[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja przecież czułem to samo, a teraz okazuje się, że ona mieszka przecznicę dalej.Obojeuciekaliśmy jak wariaci po to, by zatrzymać się w tym samym miejscu, rozdzieleni zaledwie jednąulicą.Przypadek? Możliwe, lecz wierzę, że umysł ludzki wyszukuje zarówno te główne, jak i tesubtelne uporządkowania wizerunki w chmurach, łowców wśród gwiazd a wszystko to wpogoni za ukrytym sensem świata.To samo pragnienie zrozumienia, które dawniej kazałoczłowiekowi nadawać gwiezdnemu chaosowi formy konstelacji, dziś może zmuszać mnie dowyciągania fałszywych wniosków.A przecież bez pomocy ogólnej teorii przypadkowości, niemógłbym osądzić, co dzieje się naprawdę.Ponownie zatem zanurzyłem się w odmęty swejprzeszłości.Miałem dziewięć lat, kiedy wraz z kolegą nocowałem na dworze w jedną z tych pięknych letnichnocy, jakie zdarzają się tylko w Teksasie.Tuż po północy coś wyrwało nas ze snu może sowapolująca na szczury, urwane nagle cykanie świerszczy lub też zachód księżyca.W każdym razieleżeliśmy rozbudzeni, delektując się w ciemności swą samotnością.Wyruszyliśmy odkrywać kulisynocy, odwiedzając znajome miejsca, szerokie trawniki i splątany gąszcz krzewów, przemienione naten czas w nowy, niesamowity świat.Na niezamieszkanej działce na tyłach naszego domuznajdowało się akrowe poletko słoneczników, z których każdy był wyższy od nas.Wędrowaliśmywłaśnie wśród ich łodyg, gdy usłyszeliśmy, że ktoś się zbliża.Mój kolega odwrócił się na pięcie ijuż go nie było.Ja przez chwilę stałem jak wryty, po czym również rzuciłem się do ucieczki.Kiedydotarłem do naszych śpiworów, stwierdziłem, ku swemu najwyższemu zdumieniu, że kolega zdążyłzasnąć tak mocno, iż nie mogę go obudzić.W jaki sposób z pędzącego na oślep w przestrachuchłopca zmienił się w jednej chwili w pogrążone we śnie, bezwładne ciało? Dlaczego po tym, co sięzdarzyło, nadal pozostał na zewnątrz? Dlaczego nie pobiegł prosto do domu? Kolejny to przypadek,gdy nasze zadawanie nie idzie w parze z rangą przeżycia.Innym razem zaobserwowaliśmy na niebie zjawisko, które do dziś uważam za niewytłumaczone:po niebie nad naszymi głowami przemknął potężny obiekt.Po dwudziestu pięciu latachzatelefonowałem do owego kolegi.Rozmawialiśmy chwilę, po czym zapytałem, czy pamięta obieopisane przeze mnie noce.Ani słowem nie wspomniałem przy tym o moich przeżyciach czy okwestii Przybyszów.Pierwszą noc skomentował następująco: Przestraszył nas pewnie jakiś pies ,a po chwili dodał, mówiąc już o drugiej nocy: A, tak.Pamiętam.To było coś wielkiego.Wyglądałojak., cóż w każdym razie dość dziwnie.A potem przejechał ten czarny samochód.Wtedy również przypomniałem sobie, że gdy tylko obiekt zniknął nam z oczu, pojawił się stary,czarny samochód z wygaszonymi światłami, pędzący Elizabeth Road w tym samym kierunku, gdziezniknął obiekt.Czy powyższe opisy dotyczą rzeczywistych wypadków, czy też wspomnień osłonowych? Byćmoże przy dużej dozie cierpliwości i staranności uda się wypracować metodę bardziej wiarygodnąniż hipnoza, dzięki której będzie można odpowiedzieć na takie pytania.Pamiętam również, że któregoś dnia leciałem w towarzystwie jakichś istot nad dachami domóww naszym sąsiedztwie.Niejednokrotnie budząc się rano, znajdowałem w łóżku zdzbła trawy ikawałki gałązek, wskazujące na to, że wychodziłem dokądś w nocy.Nie znajduję już więcej nic szczególnego, może oprócz wspomnienia przerażającego owalnegoobiektu, majaczącego niewyraznie na niebie w okresie mego niemowlęctwa oraz gromady płowychmałp wyłaniającej się zza wzgórza.Najprawdopodobniej miało to miejsce w wiejskim domu mojejbabci, kiedy miałem dwa lata, a więc w lecie 1947 roku.Od czasu, kiedy miałem dziewięć lat do wydarzeń w Austin we wrześniu 1967, nielicznewspomnienia, które mnie nawiedzały, a które nie zostały ujawnione podczas hipnozy, były bardzoniejasne.W 1967 uczęszczałem na Uniwersytet Teksaski.W ostatnim tygodniu sierpnia, kiedywłaśnie wynająłem nową pracownię i przeprowadziłem się z San Antonio z powrotem do Austin najeden semestr, zdarzyło mi się coś, co dzisiaj zakwalifikowałbym jako dziurę w czasie , trwającąprzynajmniej dwadzieścia cztery godziny.Poprzedniego dnia wprowadziłem się do mieszkania i koło południa siedziałem sobie właśnie,konsumując telewizyjny obiad, kiedy ze zdumieniem stwierdziłem, że talerz jakimś cudem skoczyłmi z kolan na stół, a potrawa zupełnie wystygła.Zastanawiam się, czy przypadkiem w tymmomencie nie wpadłem w jakąś dziurę w czasie.Pamiętam, że odgrzałem jedzenie i przy okazjizanotowałem, że jest druga po południu.Uznałem, że musiałem zasnąć przy jedzeniu.Wstawiłemobiad do piecyka i nastawiłem wyłącznik na piętnaście minut.Odwróciłem się, by sprawdzićtemperaturę podgrzewania i zamarłem, a w ustach zrobiło mi się sucho za oknem zachodziłosłońce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]