[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- %7łegnaj, Jacko.Bądz szczęśliwy.108RSPozwoliła sobie na płacz dopiero, kiedy pies i jego właściciel znalezlisię za drzwiami.- Zachowałaś się wspaniałomyślnie.-Nieprawda.Powinnam była od razu pozwolić mu odejść.Jak mogłambyć tak okrutna i trzymać go tu wbrew woli? Wiedziałam, że jestnieszczęśliwy.- Cieszę się, że tak postąpiłaś.Jutro zadzwonisz do towarzystwa iwszystko im wyjaśnisz.Tymczasem możesz nazywać mnie Jacko.- Mam nadzieję, że wiesz, w co się wpakowałeś.Zastanawiam się,które z nas jest bardziej szalone.- Dobre pytanie.Jestem nie mniej szalony niż ty.Wiem, że tylko tacyliczą się dla ciebie, więc staram się, jak mogę.- Och, czy ja kiedykolwiek cię zrozumiem?- Zapewne nie, ale przynajmniej zrób mi kawę.Kiedy siedzieli w kuchni, spytał ją, jakie będą jego obowiązki.- Będę musiał nosić obrożę?- Do tego się nie posuniemy, ale będziesz musiał wypełniać każdy mójrozkaz.Jak powiem siad", masz siedzieć.- A kiedy nie będziesz mnie potrzebowała, mam zwinąć się pod twoimkrzesłem?- Z chęcią poleciłabym ci zrobienie czegoś podobnego.To, czybyśmnie posłuchał, to już zupełnie inna sprawa.- Powiedziałem ci, że jestem twoim niewolnikiem.No, może zwyjątkiem jednej rzeczy.Nie będę jadał z miski.Celia zachichotała.- I tyle z bycia moim niewolnikiem.109RS- Mogę nawet spać w nogach twojego łóżka.- Będziesz spał w oddzielnym pokoju, jak każdy grzeczny pies.- Hauu!110RSROZDZIAA DZIEWITYNastępnego dnia pojechali po rzeczy Francesca.Znając matkę,poprosił ją, żeby nie pytała o datę ślubu.Hope obiecała zachowywać się grzecznie i ograniczyła się doobdarowania Celii mnóstwem jedzenia i domowych wypieków, które taprzyjęła z wdzięcznością.- Dzwoniłam do towarzystwa - oznajmiła, kiedy przygotowywaliposiłek.- Wykazali zrozumienie i obiecali znalezć mi innego psa, ale tomoże potrwać nawet dwa miesiące.Mam nadzieję, że jakoś to zniesiesz.- Ja mam nadzieję, że ty to jakoś zniesiesz.Wiem, że wcale nie chceszmnie tu widzieć.- Mam nadzieję, że nie będziemy skakać sobie do gardła.Wieczórspędzili, pracując.Francesco zasiadł do laptopa,zajmując się sprawamiswojej firmy.Kiedy zrobił, co należało, zaproponował spacer.- Przydałaby się nam odrobina świeżego powietrza.Wiedział, że jest zdenerwowana.To miał być chrzest bojowy - po razpierwszy byłaby zupełnie zależna od niego.Ujęła go pod ramię i zeszli po kamiennych schodach na chodnik.- Pójdziemy do portu czy w kierunku sklepów? - spytała.- Ty jesteś szefem.Czyż nie tak odpowiedziałby Jacko?- Otóż nie.W pewnym sensie to on był szefem.Ruszajmy w stronęportu.- Jak mam rozumieć to, że Jacko był szefem?- Jeśli chciałam przejść przez ulicę, a on widział, że to niebezpieczne,zatrzymywał się.Nawet jeśli kazałam mu iść, siedział uparcie, czasem111RSprawie na moich stopach.Ufałam mu, więc ruszaliśmy dopiero, kiedy onpozwolił.- Rzeczywiście, widziałem to kilka razy.Sądziłem, że po prostu mu sięnie chce.- Nie, on wykonywał swoją pracę.Potrafił znalezć bezpieczną drogę izazwyczaj doprowadzał mnie do celu.To bardzo bystry pies.Doskonalewiedział, że zawsze istnieje jakaś alternatywna droga.- Chyba tak.Nad brzegiem morza zatrzymali się i zaczęli wdychać zapachydochodzące z portu.- Uwielbiam morze.Francesco milczał.On wolał o tym nie pamiętać.- Chcesz iść w jakimś konkretnym kierunku?- Jacko był doskonałym przewodnikiem, ale nigdy nie mówił mi, cowidzi.- Co chciałabyś wiedzieć?- Opowiedz mi o zacumowanych tu łodziach.Opisał jej jachty, kutry rybackie, a ona słuchała go z zapartym tchem.Na koniec westchnęła i wyciągnęła do niego rękę.- Chodzmy.- Kiedy go nie wyczuła, zawahała się.-Francesco?- Jestem tutaj - powiedział, ujmując jej dłoń.- Wybacz, zamyśliłemsię.- Nie wiedziałam, gdzie jesteś - powiedziała cicho.- Nie wiedziałam,gdzie ja jestem.- Przepraszam.Bardzo cię przepraszam.- Nie bierz sobie tego tak bardzo do serca.112RS- Ale ty cała drżysz.- Chyba robi się chłodno.Wracamy? Francesco jęknął.- Jestem do kitu.Sądziłem, że to proste, ale myliłem się.Chciałbym ciwszystko opowiedzieć, ale potem wycofuję się w obawie, że cię zanudzęswoim gadaniem.Celia przez chwilę milczała.Doszła do wniosku, że Francesconajzwyczajniej w świecie się boi.Zawsze uważała go za silnego, dominującego mężczyznę, który łatwowpada w irytację, gdy ktoś się mu sprzeciwia.Dla niej zawsze był czuły ikochający, chyba że się kłócili.To też ją irytowało.Sądziła, że gdybywidziała, dałby upust złości, ale teraz nie była już tego taka pewna.Czy zawsze była w nim ta niepewność? To wahanie, które terazwyraznie czuła?On się boi.I to jej.- Spróbujmy jeszcze raz.Wyciągnąłem ramię, żebyś mogła sięchwycić.- Gdybyś był dżentelmenem, ująłbyś moją rękę i położył tam, gdzienależy.- Naturalnie, jeśli nie masz nic przeciw temu.Poczuła, jak ujmuje jejrękę i kładzie sobie w zagięciu łokcia.Czekała, aż ją poklepie, ale nie zrobiłtego.Bał się, że ją obrazi.Do tego doprowadziła.- Wracajmy do domu - powiedziała zmęczonym głosem.- Mam jużdość.Jeszcze przed chwilą mogła iść z nim na koniec świata, ale teraz naglepoczuła się bezsilna.Nie była przyzwyczajona do przegrywania i nie bardzowiedziała, jak sobie z tym poradzić.113RSW milczeniu ruszyli w powrotną drogę.Wspólne mieszkanie przypominało poruszanie się po zaminowanympolu.Kiedyś mieszkali razem jak kochankowie, swobodni i nieskrępowani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]