[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chwycił gałkę i gwałtownie szarpnął.Spróbował jeszcze razi znowu.Ze złością spojrzał na Enocha. Co jest?!  wrzasnął. Mówiłem przecież, że tam nie można wejść. Nie można?!  ryknął Hank. Poczekaj!Rzucił Royowi bat, zszedł z ganku i ruszył ciężkim krokiem do sterty drewna z boku przybudówki.Wyszarpnął z pieńka siekierę o dwóch ostrzach. Ostrożnie z tą siekierą  przestrzegł go Enoch. Mam ją od dawna i zależy mi na niej.Hank nie odpowiedział.Wszedł na ganek i stanął przed drzwiami. Odejdz  warknął do Roya. Muszę się zamachnąć. Roy cofnął się. Niech pan zaczeka!  zawołał Enoch. Chce pan porąbać te drzwi? Zgadza się  odparł Hank.Enoch pokiwał głową z powagą. No i co?  spytał Hank. Nie mam nic przeciwko.Niech pan próbuje.Hank ustawił się odpowiednio, mocno ścisnął stylisko siekiery.Stal błysnęła w górze ponad jegogłową, potem w momencie uderzenia.Stalowe ostrze grzmotnęło w drzwi i odbiło się.Tnąc powietrze, runęło w dół.Wbiło się tuż obokstopy rozkraczonego Hanka, który na skutek siły uderzenia wykonał półobrót.Hank stał oniemiały ze zdumienia, z wyciągniętymi rękami, w których wciąż ściskał trzonek siekiery.Wpatrywał się w Enocha. Niech pan próbuje dalej  zachęciłEnoch.Hank zapłonął gniewem.Twarz poczerwieniała mu ze złości. Jak mi Bóg miły!  wrzasnął.Znów złożył się do uderzenia, ale tym razem wyprowadził je nie w drzwi, lecz obok, w okno.Rozległ się wysoki, przenikliwy dzwięk i siekiera poszybowała w powietrze.Hank zrobił unik.Siekiera spadła na podłogę ganku.Ostrze wyszczerbiło się, okno zaś wyglądało na nietknięte.Na szybienie było nawet zadrapania.Hank stał chwilę, patrząc tępo na uszkodzoną siekierę, jakby nie mógł w towszystko uwierzyć.W milczeniu wyciągnął rękę; Roy włożył w nią bat na byki.Obaj zeszli ze schodów.Zatrzymali się u stóp ganku i spoglądali na Enocha.Hank zacisnął rękę na rękojeści bata. Na pana miejscu nie próbowałbym  powiedział Enoch. Jestem szybki. Poklepał kolbę. Nimzdąży pan machnąć batem, odstrzelę panu rękę.Hank oddychał ciężko. W panu siedzi czart, Wallace  rzekł.- I w niej tak samo.Razem coś knujecie.Włóczycie się po lesie.Pewnie się tam spotykacie.Enoch czekał, nie spuszczając oka z obu Fisherów. Boże, zlituj się!  krzyknął Hank. Moja rodzona córka jest czarownicą! Sądzę, że powinien pan wrócić do domu  powiedział Enoch. Jeśli przypadkiem spotkam Lucy,odprowadzę ją.Nie poruszyli się.Hank wrzasnął: Trzyma pan tu gdzieś moją córkę i zapłaci za to! W każdej chwili  odparł Enoch  byle nie teraz. Zniecierpliwiony, wykonał ruch karabinem.Jazda stąd.I nie ważcie się tu wracać.Chwilę się wahali, próbując przejrzeć Enocha.Po czym wolno odwrócili się i ramię przy ramieniuruszyli w dół zbocza. 18. Powinienem był ich zabić  pomyślał Enoch. Nie zasługują na to, by żyć.Spojrzał na karabin; zauważył, że ściska go, aż zbielały mu kostki palców na ciemnobrązowymdrewnie kolby.Odetchnął kilka razu głęboko, usiłując zapanować nad gniewem, który w nim wrzał,gotów wybuchnąć.Gdyby zostali tu choć chwilę dłużej, gdyby nie kazał im odejść, z pewnością dałbysię owładnąć narastającej wściekłości.Nie miał pojęcia, jak udało mu się zapanować nad gniewem.Całe szczęście, że się opanował.To, co się stało, nie wróżyło jednak nic dobrego.Nazwą go szaleńcem.Powiedzą, że miał zamiar do nich strzelać.Mogą nawet rozgłosić, że porwałLucy i uwięził wbrew jej woli.Nic ich nie powstrzyma od wpędzenia go w tarapaty.Nie miał żadnych złudzeń co do ich zamiarów; dobrze znał ten typ ludzi  mściwych w swej małości małe złośliwe insekty rodzaju ludzkiego.Stanął przy ganku.Patrzył na oddalających się Fisherów i dziwił się, jak Lucy  taka wspaniaładziewczyna  mogła wywodzić się od podobnych parszywców.Być może jej kalectwo odgradzało jąod tych ludzi niczym wał ochronny i nie pozwalało stać się jednym z nich.Możliwe, że gdybyrozmawiała z nimi lub chociaż słuchała ich, z czasem stałaby się tak samo ograniczona i zła jak oni.Popełnił wielki błąd, mieszając się w ich sprawy.Człowiek pełniący taką funkcję jak on nie miałżadnego powodu angażować się w jakiekolwiek awantury.Zbyt wiele było do stracenia; nie powinienbył się wtrącać.Ale czy mógł postąpić inaczej? Czy mógł odmówić Lucy obrony, kiedy ujrzał plamę krwi na jejsukience od zadanych razów? Czy naprawdę powinien był zignorować błagalne spojrzenie dziewczyny?Mógł postąpić inaczej.Znalazłby się inny, mądrzejszy sposób rozegrania całej sprawy.Ale nie miałczasu do namysłu.Zdążył jedynie zanieść Lucy w bezpieczne miejsce i wyjść tamtym na spotkanie.Teraz, kiedy o tym rozmyślał, doszedł do wniosku, że o wiele lepiej by zrobił, gdyby w ogóle niewyszedł ze stacji.Gdyby został wewnątrz, nic by się nie stało.Odwrócił się i ruszył powoli do stacji.Lucy siedziała na sofie, w rękach trzymała błyszczącyprzedmiot.Wpatrywała się weń jak urzeczona; na jej twarzy malował się taki sam wyraz napięciai czujności, jak tamtego ranka, kiedy trzymała na dłoni motyla.Położył karabin na biurku.Stał cicho, musiała jednak wyczuć jego obecność, bo szybko podniosłaoczy.Po chwili powędrowała spojrzeniem ku błyszczącemu przedmiotowi trzymanemu w dłoniach.Miała w rękach piramidę kul.Wszystkie kule obracały się powoli, rzucając błyski każda w swoimkolorze, jak gdyby wewnątrz było zródło miękkiego, ciepłego światła.Enoch wstrzymał oddech na tak piękny widok.Nadal nie miał pojęcia, jakie przeznaczeniema piramida kul.Badał ów przedmiot setki razy, łamał sobie nad nim głowę, lecz nic nie odkrył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl