[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znaływszystkie jego tajemnice, tak jak i on znał ich sekrety.83 Na zachodzie wznosiły się niebosiężne szczyty gór.Kraina Szkarłatnego Zniegu, Taran-gai.Musiała to być nazwa w języku Tun-sij, ponieważ to jej lud tam mieszkał.Wyjaśniłamu, że imię Tun-sij nadali jej Juraci, Nieńcy.Jako dziecko nazywała się inaczej, ale iwówczas jej imię znaczyło tyle co  rozżarzony węgiel.Dlaczego te poszarpane wierchy tak go przerażały, kusząc jednocześnie? Dlaczego cośdławiło w piersi, gdy tylko na nie spojrzał? Pragnął stąd odejść, już ich więcej nie oglądać.Bał się, że góry przyciągną go do siebie, zaczarują i zmuszą, by rzucił się w dół, wwypełnione magią zła przepaście.Cóż za opętańcza myśl, skąd się wzięła?Opuścił wzrok na zgromadzonych ludzi, odrywając oczy od budzących lęk wierzchołków.W ciągu dnia poznał wielu mieszkańców wioski.Wszyscy okazali się przyjaznie nastawieni mimo kłopotów wynikających z nieznajomościjęzyka.Chętnie pokazywali mu to, co mieli najcenniejszego: dzieci i pięknie wykonaneprzedmioty codziennego użytku.Rozumieli bowiem, że on nie zna ich obyczajów.Okazywalimu podziw połączony z szacunkiem.Był tak od nich inny, taki wysoki i przystojny,jasnowłosy.Jego rysy różniły go od nich, ale tak samo jak Juraci spodobali się jemu, tak ioni potrafili dostrzec urok w jego twarzy i dobrych, błękitnych jak niebo oczach.Vendeluśmiechał się, okazując zainteresowanie, choć przez cały czas zachowywał rezerwę.Zakilka godzin miał ich opuścić i za nic nie chciał przywiązywać się do tego wspaniałego ludu.Kiedy wszyscy zasną, on po cichu wezmie swój węzełek i ruszy przez tundrę.Do domu, nazachód.Do domu!Cóż za cudowne słowa! Wspomniał gospodarstwo w Szwecji, zadbane pola.Dąb zadomem.Jezioro, na którym wiosną i jesienią zbierają się łabędzie i gęsi przed wyruszeniemw dalszą drogę.Matka ze swym dobrym, nieco smutnym uśmiechem na ustach.Nigdychyba nie osiągnęła pełni szczęścia w małżeństwie, zrozumiał to dopiero teraz, gdy dorósł.Chyba jeszcze żyje? Musi mieć szansę zapewnienia jej bezpiecznego, szczęśliwego życia.Azy matki, gdy opuszczał dom na całą wieczność.Miał wówczas trzynaście lat! Och, Boże,jakże to już dawno!Stary dobry właściciel majątku, Lave Beck, ojciec Corfitza.czy jeszcze żyje? Chyba nie.Aojciec? Vendel nigdy nie mógł porozumieć się z ojcem, teraz jednak pragnął go ujrzeć,spróbować ugody.Był teraz starszy, lepiej znał ludzi i stać go było na więcej tolerancji.Babcia Lena i dziadek Orjan? Pewnie odeszli już z tego świata.Najdroższa babcia, wiążącago z niezwykłymi Ludzmi Lodu.W Danii nie pozostał już nikt z rodu po tym, jak brat babki,Tristan, przeniósł się na Elistrand w Norwegii.Tam mieszkała teraz większa część Ludzi84 Lodu, wszyscy oprócz jego własnej rodziny w Skanii i ciotki Villemo w Morby podSztokholmem.A on był tutaj.Czy można znalezć się jeszcze dalej od domu? Dlaczego więc nie czuł się tuobco? Przecież nie powinien, nie wolno mu było inaczej!Oderwał się od nurtujących go myśli.Wielka skóra w otworze wejściowym została odsłoniętai ukazała się Tun-sij.Rozszeptane zgromadzenie ucichło.Szamanka, spowita w czarne szaty, z przesłoniętą twarzą, omiotła wzrokiem zebranych.Trudno było rozpoznać, że to kobieta.Zbliżyła się do starca, siedzącego niedaleko, idotknęła go pałką z kości.Zrobiła jeszcze parę kroków i znowu dotknęła kilka osób, którenajwyrazniej specjalnie usiadły z przodu: kobietę wyglądającą na chorą, słabe dziecko wramionach matki i jeszcze kilkoro.Obeszła w ten sposób całe półkole i zbliżyła się doVendela.Jego także musnęła pałką.Ale przecież ja nie jestem chory, zaprotestował wduchu.W odpowiedzi ujrzał rozżarzone oczy Tun-sij, błyszczące za frędzlamiprzesłaniającymi jej twarz.Stanęła na środku i poczęła uderzać w bęben.Na początku dzwięki były jakby lekkoprzytłumione, jednostajne, rytmiczne.Tun-sij monotonnie zawodziła rytualną pieśń.Z corazwiększą siłą uderzała w bęben, nie zmieniając jednak tempa.Pieśń stawała się corazbardziej wyrazista.Czas płynął, wszyscy siedzieli nieruchomo, utkwiwszy w niej wzrok.- Co ona robi? - niemal bezgłośnie szepnął Vendel do Irovara.- Usiłuje odszukać zbłąkane dusze - odparł Irovar równie cicho.- Musi odnalezć dobreduchy, które jej pomogą.Może to być duch niedzwiedzia lub innego zwierzęcia.Duchyprzodków lub szamanów.Może nawet uda jej się odnalezć twoją duszę.Tun-sij twierdzi, żejest dobra.Duchy ją poprowadzą, dopomogą w uzyskaniu odpowiedzi na pytania zadaneprzez plemię.Prośby dotyczą różnych spraw: powodzenia na polowaniach, odegnania złychduchów.Są tacy, którzy pragną, by dowiedziała się, jaka będzie przyszłość naszego ludu.Dudnienie bębna było teraz tak ogłuszające, że Vendel musiał odczytywać słowa z ustIrovara.- A ci chorzy, których dotykała?- Będzie szukać sił do ich uzdrowienia, do wypędzenia z ich ciał złych duchów choroby.Teraz prosi ducha rzeki, by zesłał nam dobre połowy łososia.Vendel nie pytał więcej.Nie chciał wiedzieć, dlaczego dotknęła i jego.Wydawało się, że Tun-sij wyczerpała już wszystkie swoje siły.Poważnie się o niązaniepokoił.Jej oddech stał się nierówny, z trudem chwytała powietrze, chwiała się na85 nogach.Wyglądało na to, że stopniowo wpada w trans.Na Vendelu wywarło to wielkiewrażenie, ale dla pozostałych, jak się zdawało, sytuacja była zwyczajna.Bęben dudnił, Tun-sij zachowywała się niby opętana, rzucała się i podskakiwała, tańczyła i kręciła w kółko.Inagle wydarzyło się coś niepojętego, co Vendel mógł wytłumaczyć tylko niezwykłymnastrojem, w jaki i on dał się wprowadzić.- Nawiązała kontakt z duchami - szepnął Irovar.- Wzięły ją w posiadanie.Szamanka krzyknęła, wypowiadając jakieś słowa, które zabrzmiały niemal jak rozkazy.I -Vendel mógłby przysiąc, że to prawda - w odpowiedzi rozległo się wołanie.Nadeszło zdaleka, od zachodu, straszne, ochrypłe, nieludzkie.- Teraz przenosi się do innego świata - szepnął Irovar.- Nie, nie ruszaj się, zostaw ją!Tun-sij upadła na ziemię, chwyciły ją silne drgawki.Po chwili ciało się uspokoiło, leżałanieruchomo.Umarła, pomyślał przerażony Vendel.Nikt jednak nie reagował.Całe zgromadzenie czekało.- Jej dusza znajduje się teraz w świecie duchów - mruknął Irovar.- Tam otrzyma odpowiedzna wszystkie nasze pytania i modlitwy.Tun-sij leżała na ziemi, zdawało się, całą wieczność, nikt jednak nie przerywał jej transu.Wszyscy z napięciem czekali, aż powróci i opowie o rezultatach swej podróży w zaświaty.Bęben nadal przymocowany był do jej nadgarstka, ale pałka wypadła z dłoni i potoczyła sięaż do stóp jednego z mężczyzn [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl