[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy odruchowo spojrzeli w stronę drzwi.Lekko zaskoczony Fraser wyprostowałsię niedostrzegalnie i naprę\ył ramiona.Brody pograł bardzo sprytnie: pomógł mu odzyskaćchocia\ część szacunku i przypomniał ludziom, \e na wyspie jest ju\ policja.Myślałem, \e na tym się to skończy, ale wtedy odezwał się Cameron.Do tej porymilczał i dopiero teraz w barze rozległ się jego donośny, oratorski głos.- A tymczasem my mamy spokojnie siedzieć i grzecznie się zachowywać, tak? -Zało\ył ręce, szeroko rozstawił nogi.Gdy Maggie podeszła do niego z dyktafonem, posłał jejzniesmaczone spojrzenie.- Niestety - odparł Brody.- Do przyjazdu dochodzeniówki nic więcej nie mo\emyzrobić.- Mówi pan, \e na wyspie grasuje morderca, oskar\a pan nas, twierdząc, \e to ktośstąd, a potem ka\e nam pan nic nie robić? - Cameron prychnął, pogardliwie i zniedowierzaniem.- Wybaczy pan, ale ja.- Zamknij się, Bruce - przerwał mu Kinross, nie racząc nawet na niego spojrzeć.Na policzkach Camerona wykwitły czerwone plamy.- Przepraszam, Iain, ale myślę.- Nikogo nie obchodzi, co myślisz.- Wybacz, ale kim ty właściwie jesteś, \eby.Urwał i skurczył się pod jego lodowatym spojrzeniem.Jabłko Adama podskoczyło mukilka razy, gdy zamknąwszy usta, przełknął ślinę i słowa, które zamierzał wypowiedzieć.Jegonauczycielska duma brała ostatnio niezłe cięgi.Ale nikt ju\ nie zwracał na niego uwagi.Ludzie znowu zaczęli rozmawiać, salę znowuwypełnił przyciszony gwar.Maggie opuściła dyktafon, zerknęła na mnie z niepokojem iwyszła z baru.Spojrzałem tam, gdzie stał Kevin Kinross.Ale on te\ musiał w którymś momenciewyjść.Gdy zrobiło się trochę luzniej, znalezliśmy wolny stolik.Stawiał Fraser.Ja i onwzięliśmy szkocką Brody sok pomidorowy.Sier\ant podniósł szklankę.- Za Duncana.I za sukinsyna, który go zabił.Gonnadh ort- O tak, na pewno będzie cierpiał - powiedział cicho Brody.Wypiliśmy powa\nie i uroczyście.Potem opowiedziałem im o reakcji Kevina nawiadomość, \e zamordowana była prostytutką ze Stornoway.Fraser to zlekcewa\ył, byćmo\e dlatego, \e wcią\ jeszcze nie doszedł do siebie po śmierci Duncana.- Podniecił się chłopak, i tyle.Nic dziwnego, z taką gębą.Pewnie jest jeszczeprawiczkiem.- Mo\e i tak, ale warto się temu przyjrzeć - myślał na głos Brody.- Jeśli ci zdochodzeniówki nie przyjadą, jutro z nim pogadamy.Fraser zajrzał posępnie do szklanki.- Chryste, mam nadzieję, \e przyjadą.Ja te\, pomyślałem.Ja te\.Zaraz potem się z nimi po\egnałem.Nic nie jadłem, leciałem z nóg i wypita na pusty\ołądek whisky zakręciła mi w głowie.Dopadły mnie nagle wszystkie wydarzenia ostatnichczterdziestu ośmiu godzin.Zamykały mi się oczy.Gdy wychodziłem, Ellen wcią\ uwijała się za ladą, nie mogąc nadą\yć zzaspokajaniem nieoczekiwanego popytu na alkohol.Myślałem, \e mnie nie widziała, alekiedy wszedłem na schody, usłyszałem jej głos.- David? - Wyjrzała na korytarz.- Przepraszam, nie zdą\yłam przygotować panu nicdo jedzenia.- Nie szkodzi.Pójdę się przespać.- Mo\e przynieść coś na górę? Zupę albo kanapkę? Baru pilnuje Andrew.- Nie, nie, nie trzeba, dziękuję.Zaskrzypiały deski podestu.Spojrzeliśmy do góry i zobaczyliśmy Ann.W koszulinocnej i rozespaną.Zeszła na dół.- Co ci mówiłam o chodzeniu po schodach? - skarciła ją Ellen.- Miałam zły sen.Wiatr zabrał panią.- Jaką panią, skarbie?- Nie wiem - odparła płaczliwie dziewczynka.Ellen objęła ją i przytuliła.- To był tylko sen.Ju\ nie wróci.Podziękowałaś panu doktorowi za czekoladę?Ann pomyślała chwilę i pokręciła głową.- No to podziękuj.- Ale ja ju\ ją zjadłam.Ellen spojrzała na mnie ponad jej głową, z trudem powstrzymując śmiech.- Mimo to mo\esz podziękować.- Dziękuję.- No właśnie.A teraz, moja panno, marsz do łó\ka.Ann ju\ prawie spała.Oparła się bezwładnie o nogę matki.- Nie mogę chodzić.- A ja nie mogę cię nosić.Jesteś za cię\ka.Dziewczynka popatrzyła na mnierozespanymi oczami.- Ale on mo\e.- Nie, madame, nie mo\e.Ma zwichniętą rękę.- Nie, nie, poradzę sobie.- Ellen zerknęła niepewnie na mój temblak.- Bardzo chętnieją zaniosę.Naprawdę.Podniosłem ją.Jedną ręką, ale wa\yła tyle co nic.Jej włosy pachniały szamponem.Wtuliła się we mnie, tak jak kiedyś moja córka.Jej lekkość i fizyczna namacalność byłyniepokojące, a zarazem podnosiły na duchu.Weszliśmy a\ na strych, gdzie były dwa małe prywatne pokoje.Ellen odchyliła kołdręi poło\yłem Ann do łó\ka.Dziewczynka prawie się nie poruszyła.Matka przykryła ją,pogładziła po włosach i po cichu wyszliśmy na korytarz.Ellen przystanęła na moim piętrze z ręką na drewnianej poręczy schodów.Spojrzałana mnie przenikliwie i z zatroskaniem.- Wszystko w porządku? - spytała.Nie musiała dodawać nic więcej.Uśmiechnąłem się.- Tak.Rozumiała, wiedziała, \e lepiej nie naciskać.Po\egnaliśmy się i zeszła do baru.Poszedłem do siebie i nie rozbierając się, usiadłem na łó\ku.Ubranie śmierdziało dymem, alenie miałem siły wstać.Wcią\ czułem na ramieniu cię\ar Ann.Wyobraziłem sobie, \e tocię\ar Alice, wystarczyło, \e zamknąłem oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]