[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możliwe, że za to czekał już na niego medal.Pewnie nie tak cenny, jak należący do jego ojca Pour le Merite, ale to byłoby coś, coprzekonałoby staruszka, że najmłodsza latorośl w rodzinie nie jest wcale taka zła.Sięgnął do kolejnego punktu oparcia - kawałka skały, wyglądającego jak łupek.Iwtedy nastąpiła katastrofa.Skała rozpadała mu się w dłoni.Instynktownie zacisnął palcena drugim chwycie, na wysokości pasa.Nic to nie dało.Palce ześlizgiwały się.Zacisnąłmocno zęby, żeby nie krzyczeć ze strachu.Ręka już niczego nie mogła się chwycić.Ześlizgiwał się w lawinie kamieni i piasku, a szorstka powierzchnia stoku rozrywałamundur i kaleczyła ciało.Huk spadających kamieni zagłuszał okrzyki trwogi młodegoporucznika, które wydobywały się z jego wykrzywionych ust.Ale jego przeciągłegowycia, gdy spadł na skalną półkę i prawa noga złamała się w stawie skokowym z trzaskiemsuchej gałęzi zdeptanej butem w gorące lato - nie zagłuszyło już nic!- Jezu Chryste! - nie mógł powstrzymać się Byk Jo, gdy patrzyli w dół naSepplmayra, przytulonego do ściany skalnego występu, który rzęził przez otwarte usta.Jego noga wykrzywiona była pod nienaturalnym katem.- Niech to diabli! - wyszeptał szybko Jap, patrząc na bladą jak popiół twarzniemieckiego oficera i Brytyjczyków zbliżających się ścianą skalną.Dokonał szybkichobliczeń.Może zabrać im dziesięć minut, nim dotrą do porucznika.Do tego czasu, przyodrobinie szczęścia, zdołają go zabrać gdzieś poza krawędz szczytu i ukryją w cieniu skał.- Jo, osłaniaj mnie w razie czego ogniem.Schodzę.- Dobrze - powiedział Meier, a jego szeroka twarz była wyjątkowo ponura, gdypatrzył na wykrzywioną bólem postać młodego oficera i nienaturalnie wykręconą nogę.Pochwili odbezpieczył pistolet maszynowy, wycelował go i nacisnął spust.Jeden z Brytyjczyków wyrzucił gwałtownie ręce do góry i zaczął staczać się pozboczu góry.Jap wykorzystał ten moment.Wyprostował się i skoczył czysto na półkę skalną,gdzie spadł porucznik.Sepplmayr leżał poskręcany, jego twarz i ręce obficie krwawiły, alebył nadal przytomny.- Zostawcie mnie - wyszeptał przez zaciśnięte zęby.Jap nic nie mówił.Zamiast tego wyciągnął zakrzywiony nóż Gurków.Wolną rękąchwycił za nogę chłopaka.Ten jęknął tylko z bólu.Jap mruknął jakieś przeprosiny iszarpnął ręką, aby rozedrzeć nogawkę szarych spodni, naciętą już nożem.- A niech to piorun popieści! - zawołał, gdy zobaczył białą kość sterczącą nadstrupem krzepnącej krwi i miazgą spuchniętych mięśni.Bez wątpienia było to złamaniewieloodłamowe.Z nogą w tym stanie Sepplmayr mógł tylko ledwie się czołgać.- Czy.jest bardzo zle? - spytał porucznik, czując jak szczękają mu zęby.Jap nie odpowiedział.Zamiast tego sam zadał pytanie.- Spróbujemy dostać się na szczyt, poruczniku?- Zadałem ci pytanie, kapralu!- Tak jest, panie poruczniku.Wygląda mi to na otwarte złamanie zprzemieszczeniem.Ale mimo tego.- Zostaw mnie! - w głosie Sepplmayra dominowała stanowczość.- Ale, panie poruczniku.- Nie ma żadnych ale.Znasz przecież rozkazy pułkownika.- Ale nie mogę pana zostawić w takim stanie - protestował z uporem Jap.Sepplmayr uniósł z trudem głowę i przerażonym wzrokiem spojrzał na swojązmasakrowaną nogę.- Przy dużej dozie szczęścia byłbym w stanie przeczołgać się dwadzieścia metrów -powiedział niemal spokojnie.- Możesz powiedzieć dowódcy, że kazałem ci mnie zostawić,rozumiesz, kapralu?- Ale co pan tu może sam zrobić?- No cóż, powiedz pułkownikowi, że nie poddam się Angolom, jeśli ci o to chodzi,kapralu.Nadal mam pistolet.Teraz - przełknął głośno ślinę - musisz już iść.Tłumiąc płaczbłagał Japa, aby go zostawił i pozwolił umrzeć w samotności.- Ale, panie poruczniku! - wołał z rozpaczą podoficer, kuląc się, gdy pierwszypocisk uderzył w skałę ponad jego wykrzywioną twarzą.Sepplmayr posłał w jego stronę jakieś gęste przekleństwo z bawarskim akcentem.- Pójdziesz już stąd, czy mam posłać za tobą kulę za niesubordynację, kapralu?- W porządku, panie poruczniku - Jap spojrzał zdesperowany raz jeszcze na bladąjak popiół, ale zdeterminowaną twarz porucznika.Potem ruszył w górę błyszczącego od promieni słonecznych stoku, ściągając nasiebie ostrzał wroga.*Odeszli, znikając w ogarniającej wszystko ciemności i kładących się cieniach.Brytyjczycy, którzy znajdowali się pod nimi, nie podjęli dalszej wspinaczki.Ewidentnieobawiali się zasadzki.Może spodziewali się, że Niemcy otworzą do nich ogień, gdy będąwchodzić na szczyt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]