[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrzuciła buty.W ciepłe dni Villemo starała się unikać zbędnego ubrania.Sukienka koszula i buty, towszystko.Podnosząc suknię wyżej, aż do kolan, śmiała się piskliwie, zawstydzona.Nogi miała bardzoładne, tak powiedziała Irmelin.Nikt inny ich nie widział, oprócz ojca i mamy, naturalnie, leczoni nie mówili nigdy niczego, co mogłoby czynić ją zarozumiałą.Wyżej nie powinna spódnicy podnosić.To się nie zgadzało z jej poczuciem przyzwoitości.Mimo to chciała wiedzieć.Jak wygląda? Nigdy przedtem się na to nie odważyła, bo jednakzawsze kierowała nią pewna nieśmiałość.Skrupuły zaczynały powoli ustępować.Villemo pamiętała maleńkie zródełko połyskująceniedaleko stąd, w niewielkim, porosłym mchem zagłębieniu na skraju lasu.Nie tam, gdziestał on.Mimo to mógł ją widzieć.Ale to nic.Przysunął się teraz jeszcze bliżej.Gdyby odwróciła głowę, mogłaby go zobaczyć.Lecz nieodwracała.Po prostu wiedziała.55 Villemo podeszła z wahaniem do wgłębienia, gdzie migotało zródełko.Może zresztą niezródełko, może to tylko deszczowa woda, ale to bez znaczenia.Małe, lśniące oko w mchu.Pochyliła się nad zwierciadłem.I zobaczyła siebie, swoją własną twarz, włosy opadające nanagie ramiona.Cisza drgała nad lasem.Nieskończenie powoli unosiła spódnicę.Aż po kolana, nie widziała jednak nic poza spódnicąwłaśnie.Dlatego wysunęła jedną nogę naprzód, zatrzymując się ponad wodą ostrożnie, by nie burzyćpowierzchni, i spojrzała w połyskującą toń.O, jakże łomotało jej serce!Na razie wszystko kryło się w cieniu spódnic, gdyby jednak uniosła je jeszcze trochę,zobaczyłaby więcej.Cień zaledwie, wyrazniejszy zarys na jasnej skórze.Czuła mrowiący dreszcz w całym ciele, rozgrzewający, palący.Krew pulsowała ciężko irytmicznie wokół jednego jedynego miejsca.Och, szeptała cicho, wstrząśnięta, lecz mimo to niezwykle szczęśliwa.Ogarnęła ją fala gwałtownego uniesienia, rozlewająca się wokół tego pulsującego punktu.Tylko dlatego, że on na nią patrzył.Podobała mu się, była tego pewna.Powolnym krokiem Villemo wróciła do swojego miejsca na mchu, gdzie przedtem leżała.Niemiała odwagi spojrzeć na skraj lasu, nie chciała rozwiać iluzji, że on tam stoi.Teraz wyszedłjuż na polankę, czujny i gotowy niczym dziki samiec.Podniecona ułożyła się na miękkim, nagrzanym mchu.Podścieliła sobie koszulę pod plecy,by leżeć wygodniej, zamknęła oczy i zwróciła twarz ku piekącemu słońcu.On stał całkiemblisko, spoglądał na nią.Podświadomie poruszyła się.W całym ciele czuła pulsowanie,piersi się napinały.Pełna oczekiwań z drżeniem wciągała powietrze.Ukląkł przy niej. Król gór pokazał jej swoją laseczkę.Za żadną cenę nie odważyłaby się otworzyć oczu.Wiedziała jednak, że on jest.Czyż niewyczuwała jego ostrego zapachu? Mieszaniny woni mężczyzny i dzikiego zwierza? Takwłaśnie musi pachnieć król gór.56 Nie miało żadnego znaczenia, że to ostry aromat mchu zwodził jej zmysły.Villemo pogrążyłasię tak bardzo w świecie fantazji, że nic nie było w stanie jej stamtąd wyrwać, w każdymrazie dopóki las trwał w tej rozdygotanej ciszy, w tym obezwładniającym, dławiącym upale.Zdawało się, że cała natura dyszy wraz z nią.Jej oddech był oddechem króla gór.Teraz pochylił się na nią.Dotknął lekko, niczym tchnienie wiatru, jej piersi.Zareagowałynatychmiast jeszcze większym napięciem.Krew Villemo pulsowała coraz szybciej.Ogień w dole brzucha żarzył się boleśnie.Tak bardzo zbliżył do niej swą twarz, że czuła policzku jego ciepło.Nie miała odwagi sięporuszyć, próbowała wstrzymać oddech, lecz bez skutku.Złożył na jej czole pocałunekdelikatny jak muśnięcie skrzydeł motyla.Tak musiałby ją całować Dominik, gdyby kiedykolwiek się na to zdobył.To, co leciutkie,drażniąco leciutkie, to był Dominik, silne zaś i dzikie, to król gór.Dwie istoty w jednej osobie.Chciał oglądać jej uda.Podnosił spódnicę, wolno, wyczuwała jednak, że z ciekawością [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl