[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tamten tymczasem po raz kolejny odbija w lewo.Tym razem w leśny dukt.Hardy z trudempowstrzymuje się od przyspieszenia pies za chwilę może mu zniknąć w którejś z licznych,dzielących teren działek uliczce.Dojeżdża do skrętu, zwalnia, wyciąga szyję& Okej! Zaledwiesto metrów dalej dostrzega wóz Madeja.Ta policyjna menda wyszła z niego i gada z kimś przezpłot.Pewnie wypytuje o starą Kinżejową.Hardy parkuje za jakimiś krzakami, wysiada, czeka.Luz.Minutę pózniej wygląda na to, że Madej dowiedział się, czego chciał.%7łegna się wylewnie,wraca do samochodu.Hardy też pędzi do swojej beemy.Wjeżdża w skręt akurat w momencie,kiedy oddalona już o kilkaset metrów corolla skręca w lewo i od razu parkuje na kolejnej leśnejalejce, pod bramą jakiegoś zaniedbanego domu.Hardy, żeby pozostać niezauważonym,natychmiast szarpie kierownicą i wprowadza swój wózek w najbliższą przecznicę.Gasi silnik izdecydowanym krokiem idzie w kierunku Madeja.Tamten wciąż stoi przy bramie, z daleka niewidać dokładnie, ale chyba wciska dzwonek.Dobra.Czas opracować jakiś plan.Hardy nie czujesię na sto procent pewnie.Nie przepada za taką improwizacją, a do tego jest sam.%7łeby dorwaćtego szczwanego lisa, z domu wyskoczył w takim alarmowym trybie, że nie było czasu naściągnięcie jednego czy dwóch żołnierzy.Teraz musi więc załatwić wszystko bez niczyjegowsparcia.Ma przyprowadzić Jebutowi starą Kinżejową.O, właśnie z daleka widzi kobietę zsiwiejącym łbem, która podchodzi do furtki.A więc to ona.Nie ma w takim razie co się zabardzo zastanawiać nad taktyką.Sprawa prosta.Musi podejść, ogłuszyć babę, wciągnąć dodomu, związać, a potem wrócić po auto i zapakować ją do bagażnika.No fajo.Tylko co z tympieprzonym gliną? Jego też ogłuszyć? I też zaciągnąć do chawiry, a potem związać? Takieakrobacje to się udają tylko w kinie.Agentowi 007 albo Klossowi.W normalnym życiu numernie przejdzie.Bo ludzie nie padają od pierwszego uderzenia kolbą w łeb.Zapomnij.Szamocząsię, wrzeszczą, próbują spierdalać.Trzeba ich jebnąć parokrotnie.Raz za razem.Serią.A jak dozgłuszenia jest dwójka, to ten drugi nie będzie przecież stał i spokojnie czekał na swoją kolej.Czyli że nie ma wyjścia.Musi odstrzelić gliniarza.Mocny numer.Psy dostaną małpiego rozumu.Ale Hardy nie pęka.Zadanie to zadanie.A poza tym ma już dość fuszerek, które go ostatnioprześladują.Trudno, chuj, od jutra będzie najbardziej poszukiwanym przestępcą w tym kraju.Alerobotę wykona.Nie będzie go Jebut od amatorów wyzywał. Dzień dobry, pani Magdo. Przepraszam, my się znamy? My, nie.Ale ja i Maciek, tak chytrze odpowiada Madej.Przez twarz kobiety przebiega krótkie drżenie, niezauważalne dla mniej wprawionego oka.Apotem ta sześćdziesięcioletnia na oko, raczej wątła, ale dumnie wyprostowana kobieta oświadczaz lodowatym spokojem: Maciek? Nie znam żadnego Maćka.To chyba pomyłka. Pani Magdo ciężko wzdycha Madej. Nie czas teraz na odgrywanie skeczy.Pewniepowinienem rzucić jakieś hasło, żeby pani mi zaufała, jakieś kasztany na placu Pigalle czy coś.Ale powiem tylko tyle: jestem gliną.Czas nagli.Grozi pani śmiertelne niebezpieczeństwo.Oczy kobiety pozostają chłodne, pozornie obojętne.Tylko taki stary lis jak Madej jest wstanie dostrzec w nich przebłysk niepokoju i zainteresowania. Powtarzam, z kimś mnie pan pomylił odpowiada mu dokładnie po trzech sekundachnamysłu. Ale& Zapraszam do środka na herbatkę.Szczęk, szczęk.Przerdzewiała furtka otwiera się i Madej wkracza na wydeptaną w leśnejściółce ścieżynkę, wiodącą do trzech betonowych stopni prowadzących na podest pod drzwiaminiedużego, krytego lekko spadzistym dachem domu.I wtedy coś, może gliniarski szósty zmysł, amoże dwadzieścia lat pracy, które nauczyły go ostrożności, każe mu się obejrzeć.Hardy znów musi powstrzymywać się, żeby nie przyspieszyć.Nie podbiec tych ostatnich stupięćdziesięciu metrów dzielących go od przekraczającego furtkę posesji Madeja.Zdaje sobiesprawę, że to nic mu nie da.Co najwyżej, przedwcześnie zwróci na siebie uwagę.Jako niezłystrzelec wie, że kiedy znajdzie się w odległości dwudziestu pięciu metrów od celu, nie możesapać jak lokomotywa.Musi oddychać spokojnie, jak zwykle.Tylko wtedy dostanie sukinsynapierwszą kulą.I lepiej, żeby trafił precyzyjnie.Wszystkie pociski dum-dum wystrzelił przecież wszpitalu.Dochodzi do furtki akurat w momencie, gdy tamci wolnym kroczkiem wstępują na schodkiprzed wejściem. Wiecznie Młodych bezwiednie czyta nazwę alejki zapisaną na zawieszonejna płocie tablicy.Kurwa, ale wypasiona nazwa.Nie ma co.Dwadzieścia pięć metrów oceniaodległość.Starczy na strzał z pistoletu.Unosi rękę z cezetką, mierzy krótko.Oko, ramię,szczerbinka, muszka.Lekko wciąga powietrze, powoli naciskając spust.I wtedy Madej się odwraca.Bach! Oddając strzał, Hardy widzi, że gliniarz rzuca się nakobietę, wpychając ją do środka, a sam pada na posadzkę ganku.Kula wywala dziurę w murzedobre pół metra ponad nim.Szybka korekta, lufa leciutko w dół.Madej, ten wielki, spasły iociężały pies, nadspodziewanie szybko wczołguje się za próg domu.W sumie, śmieszna scena.Facet jest jak mucha na szybie ucieka, rzuca się, wymyka, ale i tak nie ma szans.Choć jegotors znika już w środku, nogi fikają jeszcze na zewnątrz.Bach! Ciało tamtego podskakuje niczymmaznięte pejczem, a w powietrzu wykwita chmurka z kropelek krwi.Dostał! W nogę, co prawda,ale już puścił juchę.Wraz z nią ucieka z niego życie.Następna korekta.Szit! Nogi już w środku,w polu strzału wierzgają właściwie same pięty.Hardy strzela niemal bez celowania.Bach! Bach!W powietrzu wiruje siwy obłoczek sproszkowanego tynku, mur domu odsłania czerwone ranycegieł.Ale Madej wczołgał się do środka.Kurwa.Trzeba będzie tam wejść i dorżnąć wieprza.Na trasie Warszawa ulica Puławska Wilga swoim służbowym mondeo Gont złamał chybawszystkie przepisy.Czyli jechał jak zwykle.Złoty sześćdziesiąt na liczniku, migający non stoplewy kierunkowskaz, klakson na tych, którzy nie nadążali z ustępowaniem mu drogi.Dowskazanego mu przez GPS skrętu na działki dojechał w niewiele ponad dwadzieścia minut.Zakręt wziął dynamicznie, w tumanie kurzu, ale potem spuścił nieco z szafy, bo nawigacjapokazała mu kolejne w lewo.Wjechał na leśny dukt, bujając się i trąc podwoziem o korzenie,przemknął przez sosnowy las, i po paruset metrach odbił w prawo.Potem, mijając zatopione wzieleni iglaków działki, aż do końca prosto i znów w lewo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]