[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szwedzi, parci coraz potężniej, cofali się z wolna, ale zawsze wdobrym porządku.Trudno im zresztą było się rozproszyć, ponieważsilne płoty zamykały drogę z obu stron.Chwilami próbowali zatrzymaćsię, ale nie mogli podołać.Była to dziwna bitwa, w której z przyczyny wąskiego stosunkowomiejsca walczyły wyłącznie pierwsze szeregi, następne zaś mogły tylkopchać stojących w przedzie.Ale przez to właśnie walka zmieniła się wrzez zaciekłą.Pan Wołodyjowski, uprosiwszy wprzód starych pułkowników i Ja-na Skrzetuskiego, aby w samej chwili ataku mieli dozór nad ludzmi,używał do woli w pierwszym szeregu.I co chwila jakiś kapeluszszwedzki zapadał przed nim w ciżbę, jakoby nurka dawał pod ziemię;czasami rapier, wytrącony z rąk rajtara, wylatywał furkocząc nad sze-reg, a jednocześnie odzywał się krzyk ludzki przerazliwy i znów kape-lusz zapadał; zastępował go drugi, drugiego trzeci, lecz pan Wołody-jowski posuwał się ciągle naprzód, małe jego oczki świeciły jak dwieskry złowrogie, i nie unosił się, i nie zapamiętywał, nie machał szabląjak cepem; chwilami gdy nie miał nikogo na długość szabli przed sobą,zwracał twarz i klingę nieco w prawo lub w lewo i strącał w mgnieniuoka rajtara ruchem na pozór nieznacznym, i straszny był przez te ruchymałe, a błyskawiczne, prawie nieczłowiecze.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG248Jak niewiasta rwąca konopie zanurzy się w nie tak, iż ją zupełniezasłonią, ale po zapadaniu kiści poznasz łatwo jej drogę, tak i on niknąłchwilowo z oczu w tłumie rosłych mężów, lecz tam, gdzie padali jakokłos pod sierpem żniwiarza podcinającego zdzbła od dołu, tam właśnieon był.Pan Stanisław Skrzetuski i posępny Józwa Butrym zwany Bez-nogim szli tuż za nim.Na koniec szwedzkie tylne szeregi poczęły wysuwać się z opłotkówna obszerniejszy wirydarz przed kościołem i dzwonnicą, a za nimi wy-sunęły się przednie.Rozległa się komenda oficera, który pragnął wi-docznie wprowadzić wszystkich naraz ludzi do boju, i wydłużony ażdotąd prostokąt rajtarów rozciągnął się w mgnieniu oka wszerz, w dłu-gą linię, chcąc całym frontem stawić czoło.Lecz Jan Skrzetuski, który nad ogólnym przebiegiem bitwy czuwałi czołem chorągwi dowodził, nie poszedł za przykładem szwedzkiegokapitana, natomiast ruszył naprzód całym impetem w ścieśnionej ko-lumnie, która trafiwszy na słabszą już ścianę szwedzką rozbiła ją wmgnieniu oka jakoby klinem i zwróciła się pędem ku kościołowi, kuprawej stronie, biorąc tym ruchem tył jednej połowie Szwedów, a nadrugą skoczyli z rezerwą Mirski i Stankiewicz mając pod sobą częśćlaudańskich i wszystkich dragonów Kowalskiego.Zawrzały teraz dwie bitwy, lecz nie trwały już długo.Lewe skrzy-dło, na które uderzył Skrzetuski, nie zdążyło się sformować i rozpro-szyło się najpierwej; prawe, w którym był sam oficer, dłużej dawałoopór, lecz rozciągnięte zbytecznie, poczęło się łamać, mieszać, na ko-niec poszło za przykładem lewego.Wirydarz był obszerny, lecz na nieszczęście zagrodzony ze wszyst-kich stron wysokim płotem, a przeciwległy kołowrot służba kościelnawidząc, co się dzieje, zamknęła i podparła.Rozproszeni tedy Szwedzibiegali wkoło, a laudańscy upędzali się za nimi.Gdzieniegdzie bito sięwiększymi kupami, po kilkunastu na szable i rapiery, gdzieniegdziebitwa zmieniła się w szereg pojedynków i mąż potykał się z mężem,rapier krzyżował się z szablą, czasem strzał pistoletowy buchnął.Tu iowdzie rajtar, wymknąwszy się spod jednej szabli, biegł jak pod smyczpod drugą.Tu i owdzie Szwed lub Litwin wydobywał się spod obalo-nego rumaka i padał zaraz pod cięciem czekającej nań szabli.Zrodkiem wirydarza biegały rozhukane konie bez jezdzców, z roz-dętymi od strachu chrapami i rozwianą grzywą, niektóre gryzły się zesobą, inne, oślepłe i rozszalałe, zwracały się zadem do kup walczącychi biły w nie kopytami.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG249Pan Wołodyjowski, strącając mimochodem rajtarów, szukał oczy-ma po całym wirydarzu oficera; na koniec spostrzegł go broniącego sięprzeciw dwom Butrymom i skoczył ku niemu. Na bok! krzyknął na Butrymów na bok!Posłuszni żołnierze odskoczyli mały rycerz zaś przybiegł i starlisię ze Szwedem, aż konie przysiadły na zadach.Oficer chciał widocznie sztychem zsadzić przeciwnika z konia, leczpan Wołodyjowski podstawił rękojeść swego dragońskiego pałasza,zakręcił błyskawicowym półkolem i rapier prysnął.Oficer schylił siędo olster, lecz w tej chwili, cięty przez jagodę, wypuścił lejce z lewicy. %7ływym brać! krzyknął Wołodyjowski na Butrymów.Laudańscy chwycili rannego i podtrzymali chwiejącego się na kul-bace, mały rycerz zaś sunął w głąb wirydarza i jechał dalej na rajtarachgasząc ich przed sobą jak świece.Lecz już powszechnie poczęli Szwedzi ulegać bieglejszej w szer-mierce i pojedynczej walce szlachcie.Niektórzy chwytając za ostrzarapierów wyciągali je rękojeścią ku przeciwnikom, inni rzucali brońpod nogi: słowo pardon! brzmiało coraz częściej na pobojowisku.Lecz nie zważano na to, bo pan Michał kilku tylko kazał oszczędzić,więc inni widząc to zrywali się znów do bitwy i marli, jak na żołnierzyprzystało, po rozpaczliwej obronie, okupując obficie krwią śmierć wła-sną.W godzinę pózniej docinano ostatków.Chłopstwo rzuciło się hurmem, drogą ode wsi, na wirydarz, chwy-tać konie, dobijać rannych i obdzierać poległych.Tak skończyło się pierwsze spotkanie Litwinów ze Szwedami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]