[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tak, panie. Zatem sugeruję, abyście uwolnili go, i to szybko, zanim zmieni nastawieniewobec Rzymu.Zważywszy ostatnie napięcia, powinniśmy unikać zaognianiasytuacji. Panie, pozwól nam go najpierw przesłuchać. Nie! Narobiliście już wystarczającego bajzlu, centurionie.Rozkazuję wamwypuścić tego człowieka.Natychmiast.A teraz wybaczcie, wracamdo przerwanych ćwiczeń. Kwintyliusz ruszył w kierunku drzwi, zatrzymał sięjednak w progu, niemal wypełniając framugę swoją potężną sylwetką.Patrzyłobu centurionom w oczy, gdy do nich przemówił. Jeśli się dowiem,że wykonaliście ten rozkaz z ociąganiem, zadbam, abyście obaj zostalizdegradowani.Zrozumiano? Tak, panie. Chcę widzieć tego Artaksa w orszaku króla, gdy wyruszymy jutro na łowy.Jeśli na jego twarzy będzie choć jeden siniak, zrobię sobie z waszych jąderprzyciski do papieru.Gdy kroki trybuna ucichły w korytarzu, Macro zacisnął pięść i zaczął niąuderzać w drugą dłoń. Gnój! Pieprzony gnój! Przychodzi tutaj i mówi nam, jak mamy postępować?Za kogo on się uważa? Za jebanego Juliusza Cezara? Katonie! Pytałem, za kogoon się.co z tobą, przyjacielu?Młody centurion ocknął się w tym momencie. Wybacz.Zamyśliłem się.Macro przewrócił teatralnie oczami. A o czym tu myśleć? Trybun rozkazał wypuścić jedynego podejrzanego, a tysiedzisz i marzysz.Wez się w garść, chłopcze.Musimy działać, nie myśleć.Katon pokiwał w roztargnieniu głową. Nie uważasz, że ta rozmowa była nieco dziwna? Dziwna? Skąd!.Typowe zachowanie trybuna.Musi wtykać nos tam, gdziego najmniej trzeba. Nie o tym mówię. Katon znów się zamyślił. A o czym? Zauważyłeś, że wspomniał o obecności Artaksa, zanim wymieniliśmy jegoimię?ROZDZIAA DWUDZIESTY DRUGITylko kilkuset mieszkańców Callevy pofatygowało się na główną aleję,by pożegnać wyjeżdżający na łowy orszak.A i oni dalecy byli od entuzjazmu,z jakim zazwyczaj podchodzono do tego rodzaju widowisk.Katon i Macro, jadącw kierunku bram grodu, widzieli po obu stronach traktu wychudłe twarzegłodujących ludzi.Tylko dzieci, mimo permanentnego niedojadania, miały wciążsiły, by biec wzdłuż kolumny jezdzców, wozów i spieszonej służbyz królewskiego dworu.Młody centurion odwracał wzrok od mieszkańcówCallevy.Widywał już tak wycieńczonych ludzi w przeszłości.Nawet Rzym,w którym na każdym rogu można było znalezć targowiska pełne egzotycznychprzysmaków, a najbiedniejsi otrzymywali przydziałowe miary ziarna, słynąłz nieprzebranych rzesz żebraków oraz włóczęgów, którzy konali każdego dniana jego ulicach.Ulegając żądaniom trybuna Kwintyliusza, obaj centurionowie jechali tuż przedkolumną służby domowej króla Veriki i wozami wiozącymi wszelkie dobra,jakich władca mógł potrzebować podczas łowów.Przed nimi natomiast ciągnąłsię orszak pomniejszej szlachty plemienia, odzianej w kolorowe luzne tunikii obcisłe spodnie z wełny.Mimo wczesnej pory goście w większości mieli jużw czubie i rozmawiali podniesionymi radosnymi głosami, jakby nie byli świadomiotaczających ich spojrzeń głodujących rodaków.Na czele pochodu paradowałkról Verica otoczony wianuszkiem najbliższych przyjaciół i doradców orazoddziałem straży uzbrojonej po zęby i gotowej do odparcia każdego zagrożenia.Gwardziści obserwowali uważnie ludzi zbierających się wzdłuż traktu,trzymając dłonie na udach, w pobliżu rękojeści mieczy.Nikt jednak nie podbiegłdo władcy.Tylko kilka osób pozdrowiło go słabymi okrzykami.Większośćprzyglądała się kawalkadzie w milczeniu, dopóki w polu widzenia nie pojawiłysię wozy.Kilka wypełniono płatami marynowanego mięsa, zapieczętowanymidzbanami wina i piwa, koszami pełnymi chleba albo owoców.Na ten widok umilkły ciche pomruki.Wielu zgromadzonych zaczęło krzyczeć.W ich głosach dało się wyczuć gniew i złość.Katon obrócił się i zobaczyłmężczyznę unoszącego brudne niemowlę.Z jego wymizerowanej buzi sterczaływyłupiaste oczy.Mężczyzna krzyczał, lecz nerwy ściskały mu krtań, więc młodycenturion nie był w stanie zrozumieć słów.Nie było to jednak konieczne,by pojąć ich sens.Tępe spojrzenie dziecka i katusze widoczne na twarzy jegorodzica wystarczyły.Inni podjęli to zawołanie i chwilę pózniej tłum ruszyłw stronę wozów z jedzeniem.Siedzący na kozłach zarządcy natychmiast podnieśli się z miejsc, wrzaskiempróbując odpędzić mieszkańców od własności króla.Ale ich ostrzeżenia zostałyzlekceważone.Głodujący widzieli przed sobą wyłącznie stosy upragnionejżywności.Zanim wszakże ktokolwiek zdołał jej dosięgnąć, powietrze przeciąłostry trzask bata i następujący po nim krzyk.Katon dostrzegł mężczyznętrzymającego się za twarz, spomiędzy palców ciekła mu krew.Tłum zatrzymałsię, zamilkł też na moment, wokół zapanowała kompletna cisza, jakby wszyscynaraz wstrzymali oddech.Potem ludzie znów ruszyli w kierunku wozów, niezważając na pokrzykiwania zarządców i spadające na ich ciała razy. Powstrzymajcie ich! dobiegł do uszu Katona rozkaz wydany przezKwintyliusza.Trybun jechał wzdłuż kolumny szlachty z obnażonym mieczem w dłoni.Za nimpodążali strażnicy króla, tratując ludzi, którzy znalezli się na ich drodze. Macro! zawołał Katon, zawracając konia. Pomóż mi!Podjechał do najbliższego wozu i przemówił do tłumu po celtycku. Cofnijcie się, głupcy! Do tyłu, mówię!Ludzie spojrzeli na niego, na ich twarzach malował się gniew, do któregodołączył strach, gdy próbowali się cofnąć przed parskającym koniemRzymianina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]