[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Charles popatrzył na Keely i Daksa, którzy stali blisko jedno przydrugim, nie dbając o dalsze plany, dopóki nie musieli się jeszczerozstawać.- Dax, Keely, a wy co na to?- Nie mam nic przeciwko temu - odparł Dax.- Ani ja - dodała Keely.A więc zostało postanowione.Byli zachwyceni.Mogą spędzićwieczór razem i jak długo są pod parasolem ochronnym wspólnychinteresów, zawsze są kryci, nawet jeśli ktoś ich zobaczy.- Chodzcie, pójdziemy Bourbon Street - zaproponowała Nicole.172RSCharles jęknął.- No, chodz, chodz, ty jęczyduszo - droczyła się z nim Nicole.- Nicole - powiedział Charles z niezmąconym spokojem.- BourbonStreet jest hałaśliwa, brudna, zatłoczona, niemoralna i dekadencka.- Wiem.Ubóstwiam dekadencję - odparła, patrząc na niegoroziskrzonymi niebieskimi oczami.Złapała Charlesa pod rękę i dosłowniezaciągnęła do skrzyżowania Bourbon i Bienville.Wmieszali się w tłum,który był niczym w porównaniu z tym, czym miał się stać za parę tygodni,w ostatki.Odgłosy i zapachy Bourbon Street w Nowym Orleanie miałyswoją niepowtarzalną atmosferę.Korzenny aromat owoców morza mieszałsię z zapachem piwa i stęchlizną, typowymi dla dzielnicy francuskiej.Grany na żywo jazz wylewał się na ulicę z licznych klubów nocnych,tworząc z muzyką w wykonaniu zespołu country-western kakofonicznąwrzawę.Stojący przed klubami naganiacze gościnnie otwierali drzwi,wychwalając fizyczne zalety tancerek.Tu i ówdzie, w migociekolorowych świateł, widać było fragmenty nagich ciał.Na drzwiach jednego z takich przybytków rozrywki widniał napis: Słynne na cały świat akty seksualne".- Ciekawe, z czego one tak znów słyną - powiedział pedantyczny jakzwykle Charles.- Jeśli już musisz pytać, to znaczy, że w ogóle nie masz pojęcia, naczym to polega - odparowała Nicole.Westchnął ze znużeniem i obejmującją za ramiona, posterował nią dalej jak niesfornym dzieckiem.Szli dalej legendarną ulicą, aż znalezli się w okolicy o charakterzemniej komercyjnym, a bardziej nobliwym.Skręcili w St.Peter Street,która miała ich doprowadzić do Jackson Square i kawiarni.173RSUlica była pusta i ciemna.Idąc parami, z Charlesem i Nicole naprzedzie, mijali zamknięte sklepy, galerie sztuki i kute żelazne bramybroniące dostępu do prywatnych wewnętrznych podwórek.Dax objął Keely ramieniem i przytulił do siebie.- Jak się miewasz?- Dobrze.A ty?- Też dobrze.- Wyglądasz na zmęczonego.Dużo pracowałeś?- Tak.Przez ostatnie trzy tygodnie byłem w Waszyngtonie.Kalendarz kongresmana jest napięty.Przed zamknięciem sesji próbujemyzałatwić wszystkie sprawy.- Ach tak!- Jadłem obiad w Białym Domu w towarzystwie prezydenta i jegomałżonki.- Naprawdę?- Tak.- Uśmiechnął się po chłopięcemu.- Oczywiście służbowo, alei tak było miło zostać zaproszonym.Przez chwilę szli w milczeniu.Dax odezwał się pierwszy:- Czytałem w gazetach twoje wypowiedzi.- A ja twoje.- Nie wierz we wszystko, co przeczytasz.- Spojrzała na niegozdziwiona.- Nie?- Nie - odparł, potrząsając głową.- Na przykład w co?174RS- Na przykład w to, że uważam cię za podziwu godną odważnąosobę, która walczy o wielką sprawę, że nie mam ku tobie żadnychromantycznych skłonności.Poczuła przyspieszone tętno w skroniach.- Mam w to nie wierzyć?- W pierwszą część tak, w drugą nie.Gdybyś tylko wiedziała, jakwielkie mam ku tobie romantyczne skłonności, bałabyś się ze mną iść tąciemną ulicą.Wiedziałabyś, dlaczego w ciągu ostatniego miesiąca niemogłem jeść ani spać.Dlaczego co rano przybywa mi na skroniach kolejnedziesięć siwych włosów.A propos, to chyba prawda, co mówią - że siwewłosy budzą zaufanie.Doszli do Jackson Square.Bramy parku były pozamykane na noc,przeszli więc koło Pontalba Building, niewidzącymi oczami patrząc nawystawy.- Czy miałaś wielkie kłopoty z reporterami?- Nie takie straszne - odparła.- Przez parę dni, owszem, a potem byłspokój.- Tak mi przykro, Keely.Ja jestem do tego przyzwyczajony.Domyślam się, czym to musiało być dla ciebie.Wolałbym, żeby ci tozostało oszczędzone.- Jakoś dałam sobie radę.Van Dorf był.- Van Dorf! Był u ciebie van Dorf?- Tak.Któregoś dnia, kiedy Joe wysadził mnie na Superdome,zobaczyłam go przy moim samochodzie.- To łobuz - mruknął Dax.- Pewnego dnia.Mam nadzieję, że niesprawił ci przykrości?175RSRoześmiała się cicho i uspokajającym gestem wygładziła mu klapępłaszcza.- Nie.Insynuował tylko różne nieprzyjemne rzeczy.- Na przykład?Odwróciła oczy pod jego przenikliwym spojrzeniem.- On.On tylko powiedział.No wiesz.Pytał mnie o różne sprawyzwiązane z tobą.- O co takiego cię pytał? - nalegał Dax.Rumieniąc się, próbowałaodwrócić głowę, ale Dax ujął ją za brodę i zmusił, by na niego spojrzała.- O co cię pytał?- Spytał mnie, czy jesteś dobry w łóżku.- Co takiego? - Dax ujął Keely mocno za ramiona.-Naprawdę zadałci takie pytanie? Niech się tylko waży opublikować choćby jednooszczerstwo na twój temat, to przysięgam ci, Keely.- Ale on tego nie zrobił i nie zrobi.Może być bezwzględny, ale niejest głupi.Wie, że nie ma się czego uczepić.- I co mu powiedziałaś?- Prawdę.%7łe nie wiem.Usiłował powstrzymać uśmiech, który cisnął mu się na usta, ale niezdołał i poddał się.- To zgaduj.Odsunęła się od niego i spojrzała surowo w jego szelmowskie oczy.- Co mam zgadywać?- Zgaduj, jaki jestem w łóżku.- Nie!- No, zgaduj.Spróbuj! Podpowiem ci.176RS- Nie chcę, żebyś mi podpowiadał.Ignorując jej protesty, przytknął wargi do jej ucha i szepnął:- Nie mam jeszcze w tej dziedzinie światowej sławy, ale wytrwale nanią pracuję.Powoli uniósł głowę, badając jej reakcję na swoje słowa.Keelyprzypomniała sobie w tym momencie wcześniejszą rozmowę międzyNicole i Charlesem przed klubem i wybuchnęła śmiechem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]