[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za ladą siedziała młoda dziewczyna piła kawę zatopiona w lekturze podręcznika biologii.Przez okienkowewnętrzne widać było kuchnię czyściutką stal i szkło.Usiadłem.Spojrzała na mnie.Lat dziewiętnaście albo dwadzieścia,nosek mocno zadarty, krótko ostrzyżona, kręcone blond włosy, oczyduże, ciemne.Była w białej koszuli i czarnych dżinsach, szczupła, alebioderka zaokrąglone.Na jabłkowo-zielonej plakietce na koszuliwidniał napis: Wendy.Uśmiechnęła się.Mniej więcej w wieku Maury Bannon.Oczywiścienie tak zmanierowana i chyba jednak trochę od niej starsza. Dzień dobry.Czym mogę panu służyć?Wskazałem na jej filiżankę. Poproszę o kawę na początek. Ze śmietanką i z cukrem? Nie, czarną. %7łyczy pan sobie kartę? Bardzo proszę.Podała mi oprawny w plastik jadłospis.Bogaty wybór wprawił mniew zdumienie.Myślałem, że będą tu same burgery z frytkami,tymczasem lista potraw była długa i urozmaicona, z zaznaczeniem nowość , przy każdym daniu literka odpowiedniego wina, C chardannay, Jr johannesburg riesling.Na odwrocie pełny spis win,dobrych, francuskich, również z winnic kalifornijskich, a takżeprodukowanych na miejscu jabłeczników, określanych jako lekkieowocowe , o zapachu zbliżonym do sauvignon blanc.Przyniosła kawę. %7łyczy pan sobie coś zjeść? Może lunch zbieraczy jabłek? zapytałem. Oczywiście. Otworzyła lodówkę, sięgnęła do różnych szufladek iprzegródek, coś tam przyrządzała; położyła na ladzie sztućce, płóciennąserwetkę i postawiła przede mną półmisek z plasterkami jabłek oraztrójkątem sera ugarnirowanym liśćmi mięty, Proszę bardzo rzekła,dodając do tego świeżą bułkę i masło w kształcie kwiatka. Kozi ser jestnaprawdę smaczny.Wyrób rodziny Basków spod Loma Linda.Zwierzęta karmione paszą organiczną.Jajecznica O1ivii leżała mi kamieniem w żołądku.Spróbowałemsera. Wyśmienite rzekłem. Dziękuję panu.Uczę się w college u, na wydziale gastronomii, i wprzyszłości chciałabym otworzyć własną restaurację.Pracę tutaj traktujęjako uzupełnienie moich indywidualnych studiów.Wskazałem na podręcznik. Kursy wakacyjne? Ostatnie egzaminy. Skrzywiła się. Testy to nie moja specjalność.Może jeszcze kawy? Proszę rzekłem dopijając resztę z filiżanki. Ruch dzisiajniewielki stwierdziłem. Tak jest codziennie.W sezonie, od września do stycznia, na każdyweekend przyjeżdża sporo turystów.Ale nie tyle co dawniej.Ludziewiedzą o zbiorze wiśni w Beaumont, a o nas mało się mówi i pisze.Takdawniej nie było; wieś została zbudowana w roku 1867.Ludzie wracaliwtedy do domów z ogromnymi koszami spartanów i jonatanów.Ci zmiasta przyjeżdżają i kupują coś na wsi.Ale specjalnie im nie zależy. Po drodze widziałem wymarłe sady. Czy to nie smutne? O jabłka trzeba się troszczyć jak o dzieci.Wszyscy ci doktorzy i prawnicy z Los Angeles i San Diego kupują sady,bo mogą to sobie odpisać z podatków, a dalej niech się dzieje co chce.Staraliśmy się moi rodzice i ja żeby miejscowość odzyskałaznaczenie.Urząd okręgu do Spraw Hodowli Pomarańcz mógłbywydzierżawić nam kawałek ziemi, to na pewno by nam pomogło.Tymczasem zajmujemy się wyrobem dżemów, zbieramy miód ihandlujemy, rozkręca się nawet sprzedaż wysyłkowa.A oprócz tegogotuję dla strażników leśnych i przyjezdnych, no i zajmuję się studiami.Pan tu służbowo? Nie odparłem. Skąd tutaj ta lama? Cedric? To nasza lama, mojej rodziny.Nasz dom stoi za jejzagrodą, nasz wiejski dom.Mama i moi bracia są teraz tutaj, i chcązałożyć małe ZOO.W przyszłym roku w lecie.Dzieciaki będą miałyzajęcie, a ich rodzice wolny czas.Cedric to samiczka.Tatuś ją dostał odpacjenta.Jest lekarzem, praktykuje w Yucaipie jako specjalista-kręgarz.Itam mieszkamy przez większą część roku.Przejeżdżał tędy cyrk Cyganie, czy jacyś tacy.pięknie pomalowane wozy, akordeony,chodzenie po linie.Rozłożyli obozowisko na polu, zbierali datki.Jeden znich w czasie akrobacji uszkodził sobie kręgosłup.Tata mu go nastawił,ale facet nie miał pieniędzy, żeby zapłacić, więc tata wziął za to Cedrica.Kocha zwierzęta.Wtedy wpadliśmy na pomysł założenia małego ZOO.Moja siostra studiuje rolnictwo, hodowlę zwierząt, w Cal Poly.Będzie jeprowadzić. Wspaniałe perspektywy.Cała wioska należy do pani rodziny?Roześmiała się. Dobrze by to było.Nasz jest dom, zagroda Cedricai te sklepiki.Sklepy od frontu należą do kogo innego, ale im specjalniena nich nie zależy.Granny właściciel tego sklepu z pamiątkami umarł zeszłego lata, a rodzina nie może się zdecydować, co zrobić z tymfantem.Nikt nie wierzy, że rodzinie Terrych uda się tchnąć ducha wWillow Glen, ale my spróbujemy. Jak głosi napis, mieszkańców jest czterystu trzydziestu dwóch.Gdzie się oni podziewają? Liczba jest chyba trochę zawyżona, ale mieszka tu kilka rodzin,sadowników; pozostali pracują w Yucaipie.Wszyscy po drugiejstronie wioski
[ Pobierz całość w formacie PDF ]