[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czytał listy z rosnącym zdumieniem.Charakter pisma Innocenty był staromodny i przypominał pajęczynę, kreślonestalówką liczby napisano po europejsku, a litery były szczupłe, z pętelkami.Verlaine pojął, że matkę Innocentę i AbigailRockefeller łączyło zainteresowanie pracą religijną, charytatywną i zbieraniem datków na tyle, na ile dwie kobiety o takróżnym pochodzeniu w ogóle mogło coś łączyć.W słowach Innocenty pobrzmiewały poważanie i układna skromność, aleton kolejnych listów był coraz cieplejszy, co sugerowało, że kobiety utrzymywały regularne kontakty.Choć w listach niebyło o tym wyraznej wzmianki, intuicja podpowiadała mu, że cała sprawa musiała dotyczyć jakiegoś dzieła sztukisakralnej.Verlaine był pewien, że jeśli tylko rozszyfruje treść listów, to ten trop dokądś go zaprowadzi.Dokonał zatemodkrycia z rodzaju tych, które mogą otworzyć mu drzwi do kariery.Kryjąc się przed archiwistą, Verlaine pospiesznie wsunął listy do wewnętrznej kieszeni plecaka.Dziesięć minut pózniejmknął już samochodem z powrotem na Manhattan, trzymając skradzione listy na kolanach.Czuł, że powinien podzielićsię tym odkryciem z Grigorim - w końcu to on pokrył koszty wyprawy - ponieważ jednak konkretnych informacji miał doprzekazania niewiele, postanowił wyjawić rzecz pózniej, kiedy uda mu się ustalić znaczenie znalezionych pism.Tymczasem porównując szkice architektoniczne, z których odkrycia był tak dumny, z autentycznymi zabudowaniami,popadł w nie lada zakłopotanie.Przędza zimowego światła opadła na szkice, fasadę klasztoru i wyrysowane w śnieguostre cienie brzóz.Temperatura gwałtownie spadała.Verlaine postawił kołnierz płaszcza i postanowił raz jeszcze obejśćteren, mimo że buty miał już zupełnie przemoczone.W tej jednej sprawie Grigori się nie mylił: dopóki nie dostaną się doklasztoru, niczego więcej się nie dowiedzą.Okrążając budynek, w połowie drogi Verlaine trafił na skute lodem schody prowadzące do drzwi we wgłębieniukamiennego sklepienia.Zszedł po nich, trzymając się metalowej poręczy.Nacisnął klamkę, nie były zaryglowane.Już pochwili stał w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu, w którym pachniało mokrym kamieniem, gnijącym drewnem ikurzem.Kiedy jego oczy oswoiły się z mrokiem, domknął mocno drzwi i wszedł w zapomniany, prowadzący w głąbklasztoru korytarz.86 25Biblioteka Wizerunków Anielskich, klasztor Zwiętej Róży, Milton, stan Nowy JorkPrzybywających do klasztoru gości oprowadzała zwykle Ewangelina, której siostry powierzyły rolę łączniczki międzyświatami konsekrowanym a świeckim.Młoda mniszka jak nikt inny potrafiła wybawić laików z zakłopotania - roztaczałaaurę młodości i nowoczesności, tak obcą innym siostrom, i wprowadzała zwiedzających w tajniki funkcjonowaniawspólnoty.Goście spodziewali się, że powita ich zakonnica w pełnym habicie, czarnym welonie i koszmarnych, skó-rzanych łapciach, z Biblią w jednej ręce i koronką w drugiej - oczekiwali staruszki noszącej na twarzy wszystkie troskiświata.Tymczasem wychodziła do nich młoda, ładna i bystra zakonnica będąca zupełnym zaprzeczeniem stereotypu.Pozwalała sobie na żart albo komentowała jakieś wydarzenie, o którym rozpisywały się gazety, w jednej chwili łagodzącsurowy wizerunek klasztoru.Prowadząc przybyszów krętymi korytarzami, objaśniała, że jej wspólnota zakonna jestnowoczesna i otwarta na nowe idee.Ze starsze siostry noszą tradycyjne habity, ale na jesienne spacery nad rzeką albolatem, do pracy w ogrodzie, wkładają wygodne buty firmy Nike albo birkenstocki.Ze wygląd zewnętrzny znaczy takniewiele.Naprawdę ważne są ustalone przed dwustu laty zasady i przestrzegane z żelazną dyscypliną rytuały.Panującana korytarzach cisza, modlitewny rygor i jednolite stroje sióstr wprawiały gości w zdumienie, ale Ewangelina potrafiłaprzedstawić je tak, że wydawały się czymś naturalnym.Tego popołudnia jednak jej maniery zostały wystawione na zupełnie nową próbę wobec szoku wywołanego widokiemstojącej w drzwiach biblioteki postaci.Usłyszawszy niesprecyzowany odgłos, zorientowała się, że w pomieszczeniu ktośjest.Odwróciła się i dostrzegła opartego o futrynę młodego mężczyznę wpatrującego się w nią z nadzwyczajnymzainteresowaniem.W jednej chwili ogarnęła ją trwoga.Poczuła ucisk w zatokach, od którego rozmazał jej się obraz przedoczami i zaczęło leciutko dzwonić w uszach.Wyprostowała się, bezwiednie wcielając się w rolę strażniczki biblioteki, izwróciła się twarzą do intruza.Coś jej podpowiadało, że stojący w progu mężczyzna jest autorem listu, który przeczytała dziś rano, choć wyobrażała gosobie zupełnie inaczej.Spodziewała się nie młodego człowieka, ale zasuszonego profesora, siwego, w grubych szkłach.Verlaine tymczasem miał niesforną, czarną grzywę włosów i okulary z złotej oprawie, a kiedy tak stal, w jegowyczekiwaniu czuć było chłopięce wahanie.Ewangelina zachodziła w głowę, jak dostał się do klasztoru, a zwłaszcza jakniezauważony dotarł do biblioteki.Nie miała pojęcia, czy ma się z nim przywitać, czy wezwać pomoc, żebywyprowadzono go z budynku.Wreszcie wstała i starannie wygładziła spódnicę.Była zdecydowana zachować się tak, jak należało.Podeszła do drzwi,wpatrując się w niego lodowatym wzrokiem.- Mogę panu w czymś pomóc, panie Verlaine? - spytała.Jej głos zabrzmiał obco, jakby rozlegał się w tunelupowietrznym.- Skąd siostra wie, kim jestem?- Nietrudno się domyślić - odparła Ewangelina, mimowolnie przybierając surowy ton.- Zatem siostra wie już, że dziś dzwoniłem - zaczął Verlaine, rumieniąc się, a jego zakłopotanie ułagodziło Ewangelinę,zupełnie wbrew jej woli.- Rozmawiałem z jedną z sióstr, zdaje się, że miała na imię Perpetua.Uprzedzałem, że chciałbymodwiedzić klasztor w celach badawczych.Napisałem też list, żeby zaplanować ewentualną wizytę.- Mam na imię Ewangelina.To ja go czytałam i stąd wiem o pana prośbie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]