. Si, Jefe odparł. Enrico go znajdzie.Idzcie za mną.Ruhl machnął ręką i jego ludzie ustawili się w rzędzie.Enrico ruszył przodem niczym pies myśliwski, pochylony, bacznie szukając ledwo widocznych znaków, które mogła zostawićjego zwierzyna.Pomyślał, że ten człowiek nawet nie próbował zacierać za sobą śladów.Chociaż w tak wysokiej trawie i tak niewielemógłby zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]