[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za ciemnymi oczami wyraznie pracowały trybiki.Wreszcie odezwała się Dolores, takznużonym, zniecierpliwionym głosem, jakby odpowiedz była oczywista: Burzę z piorunami. Dobrze odparła Luce. To rodzaj pogody.A teraz ty, Frank. Burzę z piorunami. Też dobra odpowiedz.No to następne pytanie, Frank.Jaki jest twój ulubiony kolor?Chłopiec przechylił głowę na bok i splunął lekko jak palacz, któremu po paleniu skrętów najęzyku zostaje odrobina tytoniu.Luce cierpliwie czekała na odpowiedz. Frank, prosiłam cię, żebyś wymienił swój ulubiony kolor.Nie ma tu dobrej ani złejodpowiedzi i nikt nie będzie na ciebie zły.Więc powiedz, jaki to kolor.Nie patrząc na nią, Frank odparł: Czarny. Tak, to kolor.Ja też go lubię. I kolor ognia dodała Dolores. Aha, czyli czerwony, pomarańczowy i żółty.Dobry wybór, dziękuję wam obojgu.Pogłaskała jedno i drugie po czole, ot ledwie musnęła palcami, a potem wyłączyła światłoprzy ich łóżku i siedziała w ciemności, słuchając cichej muzyki z radia i ciesząc się rzadkimuczuciem na koniec dnia, że wykonało się dobrą robotę i już wiadomo, jak się do tego zabrać.Choć po tej rozmowie o ogniu i piorunach może powinna spać z jednym okiem otwartym.Następnego dnia, chcąc skłonić dzieci do mówienia, Luce pomyślała, że najlepszym punktemwyjścia będą opowieści na dobranoc.Niestety, nie miała do opowiedzenia żadnych historiirodzinnych, bo nie znała swoich przodków.Nie miała żadnego powarkującego ze złościpradziadka, który by w mrozne zimowe wieczory siedział przy kominku i przekazywał podanialudowe, wyjmując z kieszeni roboczego ubrania sztuczny różowobiały ząb, aby oddać efektydzwiękowe opowieści, w której występuje lokomotywa parowa.Jedynymi opowieściamiz elementami folkloru, jakie znała Luce, były krwawe historie wojenne Lita i pijackie bredzeniaLoli.Zaczęła więc przeszukiwać półki z książkami i znalazła wybór okrutnych baśni ze StaregoZwiata.Fiu-fiu-fika-mika, węszę krew Anglika.Przeczytała je wszystkie, zastanawiając się,które z nich mogłyby się nadać dla Dolores i Franka.Opowiadane dzieciom od wiekówpouczające historie o władzy i słabości.Ludzie w tych dawnych baśniach byli krzywdzenii zabijani bez zmrużenia oka.Ta kruchość ludzkiego ciała, wszystkie te niebezpieczeństwai strach, który ożywa po zmroku, a czasami także w świetle dnia.Zaczęła od Chłopca i północnego wiatru, bo uznała, że przynajmniej spróbuje je nakłonić dopowtarzania razem z nią w odpowiednim momencie bij, różdżko, bij , bo była to wspaniałasprawa: kto nie chciałby mieć takiej różdżki, aby ujarzmiać najpotężniejszych nawet wrogów?Ale Dolores i Frank nie słuchali.Ani tej baśni, ani następnej o księciu, który ślubował, że przezsiedem lat nie będzie się uśmiechał.W końcu jednak, metodą prób i błędów, Luce trafiła w czułą strunę.Przez całe dwa tygodniedzieci nie chciały słuchać na dobranoc niczego, tylko Trzech kózek.Wcielając się więc w każdąz nich, małą, średnią i dużą, Luce odpowiednio modulowała głos, a jako troll zniżała go dozłowróżbnego pomruku.Wzbogacała też opowieść o efekty dzwiękowe, gdy kózki wchodziły namost, a szczególnie mocno wczuwała się w rolę największej, gdy ta grozi, że rogami wykłujetrollowi oczy, a kopytami rozniesie go na strzępy.Dzieci drżały ze strachu, podciągały koc pod nosy i Luce czuła, że garną się do niej, bo podkołdrą wyciągały nogi i stopami dotykały jej biodra, gdy siedziała na brzegu łóżka.Kiedy dużakózka pokonywała trolla, wciągały głęboko powietrze i wypuszczały je powoli.Trzeciegowieczoru nakłoniła je, żeby głośno powtarzały razem z nią ostatnie zdanie. Bęc, bęc, bęc.Tohistorii koniec.4Stubblefield nie mógł się powstrzymać.Po tym, jak poznał Luce, co parę dni skręcał w pełnąwspomnień ślepą uliczkę, jechał do Chaty i parkował na jej tyłach.Oficjalnie przyjeżdżał, żebypopływać przy małej plaży, usypanej kiedyś dla niego przez dziadka, gdy musiał trenować, żebyzdobyć odznakę pływacką.Kilka ton czyściutkiego białego piasku, przywożonego pick-upemi zrzucanego na czerwony gliniasty brzeg nad wodą.Tamtego lata spędzał tu prawie wszystkiepopołudnia: opalał się, pływał i czytał.Marzył o tym, żeby dopłynąć aż do miasteczka.Jezioropodobno miało w tym miejscu półtora kilometra szerokości, co wtedy nie wydawało siędystansem nie do pokonania.Teraz jednak było to daleko.A do nadejścia chłodów pozostało zbyt mało czasu, żebyodzyskać dawną formę.Stubblefield zadowalał się więc próbami pokonania codziennie o stometrów więcej.Pózniej leżał na słońcu, dopóki nie wyschły mu kąpielówki; wtedy się ubierał.Podchodził do domu i pukał do drzwi.Stanowiło to prawdziwy powód jego przyjazdów.Chciałpobyć przez kilka minut z Luce, jeśli była w domu.Zostać, dopóki jej nie zirytuje, a potemodejść.Pewnego dnia, kiedy wyszedł z wody, spojrzał w stronę Chaty i odniósł wrażenie, że zobaczyłLuce w jednym z okien jadalni.Ciemną postać za szybą.Wciąż po łydki w wodzie, pochylił sięi wykonał niski ukłon.Gdy jednak podniósł głowę, w oknie nikogo nie było.Pózniej, kiedy zapukał, nikt też nie podszedł do drzwi.Napisał więc liścik i włożył go międzysiatkowe drzwi a framugę.Nic szczególnie błyskotliwego, tylko; Cześć, S..Tyle, żeby okazaćzainteresowanie ich samotnym prostym życiem.I był nim naprawdę zainteresowany.Bo w przeciwnym razie sprzedałby wszystkie swojenieruchomości, mimo potencjału, jaki stanowiły tereny rolne.Opchnąłby cały ten bajzel zanajniższą cenę, kupiłby czerwonego healeya i wyrzuciłby dach.Używałby tylko pokrowca.Pojechał w tropiki, zamieszkał na Sanibely albo w Key Larg; codziennie chodziłby w szortach,grał na flipperach i jadł ryby, dopóki nie skończyłaby się forsa.Tak postąpiłby w czasach młodości.Wyjechałby, żeby wieść, jak mówili jego przyjacielez Florydy, bogate życie wewnętrzne.Zawsze wypowiadali te słowa z cieniem ironii.Ale tu była taładna niepokojąca kobieta, do której jako siedemnastolatek żywił te wszystkie idiotyczneuczucia.Trudno w takich okolicznościach rzucić wszystko i ruszyć w drogę.Choć takz pewnością zrobiliby mądrzy ludzieGdyby jednak się do nich zaliczał, Stubblefield przede wszystkim bardziej by się starał, abyjego eksnarzeczona była szczęśliwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]