[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No cóż - odparł z zakłopotaniem - wiem tylko,że.- Więc wiesz czy nie wiesz? - nastawałanieubłaganie.Tony sięgnął po okulary i włożył je zpowrotem, aby zyskać trochę na czasie. Jeff zaczął mi właśnie o tym mówić któregośdnia - bąkał nieskładnie.- Powiedział, że mój ojciec goo to prosił.Coś takiego o.o nasieniu. O nasieniu! - prychnęła pogardliwie.- Już ztego widać, że nie masz o niczym pojęcia. A skąd ty wiesz wszystko tak dobrze? -zaatakował Tony, usiłując się w ten sposób ratować. Bo jednej nocy podglądałam mamę i ojca.To znaczy, mojego ojczyma.Wrócili pózno do domu imyśleli, że śpię.Zapomnieli zamknąć drzwi odsypialni.A ty nigdy nie podglądałeś swoich rodziców? Nie - odparł Tony.- Oni nigdy nie robiątakich rzeczy. Na pewno robią. Nie, nie robią. Nie bądzże takim naiwniakiem - powiedziałaznudzonym tonem.- Przecież wszyscy to robią. Ale nie moi rodzice! - wykrzyknął głośno.Czuł, że musi temu zaprzeczyć ze wszystkichsił, ale nie wiedział dlaczego.Na pewno miało to cośwspólnego z tym postękiwaniem, podobnym doświńskiego chrząkania, które Albert Barker próbowałnaśladować.- Ach, przestań się wygłupiać - rzekła Susan.Bał się, że lada chwila może się rozpłakać, inienawidził jej za to, że była tutaj i że mówiła w tensposób. Jesteś zepsuta.Jesteś obrzydliwa dziewucha- rzucił jej prosto w twarz. No, no, tylko bez przezywania! -powiedziała ostrzegawczym tonem. Obrzydliwa dziewucha! - powtórzył. No, to najlepiej pójdz sam i zobacz.Wdodatku, wcale nie z twoim ojcem. Kłamiesz! Pojechała do kina! - Susan zrobiłapogardliwy ruch ręką.- Filmy wyświetlają tylko wsoboty i niedziele.Mogą ci bajerować, co im ślina najęzyk przyniesie, a ty we wszystko wierzysz, może nie?Dzieciak z ciebie.- Gwałtownym gestem wskazała zasiebie.- Idz tam, do domu jego siostry, i zajrzyj przezokno, tak jak ja zajrzałam.Przekonasz się, czy kłamię.Tony zamierzył się na nią niezdarnieteleskopem, ale Susan była zwinniejsza i silniejsza odniego.Przez chwilę szamotali się z sobą, aż w końcuwyrwała mu teleskop i z rozmachem rzuciła napodłogę.Stali naprzeciw siebie i dyszeli.- Nie próbuj się na mnie porywać - powiedziaławreszcie odpychając go pogardliwie.- Maluch! Głupimaluch! A nie zapomnij wziąć swoich okularów.Obróciła się na pięcie i odeszła kołyszącbiodrami, na których opinały się ciasno niebieskiespodnie.Tony patrzył za nią i gryzł wargi, abypowstrzymać łzy.Potem, nie zdając sobie sprawy,dlaczego to robi, poszedł do pokoju matki i usiadł nałóżku.W pokoju pachniało perfumami i specjalnymgatunkiem mydła, które Lucy sprowadzała sobie zNowego Jorku.Nagle zerwał się i znowu wyszedł naganek.Na dworze było spokojnie, chmury opuściły sięjeszcze niżej, a jezioro wydawało się jeszcze bardziejszare i nieprzychylne niż przedtem.Stał przez chwilęw tej ciszy i spokoju, potem zeskoczył z ganku i zacząłbiec wzdłuż brzegu jeziora, przez las, w stronę domu,w którym mieszkała siostra Jeffa.ROZDZIAA DZIESITYZmierzchało już, kiedy Lucy i Jeff zbliżali się dodomu.W rozdarciu między chmurami widać było słońcezachodzące za góry.Ostatnie promienie padały niemalpoziomo i, pozbawione już ciepła, malowały jezioro naołowianoróżowy kolor.Ponad wodą niosły się z drugiegobrzegu dzwięki trąbki.Zdawało się, że dolatują zwiększej odległości niż zwykle, tak chwiejnie brzmiały,stłumione i osmętniałe w ten chmurny wieczór.Lucymiała na sobie płaszcz od deszczu uszyty w ten sposób,że spadał jej z ramion, jak peleryna, sztywnymi,dostojnymi fałdami, które poruszały się w rytmpowolnych kroków.Jeff szedł nieco z tyłu.Zmierzaliprzez trawnik w kierunku domu.Lucy weszła na schodyprowadzące na ganek i zatrzymała się na drugim stopniu,nasłuchując melodii z tamtego brzegu.Zaczęłazdejmować płaszcz, Jeff pomógł jej, położył okrycie nakrześle i obrócił ją powoli twarzą ku sobie.Skuliła siętrochę w ramionach i uśmiechnęła się do niegoprzechylając w bok głowę.Ukośne promienie słońcazdawały się wyczarowywać z twarzy Jeffa kilkarozmaitych wyrazów naraz, jak gdyby on sam nie byłpewien, czy jest w tej chwili zwycięzcą czyzwyciężonym, czy jest szczęśliwy chowając w sobiewspomnienie tego popołudnia, czy też pełen rozpaczy, żeoto już minęło.Dzwięki trąbki zamierały ostatnim echemna wodzie.Lucy zbliżyła się do stołu i wzięła paczkępapierosów.- Gdziekolwiek się znajdę - zaczął Jeffpodsuwając jej ogień - ile razy usłyszę granie trąbki,zawsze sobie przypomnęo tym.- Ciicho - ostrzegła go półgłosem:Odrzucił zapałkę i zapatrzył się w Lucy.Jej szare,podłużne oczy były wpół przymknięte, uśmiechały się,kryły w sobie jakąś niezrozumiałą aluzję do Wschodu imiały taki wyraz, jak gdyby strzegły tajemnicy, której niewyjawią nigdy nikomu.Jeff patrzył na jej miękkozarysowane, pełne usta, które teraz, bez szminki, zlewałysię z opalenizną na twarzy i wydawały się prawiebezbarwne.- O Boże! - wyrzekł ściszonym głosem.Nie wziąłjej w ramiona, tylko powoli, delikatnie przesunął dłoniąwzdłuż jej boku, a potem pieszczotliwie zatrzymał rękęna brzuchu.- Taki cudowny zakątek - wyszeptał.Lucy zaśmiała się i powtórzyła ostrzegawczo:- Ciicho.Chwyciła jego rękę, podniosła do ust i ucałowaławnętrze dłoni.- Dziś w nocy.- upomniał się.Pocałowała go w czubki palców z zabawnymcmoknięciem, tak jak się całuje rączkę dziecka.- Nie, już dosyć - powiedziała stanowczo.Puściłajego rękę i otworzyła drzwi do wnętrza domu.- Tony! -zawołała.- Tony, gdzie jesteś?Nie było odpowiedzi, więc wróciła do Jeffa.Onpodniósł z podłogi rękawicę i piłkę, które Tony porzuciłtu przed godziną, i zaczął podbijać piłkę, ćwiczącnajrozmaitsze chwyty lewą ręką. Pewnie jeszcze nie wrócił z wycieczki -powiedział.- Nie niepokój się.Na pewno wróci nakolację. Mam ochotę pójść do pokoju i przebrać się.Jeff położył z powrotem rękawicę i piłkę napodłodze. Nie, nie odchodz jeszcze - poprosił.- Zostańtutaj.Przecież nie musisz się przebierać.Przepadam za tątwoją sukienką.- Dotknął nakrochmalonej tkaniny, któraodstawała sztywno na biodrze.- Okropnie się do niejprzywiązałem. No, dobrze - zgodziła się.- Wszystko robimytak, jak ty chcesz, bo.Nie dokończyła. Bo co? Bo masz dwadzieścia lat. Do diabła z takim uzasadnieniem! Nie ma żadnego innego, mój chłopczyku -rzekła Lucy pogodnie.Położyła się na rozsuwanym fotelu, z nogamispuszczonymi na podłogę.Jeff stał nad nią i patrzył, jakleżała z głową odrzuconą na poduszki, mrużąc oczy przeddymem z papierosa. O Boże! - wymamrotał. Przestań mówić: O Boże! Dlaczego? Bo to wywołuje zupełnie niepotrzebneskojarzenia.Doprowadzisz do tego, że będę się czuławinna, a ja nie chcę się czuć winna.No i usiądz.Przecieżnie musisz być ciągle nade mną.Usiadł na podłodze opierając się plecami o fotel, zgłową blisko jej łona. Kiedy ja bardzo lubię być nad tobą -powiedział. Ale tylko w ściśle określonych godzinach.-Końcami palców musnęła z tyłu jego głowę, tuż ponadkarkiem.- Rozkoszne.- szepnęła.- Nie wolno ci nosićdłuższych włosów. Okej.Przesunęła dłonią po jego głowie. Masz mocną, twardą czaszkę. Okej. Włosy pachną ci tak jak Tony emu.Pachnąlatem.Tak sucho, słonecznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]