[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zszedł szybko po schodach, kopnął pustą puszkęwalającą się obok drzwi na klatkę; potoczyła się z hałasem po chodniku i zatrzymała dopierona stercie papierów i śmieci.Jeszcze z samochodu zadzwonił do Ottossona, dowiedzieć się, czy wypłynęły jakieśnowe informacje.Szef jednak nie miał wiele nowego do przekazania.Sixten Wendesprawdził, kto korzystał z wysypiska w Libro.Sporządził wstępną listę kierowców, którzyregularnie tam jezdzili.Ostateczna lista będzie z pewnością znacznie dłuższa.Obiecał, żeskontaktuje się ze wszystkimi kierowcami.Lundin sprawdził ślady opon, które technicy znalezli na śniegu w Libro.Nie było nic,co wskazywałoby, że zostawił je któryś z wozów gminy.Anders Lundemark, jedyny urzędnikkomunalny, który czasem tam podjeżdżał, jezdził osobowym volvo z zupełnie innymioponami. Ale to mógł być ktokolwiek snuł przypuszczenia Ottosson. Ktoś, kto przyjechałtam na spacer z psem albo na spotkanie z kochanką.Sammy usłyszał, że ktoś podszedł do Ottossona, rozmowa się urwała. Przekręcę do ciebie pózniej powiedział pośpiesznie Ottosson. Teraz muszęjeszcze sprawdzić kilka rzeczy.10Haver stał przy samochodzie.Postanowił przestać zaprzątać sobie głowę wszystkimiprzesłuchaniami, które ich jeszcze czekały, i skupić na najbliższym zadaniu.Często mu sięzdarzało, że w natłoku różnych spraw tracił z oczu to, co było najważniejsze.Musimy działać systematycznie, pomyślał.Zaczął się zastanawiać, jak ustalićpriorytety, nagle niepewny, czym w pierwszym rzędzie powinien się zająć.Warsztat mechaniczny Sagandera był wciśnięty między firmę wymiany opon a zakładzajmujący się montażem drzwi aluminiowych.Był to jeden z tych budynków, na które zreguły nie zwraca się uwagi, jeśli akurat nie ma się tu żadnego konkretnego interesu.Dwumetrowe ogrodzenie wokół podwórza, kontenery na złom i kilka pojemników zzardzewiałymi rurami.Oparte o ścianę stało kilka wanien.Haver zwrócił uwagę na stojące przed budynkiem trzy samochody.Mazda, stary,zardzewiały golf i stosunkowo nowe volvo.Kiedy wszedł na podwórze, chmury na niebie się rozeszły i niespodziewanie pojawiłosię słońce.Spojrzał do góry.Na sąsiedniej działce manewrował dzwig.Stał chwilę iprzyglądał się mężczyznom na dole.Jeden z nich dał znak operatorowi, ledwie widocznemuw niewielkiej kabinie kilkadziesiąt metrów nad ziemią.Ramię dzwigu się obróciło.Mężczyzna dał operatorowi kolejny znak, zawołał coś do kolegi, który się roześmiał i równieżcoś do niego zawołał.Ojciec Havera był budowlańcem.W młodości towarzyszył mu czasem na placbudowy.Najczęściej były to drobne inwestycje, ale czasem odwiedzał też duże place budowy,pamiętał zgiełk i hałas, tłum ludzi, pracujące maszyny.Stał teraz i zafascynowany przyglądał się pracy betoniarzy i cieśli.Poczuł ukłuciezazdrości.Przeszła go fala ciepła, nie tylko dlatego że zaświeciło słońce.Obserwował zgraneruchy robotników, ich poczucie wspólnoty.Uśmiechnął się, przyglądając się ich ocieplanymkurtkom w ostrych kolorach.Jeden z mężczyzn zauważył go.Haver podniósł rękę w geście pozdrowienia,mężczyzna odpowiedział mu i wrócił do pracy.Ostry, przeszywający dzwięk dochodzący z warsztatu wyrwał go ze wspomnień.Powrócił do rzeczywistości czarny asfalt wyzierał spod brudnego śniegu, gdzieniegdziewidać było plamy rdzy, rozsypane trociny i kawałki papieru ściernego.Przyglądał sięsprawiającej przygnębiające wrażenie blaszanej fasadzie warsztatu Sagandera z oknamipokrytymi kurzem.Westchnął ciężko, starając się nie patrzeć na najbardziej zaniedbane miejsca.Metalowe drzwi były otwarte.Wszedł do środka.Przywitał go dzwięk ciętej blachy, zobaczyłiskry, poczuł dym.Starszy mężczyzna pucował sporą beczkę z blachy nierdzewnej szlifierkąkątową.Cofnął się, odsunął okulary na czoło i z daleka zaczął się przyglądać swojej pracy.Kątem oka musiał zauważyć Havera, ale najwyrazniej nie zwracał na niego uwagi.Nieco młodszy mężczyzna, w niebieskim kombinezonie roboczym, uniósł głowę i spojrzał naniego.Mężczyzna ze szlifierką powrócił do pracy.Haver stał trzy, może cztery metry odniego i czekał.Rozejrzał się, próbował wyobrazić sobie pracującego tu Małego Johna.Nagle, w ciemnym kącie w głębi warsztatu, dostrzegł trzeciego mężczyznę.Rzucił naławę metalową rurkę, sięgnął po calówkę i nieco nonszalancko zaczął sprawdzać długośćrurki, pokręcił głową i rzucił rurkę na bok.Miał około pięćdziesiątki, włosy do ramionzebrane w kucyk.Podniósł głowę, zmierzył Havera wzrokiem i po chwili zniknął za składemczęści metalowych.W niewielkiej budce, stojącej wzdłuż dłuższej ściany pomieszczenia, pochylony nadsegregatorem siedział starszy mężczyzna.Haver domyślił się, że to pewno Sagander,właściciel warsztatu.Ruszył w stronę budki, mijając mężczyznę ze szlifierką, skinął mugłową, spojrzał na młodego spawacza i zapukał do szklanych drzwi budki.Mężczyzna nie miał na sobie roboczego ubrania, odsunął okulary na czoło i skinąłgłową, zapraszając go do środka.Haver wszedł.Poczuł zapach potu.Przedstawił się, zacząłszukać legitymacji, ale mężczyzna machnął ręką, dając mu do zrozumienia, że to nie jestkonieczne. Domyślałem się, że się zjawicie powiedział niskim, schrypniętym od whiskygłosem.Oparł się ręką o blat stołu i wytoczył na podłogę. Czytaliśmy o Małym Johnie.Proszę, niech pan siada.Miał koło sześćdziesiątki, niskiego wzrostu, nie miał więcej niż metr siedemdziesiątpięć, siwy, o czerstwej, czerwonej cerze.Miał szeroko rozstawione oczy i dość wydatny nos.Haver zawsze uważał, że duży nos jest oznaką siły woli.Uznał, że w przypadku Sagandera napewno tak było.Sposób, w jaki mężczyzna zwracał się do swojego gościa, w jaki na niegopatrzył, dodatkowo to podkreślał.Widać było, że jest człowiekiem, który oczekuje wyników i to szybkich. Mały John pracował tu jakiś czas zaczął Haver. Pewnie przykro czytać o takichrzeczach w gazecie. Johnowi też nie było przyjemnie burknął mężczyzna. Pan jest tu szefem?Mężczyzna skinął głową. Agne Sagander przedstawił się. Jak długo John tu pracował? Niemal całe swoje krótkie życie.Zaczynał jeszcze jako chłopak. Dlaczego odszedł? Było kiepsko z pracą.Haver miał wrażenie, że słyszy w głosie mężczyzny lekkie poirytowanie, jakby uznał,że Haver nieco się ociąga. Był zdolny? Bardzo. A mimo to musiał odejść? Tak jak powiedziałem, nie mam wpływu na koniunkturę. Mam wrażenie, że praca wre. Teraz tak, wtedy było inaczej.Haver milczał.Mężczyzna czekał, po chwili znów wtłoczył się za biurko, sięgnął pootwarty segregator, zamknął go.Haver postanowił nie owijać niczego w bawełnę. Kto zabił Małego Johna? spytał wprost.Sagander zawahał się chwilę, jego wielka dłoń zawisła nad segregatorem. A skąd, do diabła, mam wiedzieć? Pogadajcie z tym łajdakiem, jego braciszkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]